They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

w stronę przeciwną do ruchu wskazówek zegara i ustawiła ją na dziesiątce. Potem trzykrotnie
w drugą stronę i przerwa na dwadzieścia dziewięć. Dwa razy z powrotem i czternastka.
Pociągnęła za rączkę. Ale drzwiczki wciąż były zamknięte.
Na korytarzu rozległy się czyjeś kroki. Usłyszała kobiecy głos. Wydawał się
nienaturalnie głośny, jak w sennym koszmarze. Jednak po chwili znów zapanowała cisza.
Pierwsza była dziesiątka, była tego pewna. A druga liczba? Dwadzieścia dziewięć lub
dwadzieścia osiem. Wykręciła dwadzieścia osiem i czternastkę.
Nic.
Wypróbowała dopiero dwie z ośmiu możliwości. Spocone palce ślizgały jej się po
metalu. Wytarła je o sukienkę i próbowała dalej. Dziesięć, dwadzieścia dziewięć, trzynaście...
Dziesięć, dwadzieścia osiem, trzynaście...
Dobrnęła do połowy listy.
Gdzieś w oddali zabrzmiał ryk syreny. Dwa krótkie i jeden długi sygnał, powtórzone
trzy razy. To znak, aby cały personel opuścił teren wyrzutni. Start miał nastąpić za godzinę.
Elspeth odruchowo rzuciła okiem na drzwi i wróciła do przerwanej pracy.
Szyfr dziesięć - dwadzieścia dziewięć - dwanaście nie zadziałał.
Dziesięć - dwadzieścia osiem - dwanaście.
Pośpiesznie szarpnęła za klamkę i otworzyła drzwiczki.
Urządzenia odbiorczo - nadawcze wciąż tam leżały. Elspeth pozwoliła sobie na
uśmiech triumfu.
Nie miała czasu, by je rozmontować i naszkicować wzór połączeń. Musiała zabrać je
na plażę. Potem wystarczyło jeden z nich po prostu włożyć do nadajnika... Ale co będzie, jeśli
w ciągu najbliższej godziny ktoś zauważy kradzież szyfru? Pułkownik Hide był w centrum
kontroli lotu. Wątpliwe, żeby wrócił przed startem. Musiała zaryzykować.
Znowu rozległy się kroki. Ktoś nacisnął klamkę.
Elspeth wstrzymała oddech.
- Hej, Bili, jesteś tam? - zabrzmiał męski głos. To chyba Harry Lane. Co on do diabła
tu robi? Szczęknęła klamka.
- Nigdy nie zamykał, prawda? - zapytał Harry.
- Nie wiem - odparł ktoś inny. - Skoro jest szefem ochrony, to może chyba robić, co
mu się podoba.
Kroki ucichły w oddali. Harry mruczał po drodze:
- Ochrona, dobre sobie... Pewnie zamyka, żeby mu ktoś nie wychlał whisky.
Elspeth schowała oba przełączniki do torebki. Zamknęła sejf, przekręciła zamek i
zamknęła drzwi szafki. Ostrożnie przekręciła klucz i wyszła na korytarz. Przed nią stał Harry
Lane.
- Och! - jęknęła zaskoczona.
Popatrzył na nią podejrzliwie.
- Co tam robiłaś?
- Nic - bąknęła i próbowała go wyminąć.
Złapał ją za ramię.
- Skoro nic, to po co zamykałaś drzwi?
Zcisnął ją tak, że syknęła z bólu. Doprowadziło ją to do wściekłości.
- Puść mnie, bezmózgi chamie, bo ci wydrapię oczy!
Odskoczył jak oparzony, lecz wciąż blokował jej drogę.
- Przyznaj się, co tam robiłaś - syknął.
- Weszłam poprawić pas do pończoch - zmyśliła na po - czekaniu. - Toaleta była
zajęta, więc skorzystałam z pustego gabinetu Billa. Na pewno się nie pogniewa.
- Na pewno... - mruknął Harry. Miał wyjątkowo głupią minę.
- Wiem, że musimy uważać - powiedziała Elspeth. - Ale to nie powód, bym miała
siniaki na ramieniu.
- Przepraszam.
Poszła w swoją stronę.
Wróciła do pokoju Fredricksona. Luke siedział w tym samym miejscu, w którym go
zostawiła.
- Jestem gotowa - oznajmiła.
Wstał.
- Kiedy wyjdziesz za bramę, jedz prosto do motelu - powiedział rzeczowym tonem,
lecz widać było, że jest wzburzony.
- Tak - odparła krótko.
- Rano pojedziesz do Miami i wsiądziesz do samolotu opuszczającego Stany
Zjednoczone.
- Tak.
Z zadowoleniem kiwnął głową. Zeszli po schodach. Owionęło ich ciepłe powietrze
nocy. Luke odprowadził ją do samochodu.
- Oddaj mi przepustkę - mruknął, kiedy otworzyła drzwi.
Rozpięła torebkę i zamarła ze zgrozy. Przełączniki leżały na samiutkim wierzchu, na
żółtej jedwabnej kosmetyczce. Luke ich jednak nie widział. Patrzył w drugą stronę, był zbyt
dobrze wychowany, by zaglądać do damskiej torebki. Elspeth podała mu przepustkę.
Schował ją i powiedział:
- Podjadę jeepem za tobą, do bramy.
To było ich pożegnanie. Nie mogła wykrztusić ani słowa. Wsiadła do samochodu i
trzasnęła drzwiami.
Przełknęła gorzkie łzy i odjechała. Cały czas widziała z tyłu światła jeepa. Mijając
wyrzutnię, zobaczyła, że wieżę już odciągnięto na bok. Wielka biała rakieta stała skąpana w
jasnym blasku. Wydawała się dziwnie krucha, jakby każdy mógł ją przewrócić. Elspeth
spojrzała na zegarek. Za minutę dziesiąta. Zostało jej zaledwie czterdzieści sześć minut.
Nikt jej nie zatrzymał, gdy wyjeżdżała z bazy. Reflektory jeepa zmalały gdzieś w
oddali, aż w końcu zniknęły za zakrętem. - %7łegnaj, kochany - powiedziała na głos i
wybuchnęła płaczem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • docucrime.xlx.pl