They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

oddając się błogiemu nierób-stwu. Znalazłam się w pobliżu biblioteki za pięć jedenasta.
Jeszcze nie skręciłam za róg, gdy z zaułka dotarł do mnie zmie-szany gwar podnieconych głosów.
Oho, pomyślałam, poniedzielne obrachunki towarzyskie. Pewnie Wojtek Jarmil znów pobił żonę.
Ohydny brutal. Kosma już wiele razy groził, że poda go do sądu za znęcanie się nad dzieckiem, warto
by było, żeby choć raz oprócz lekarza ktoś jeszcze zobaczył, jak wygląda posiniaczone 114
ciałko małej Maryśki. Albo Surdon się spił i rozrabia, odgrażając się całemu światu, a zwłaszcza
sąsiadom. Mieszkały w czynszów-ce takie dwie rodziny, Jarmilów i Surdoniów, które notorycznie
zakłócały spokój całej kamienicy.
Moje domniemania zdawał się potwierdzać przeciągły sygnał
milicyjnego radiowozu, który przybliżał się w szybkim tempie.
Kilku ludzi w szaroniebieskich mundurach wyminęło mnie biegiem i wsiąkło w tłumek, zgromadzony
koło wykopu, nie opodal bramy czynszówki. Nie sądziłam, aby awantura miała coś wspólnego z
biblioteką, szłam spokojnie dalej, pragnąc wyminąć zbiegowisko.
Musiałam się jednak zatrzymać. Na widok milicji ludzie za-milkli, ale tłum stał dalej, zbity i
nieporuszony, blokując przejście i chodnik.

Co się tu stało?  zapytałam kogoś, kto stał najbliżej mnie.
Odpowiedziało mi nieme wzruszenie ramion. Ktoś drugi zdobył się jednak na mrukliwe wyjaśnienie:

Zabili kogoś. Jakąś babkę.
Nagle rozbłysły jaskrawym światłem flesze. Ktoś krzyknął.
Ktoś zawołał:  Jezus, Maria . Ktoś, bardziej wrażliwy, załkał.
Reszta milczała ponuro. . Dziwiłam się, iż tym razem milicja nie każe wszystkim rozejść się. Nie
wiedziałam, że zastosowano nową taktykę. Postanowiono zatrzymać i przepytywać wszystkich, kogo
się zastaje w pobliżu miejsca, w którym zostało dokonane morderstwo. Gdzieś z boku dobiegł mnie
piskliwy kobiecy głos. Pozna-
łam go. Ani chybi, matka Surdonia, emerytka, bez mrugnięcia oka utrzymująca ze swej skąpej renty
zdrowego jak byk syna, nieroba i pijaka. Surdoniowa trajkotała:
115

A bo to, proszę pana władzy, było tak z godzinę temu.
Znaczy się o dziesiątej. Moje mieszkanie o tu, na pierwszym pię-
trze. Słyszę ja, cosik gruchnęło na ulicy. I tak jakby kto zastękał.
Myślę sobie, pewnie się kto po pijanemu przewrócił na tych de-chach i w rów wpadł. W
poniedziałki, wiadoma rzecz, klina się wybija. Otwarłam lufcik, popatrzyłam, nikogo nie widzę.
Posłuchałam, nic nie słyszę. Cicho. A potem jakby kobita zajęczała. To ja inaczej pomyślałam. %7łe
Jarmil albo kto inny żonę rozumu uczy.
I że to w bramie ktoś stęka. No, to już nie moja sprawa, pomyśla-
łam i poszłam do pokoju, śniadanie dla Antosia szykować. Bo Antoś mi słabuje dzisiaj, w łóżku leży.
To syn  wyjaśniła z niemałą dumą.

A syn nic nie słyszał?  rozległo się pytanie któregoś z milicjantów.

Dyć przecie mówię, że słaby. Jeszcze okno przymkłam, żeby mi go hałaśniki nie pobudziły.

Kto jeszcze z was coś słyszał?  padło ostre pytanie.

Ja  odezwał się starczy, skrzekliwy męski głos.  Ja tu na drugim piętrze mieszkam. Do miasta iść
miałem, do opieki spo-
łecznej po zasiłek. W bramie już byłem, ale się cofłem. Popatrza-
łem na ulicę, widzę, szamocze się jakaś kobita z chłopem koło wykopu. Albo on z nią. Cosik mi się
zdaje, że wrzasła  nie , ale ja trochę nie dosłyszę, to i nie przysięgnę.

I nie poznał jej pan?

A nie. Ja niedowidzę. Tyle, że baba, zobaczyłem.
 A jego pan widział?

Tak trocha.

Wysoki? Niski?

Nie za wysoki, nie za niski. Taki średni.
116

Trzeba było wyjść, zobaczyć, co się tu dzieje.

Ale zaś! Kto by się tam w nie swoje sprawy wtrącał, no nie? Wróciłem do domu. %7łeby awanturę
przeczekać. I tyle.
Robotnicy zatrudnieni przy wykopie twarze mieli zasępione i zgnębione. Ludzie głośno pomstowali
na ich opieszałość: od dawna powinni byli skończyć pracę i zasypać rów. Ile razy mówiło się, że ten
wykop to gotowe nieszczęście. No i proszę. Sprawdziło się.
Przyznali się: jedli śniadanie w knajpce za rogiem, popijając piwkiem. Jeden z nich, który najpózniej
opuścił miejsce pracy, spotkał nawet panią Różę. Szła wesoła, uprzejmie powiedziała mu
 Dzień dobry ... Ale mężczyzny żadnego w pobliżu nie dostrzegł.
Widać morderca gdzieś się zaczaił i czekał, aż w zaułku zrobi się zupełnie pusto.
Obrzuciłam spojrzeniem czynszówkę i dwa sąsiadujące z nią domy. Więcej zabudowań w zaułku nie
było, przytykał do niego ślepy mur terenów huty, chroniący składy i magazyny. W oknach domów nie
widać było zaciekawionych twarzy: to pora, kiedy prawie wszyscy dorośli są w pracy, a dzieci w
szkole.
W tłumie wszczął się ruch. Widocznie ekipa techniczna zakoń-
czyła wstępne czynności. Sanitariusze przepychali się z noszami.
Zrobiło się luzniej, postąpiłam o kilka kroków naprzód. Zobaczy-
łam.
Obca mi się wydała wykrzywiona potwornym grymasem, z wybałuszonymi, szeroko otwartymi
oczyma twarz, na której pa-semka zakrzepłej krwi kładły się wężowatą linią, podobne do zarysów na
mapie głównej rzeki 1 jej dopływów. Obce mi były roz-rzucone w nieładzie srebrzyste włosy.
Nieobca była mi jednak 117
czapka, bramowana futerkiem nutrii, leżąca na desce wykopu, nieobce krótkie królicze futerko,
nieobcy widok sterty książek, które najwidoczniej wysypały się z torby i teraz dziesiątki nóg deptały
po nich bez ceremonii.
Zrozumiałam, dlaczego pani Róża wcześniej szła tego dnia do biblioteki. Prawdopodobnie rano
odbierała z Domu Książki albo z powiatowej biblioteki nowy przydział książek. Wspominała mi w
sobotę, kiedy żegnałyśmy się, że już w poniedziałek będzie miała ciekawe nowości. Chciała chyba
przed otwarciem czytelni wcią-
gnąć te nowe pozycje do kartoteki. Biedna, i po co się tak śpieszy-
ła?
Sanitariusze przeszli obok mnie. Otarłam się prawie o kant noszy. Coś twardego i ostrego przesunęło
się po mojej opuszczonej dłoni, w której trzymałam torbę. Spojrzałam w dół. Spod białego
prześcieradła, przykrywającego ciało, zwisał, ukośnie przycięty na końcu, kawałek czarnego kabla.
Odwróciłam się, aby odejść. Musiałam mieć dość niemądrą minę, gdy przy obrocie zderzyłam się
niemal i stanęłam twarzą w twarz z porucznikiem Stanisławem Zdebniakiem.

A ty co tu robisz?  warknął niezbyt przychylnie. Unio-słam rękę, w której trzymałam tom
 Forsytów .

Książkę chciałam zmienić.
To wyjaśnienie nie poprawiło mu humoru. %7łachnął się ze zło-
ścią:

%7łe też ty musisz zawsze wlezć, gdzie nie potrzeba!
Taka byłam zła na Staśka za tę reprymendę, że nie powiedzia-
łam mu, kto jeszcze bywa w miejscach, dla niego niewskazanych. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • docucrime.xlx.pl