They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Nowe kosztuje dwanaście. Garnitur około dwóch tysięcy, był jeszcze całkiem dobry. Dwie
koszule non iron, prawie nowe, po czterysta złotych.
- Jakie koszule? Proszę opisać - znów przerwał porucznik.
- Jedna biała, druga w ciemny prążek. Drugi garnitur męża, granatowy, bardziej
zniszczony niż tamten, wart około tysiąca. Dwa płaszcze ortalionowe po tysiąc złotych...
Lista skradzionych rzeczy wydłużała się. Pani Maria rzeczywiście dokładnie
przejrzała szafy i wiedziała, co zginęło. Kiedy już wyliczyła wszystko, porucznik jeszcze
zapytał:
- A to w czym wynieśli? Dwie walizki i torba turystyczna, tak?
- Tak. Jedna walizka była starsza, podniszczona, zwykła, brązowa, ze sztucznego
tworzywa, takiego jak dykta. Warta sto złotych, nie więcej. Ale druga, mniejsza, zupełnie
nowa. Kupiłam ją w Czechosłowacji. Była jasna w czarne paski, takie jak podszewka do
rękawów. Warta jakieś czterysta złotych.
- Jakie miała wymiary?
- Jakieś osiemdziesiąt na pięćdziesiąt na dwadzieścia centymetrów - ocenił fachowo
inżynier.
- Torba turystyczna z brezentu, zwyczajna, za sto pięćdziesiąt złotych, zapinana na
zamek błyskawiczny, ciemnozielona - uzupełniła żona.
Jeszcze raz sprawdzono całą listę, potem podsumowano wartość zaginionych rzeczy.
Wyszło blisko dwadzieścia pięć tysięcy złotych. Porucznik poprosił, żeby gospodarze
podpisali tę listę i schował ją do portfela. Zaraz też podniósł się z miejsca na znak, że wstępne
czynności uważa za skończone.
- To co będzie, panie poruczniku, myśli pan, że ich złapiecie? - pytała pani domu.
Wróbel rozłożył ramiona.
- Zrobimy wszystko, co w naszej mocy. Za rezultat nie ręczę, mogę tylko powiedzieć,
że takie sprawki prędzej czy pózniej wychodzą na jaw.
- Ale do tego czasu nasze rzeczy przepadną - ponuro zauważył inżynier.
- Zrobimy wszystko, co w naszej mocy - powtórzył porucznik i dodał: - Będziemy
oczywiście jeszcze wzywać państwa w tej sprawie, Zosię także. Do widzenia.
Opuścił mieszkanie Walatków i po chwili jechał radiowozem do komendy.
4
W dość obszernym gabinecie zastępcy komendanta siedzieli we trzech wokół niskiego
podłużnego stolika. Porucznik Wróbel i jego przełożony, naczelnik Janik, zostali wezwani
przez majora, który chciał zapoznać się ze sprawą. Porucznik przygotował szczegółowy
raport, w którym opisał wypadek, a także czynności, jakie dotychczas wykonał, ale zastępca
odsunął papier na bok i zażądał:
- Opowiadaj, potem to przeczytam.
- Wczoraj o godzinie jedenastej... - zaczął porucznik. Major przerwał mu
niecierpliwym gestem.
- Początek znam. Telefon, rozmowa pod drzwiami, szukanie inżyniera i jego żony
przez tę dziewczynę, potem rabunek - to wszystko jasne. Co dalej?
- No więc byłem w tym mieszkaniu, obejrzałem je dokładnie, porozmawiałem
wstępnie z gospodarzami i dziewczyną - zaczął Wróbel.
- Kto to jest ten Walatek?
- Inżynier, kierownik wydziału w stoczni. Rozsądny, spokojny jegomość. Oprócz
pracy w stoczni wykłada po południu w szkole zawodowej. To właśnie posłużyło im za
pretekst, żeby się dostać do mieszkania.
Major skinął głową w milczeniu i słuchał dalej. Porucznik, uzupełniał:
- Jego żona pracuje jako główna księgowa w  Polfrachcie . Oboje bywali za granicą,
dom jest dość zasobny, niezle wyposażony, na dobrym poziomie.
- Co zastałeś na miejscu?
- Mieszkanie było wybebeszone porządnie. Tu jest dokładny spis, co zostało
zrabowane. Wartości około dwudziestu pięciu tysięcy.
Major wziął spis w palce, przejrzał go pobieżnie i zauważył:
- Brali, co popadło. Niezle się obłowili. A czego się dowie działeś?
- Najciekawsza jest - na pewno ta dziewczyna. To smarkula, ma dopiero szesnaście
lat, ale bystra i wygadana jak rzadko. Mówiła dużo i chętnie. Może nawet za chętnie.
- Widać miała wyrzuty sumienia, że ich wpuściła, i chciała wykazać dobrą wolę -
zauważył naczelnik.
- Na pewno tak było - porucznik skinął głową. - Ale ona w ogóle nie bardzo mi się
podoba. Nie to, żebym ją podejrzę wał, ale jest w niej coś takiego, no wiecie, bywają takie
osoby, niby miłe, chętne do współpracy, a jednak coś od nich odpycha, coś człowieka
ostrzega.
- Nie kieruj się uczuciami, ale faktami - powiedział zastępca.
- Tak, oczywiście - zgodził się porucznik. - A fakty znamy do tej pory tylko z jej
relacji. Oczywiście wszystko wygląda prawdopodobnie. Uderzyli ją, kiedy się nachyliła nad
dzieckiem. To fakt chyba niezaprzeczalny, bo głowę miała rozbitą. Ale potem obchodzili się z
nią jakoś bardzo dziwnie. Aagodnie, nie jak zawodowi bandyci, a jakby koledzy. Niby ją
związali, ale tak, że z łatwością się oswobodziła. Z tym biciem też, nawet w jej relacji, było
coś nie tak, jak trzeba. Niby ją bił ten jeden, ale w końcu się zlitował i dał jej spokój. Albo to
partacka robota, albo mieli dla niej względy.
- Ja bym wcale głowy nie dał, że to byli zawodowcy - zauważył naczelnik. - Mogli
być jacyś zieloni, co to dopiero zaczynają. Mogli być też amatorzy, którzy zrobili jeden skok
Wcale nie jest powiedziane, że to jakieś stare oprychy.
- Oczywiście - przytwierdził zastępca. - Az tym biciem to też różnie mogło być.
Wezcie pod uwagę moment psychologiczny. Młody chłopak tłucze dziewczynę po łbie, ale
ona nie traci przytomności, tylko zaczyna szlochać i prosić o litość. Dziewczyna ładna. Mógł
się zawahać?
- Naturalnie że mógł - zgodził się porucznik. - Jeżeli to był młody i początkujący
bandzior, to mogło go nawet sumienie ruszyć, jak zobaczył krew. Mógł po prostu nie
wytrzymać jatki, jaką sam zrobił, i dlatego jej darował. Ale przecież związać powinien ją
porządnie! - Ostatnie zdanie zabrzmiało tak, jakby porucznik miał pretensję do bandytów, że
swoją robotę wykonali niechlujnie.
- I tak, i nie - zastanawiał się naczelnik. - Wez pod uwagę, że ten, co bił i wiązał, był
prawdopodobnie pomocnikiem. Wygląda na to, jakby tamten dyrygował, a ten wykonywał.
Był w ogóle bardziej miękki i jakby się bał czy coś takiego. Jeżeli był taki, to pod wpływem
strachu mógł ofiarę związać byle jak.
- Ale żeby się jeszcze umawiał z nią na randkę?
- Co to było? - zainteresował się major.
- Podobno powiedział jej, że jest fajną dziewczyną i zaproponował spotkanie w jakimś
lokalu w Kartuzach.  Rybka czy coś takiego.
- Jest tam taki lokal?
- Nie wiem - wzruszył ramionami Wróbel - ale to możliwe.
- To mi wygląda na zwyczajny wygłup szczeniacki - zauważył naczelnik. - Jest rzeczą
nieprawdopodobną, żeby się umawiał poważnie.
- Bardzo możliwe, że ot, tak gadał, jak to szczeniaki. I to by świadczyło o tym, że
sprawcy byli młodzi i niedoświadczeni - snuł rozważania zastępca. - A co ty sądzisz? -
zwrócił się do naczelnika. - Nie wygląda ci to na robotę któregoś z twoich znajomych?
Roześmiali się zgodnie, ale naczelnik zaraz spoważniał i odparł:
- Zastanawiałem się nad tym. On zresztą też. Ale nie, takiej roboty u nas nie
pamiętamy. Były, owszem, podobne, ale ta ma jakieś cechy charakterystyczne, które ją
odróżniają. Gadatliwość bandytów, sposób dostania się do mieszkania - tak żaden z moich
 znajomych nie pracuje.
- Czyli może być ktoś obcy, z innego terenu?
- Oczywiście, wszystko możliwe - powiedział naczelnik. - Albo ktoś nowy.
- Dobrze - zastępca skinął głową i zwrócił się do Wróbla: - Co wiesz o tej
dziewczynie? Zebrałeś jakiś materiał?
- Tak, coś niecoś zdążyłem się dowiedzieć. Wygląda wszystko ciekawie. Walatkowie
chyba niezbyt dobrze wiedzą, kogo mają w domu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • docucrime.xlx.pl