They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Shulz uśmiechnął się.
- Absolutnie nie. Ta organizacja zajmuje się zupełnie czym innym i mogę pana
zapewnić, że w momencie odnalezienia tych trzech osób zapomnimy nawet nazwisko
Johnny'ego Settimano.
Massicaud-Vellard skinął głową i przechylił się do tyłu w swoim fotelu, na pół
przymknąwszy oczy. Shulz uszanował zadumę, w jakiej zdawał się być pogrążony. Nagle
gospodarz wyprostował się.
- Panie Jackson, podjąłem decyzję - rzekł sucho. - Pomożemy panu... Muszę mieć
informacje o tych trzech osobach. Rzecz jasna, nic nie mogę gwarantować. Zobaczymy, co się
da zrobić.
Harry Shulz bez słowa otworzył teczkę z krokodylej skóry, wyjął kopertę i położył na biurku.
Massicaud otworzył kopertę i wyjął z niej dwie następne.
W każdej z nich znajdował się plik fotografii zawiniętych w kartkę papieru i przewiązanych
gumką.
Po kilka zdjęć każdej z osób i kartka z informacjami o każdej z nich - z wyjątkiem Francuza
Jacques'a Bergera - wyjaśnił Shulz. - Jeśli chodzi o niego, ma pan tylko kartkę z
informacjami. Bez zdjęć. Radzę, żeby pan zrobił odbitki i rozesłał całej swojej siatce razem z
kartą informacyjną.
- Wiem, co mam robić. Dziękuję. Shulz umilkł.
Massicaud-Vellard uważnie przeglądał zdjęcia, trzymając je ostrożnie między kciukiem a
palcem wskazującym, by nie zostawić odcisków palców.
Fotografie pochodziły mniej więcej sprzed dwudziestu miesięcy, z okresu przygotowań do
fazy numer 10 i 11. Wtedy Shulz uważał je za niepotrzebne. Teraz winszował sobie, że je
zachował. Przedstawiały na osobnych odbitkach Susan Bramovitz i Charlesa Cunninghama -
idących ulicą, przywołujących taksówkę, wchodzących do restauracji, siedzących w
samochodzie, przy stoliku w kawiarni w pobliżu redakcji, oglądających wystawy,
maszerujących w tłumie Piątą Avenue. Zdjęcia były tak wyrazne, ukazywały te osoby w tak
różnych sytuacjach, że na ich podstawie bezbłędne ich rozpoznanie - gdyby doszło do
spotkania - nie przedstawiałoby najmniejszych trudności.
Massicaud-Vellard rzucił zdjęcia na biurko i równie uważnie przestudiował kartki z danymi
osobistymi.
Przyjrzawszy się materiałom, podniósł wzrok na Shulza.
- Myślę, że nam to w zupełności wystarczy, panie Jackson - powiedział stanowczo. -
Gdzie będę mógł pana znalezć? - zapytał.
Shulz zatrzasnął teczkę. Nie odpowiedział od razu. Kto wie, czy facet nie udaje, że zgadza się
na propozycję, a chce tylko zyskać na czasie i po prostu go zlikwidować? Nie może zatem
podać mu swego adresu w Nowym Jorku, tam miałby do czynienia z Johnnym Settimano.
 Skontaktuję się z panem telefonicznie - powiedział po namyśle. - Będę dzwonił raz w
tygodniu.
 To znaczy, że w przypadku odnalezienia ich natychmiast po pańskim telefonie, trzeba
będzie czekać na następny. A tymczasem mogą się nam wymknąć.
- Nie trzeba więc spuszczać ich z oka. Czy mam pana uczyć? Celowo przybrał ostry
ton. Massicaud-Vellard zbladł. Zrobił
ruch, jakby chciał nacisnąć guzik przy nodze biurka, ale nie zrobił tego, spuścił wzrok na
zdjęcia, poskładał je i rzucił suchym tonem:
- Może pan odejść, panie Jackson.
Nie było najmniejszej wzmianki o kosztach, jakie pociągną za sobą poszukiwania, i Shulz
bynajmniej nie miał zamiaru poruszać tej sprawy.
Bez słowa opuścił gabinet. W korytarzu otarł się o tych samych typów z ponurymi gębami -
stanowili oni zapewne obstawę Massicaud-Vellarda.
Znalazłszy się na ulicy, pomyślał, że może być śledzony, przedsięwziął zatem odpowiednie
środki ostrożności. Zapuścił się w ulicę o ruchu jednokierunkowym w stronę przeciwną niż
kierunek jazdy, doszedł nią do połowy i wrócił do punktu wyjścia, by skręcić w inną uliczkę,
gdzie ruch był również jednokierunkowy. To zatrzymywał się przed wystawami sklepów, to
przyspieszał kroku, wpadł do jakiegoś sklepu, wyszedł drugim wejściem, wsiadł do metra,
potem do autobusu. Upewniwszy się, że nikt go nie śledzi, wrócił do swojego hotelu.
Lazurowe Wybrzeże, Francja.
Kwiecień 1968
Jacques nucił piosenkę "Po prostu spokojna dziewczyna", wyraznie mając na myśli Susan.
Fałszował niemiłosiernie i Susan z trudem orientowała się, co to za melodia. - Ty chyba nie
jesteś jeszcze Sinatrą - zakpiła. - To dlatego, że trochę wypiłem...
Możliwe, kiedy jednak rano w łazience śpiewasz "Filles de Camaret", brzmi to niewiele
lepiej... - To moja własna aranżacja muzyczna. A poza tym Sinatra nigdy nie nagrywał na
płytę "Filles de Camaret". Nie możesz więc robić porównań.
Wybuchnęła śmiechem. Czuła się szczęśliwa. Przyczyną tego była bez wątpienia olbrzymia
ilość whisky, jaką wypiła na party, wydanym przez przyjaciół z Nicei, których poznali w
czasie ostatnich świąt Bożego Narodzenia w Kirchbergu, znanym ośrodku sportów zimowych
w Tyrolu. Powinna na siebie uważać. Od przyjazdu do Francji zauważyła u siebie niedobrą
skłonność do picia stanowczo za dużo. A wszyscy wiedzą, że od alkoholu się tyje. Zauważyła
już zresztą, że biodra jej się zaokrągliły, a brzuch też zaczął być widoczny. Nie, nie była w
ciąży, zawsze pamiętała, by regularnie brać pigułki antykoncepcyjne. Ale może rację mają
lekarze, którzy twierdzą, że od tych pigułek się tyje...
Zbliżali się do domu. Jeszcze jeden z ostatnich zakrętów przed Roquebrune-Cap-Martin, a
potem już tylko ostry podjazd pod górę do willi. Albowiem Jacques ostatecznie nie doszedł
do po-
rozumienia z właścicielem willi w Mentonie, którą zamierzał wynająć, i wybór jego padł na
inną, w Roquebrune-Cap-Martin. Zresztą, zdaniem Susan, zrobił interes znacznie lepszy.
 Słuchaj, Jacques - przypomniała coś sobie i parsknęła śmiechem. - Ta mała ruda... Marie-
France czy coś w tym rodzaju... Ależ się do ciebie kleiła, co?
 ...Po prostu spokojna dziewczyna... zanucił Jacques w odpowiedzi.
 Ależ to była...
 Jesteś zazdrosna?
 Na jej zaloty patrzyłeś, zdaje się, chętnym okiem.
- Niezły kąsek, ale za dużo wypiła. Susan rzuciła z ironią:
 Na upartego mógłbyś pewnie namówić panią domu, żeby ci odstąpiła swoją sypialnię...
Wiesz, w Ameryce tak się praktykuje...
 Pomyślałem o tym - odciął się Jacques - ale na liście przede mną było co najmniej pół
tuzina parek i party dobiegłoby końca, zanim by przyszła moja kolejka. Zresztą...
- Co zresztą?...
- Zdawało mi się, że na liście zauważyłem twoje nazwisko obok nazwiska tego faceta z
filmu. Może to miała być zaliczka dla niego na konto adaptacji filmowej twojej powieści? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • docucrime.xlx.pl