[ Pobierz całość w formacie PDF ]
S
R
- Dobrze mi z tym - odparła półprzytomnie. - Przy
Grahamie nigdy się tak nie czułam. Jak sobie pomyślę, co
traciłam...
Tray wydawał się nie słyszeć słów Jenny.
- Nie powinienem tego robić. Ale chciałem, żebyś wie-
działa, jak bardzo podniecasz mnie tą swoją niewinno-
ścią. ..
- Dlaczego tak nagle odsunąłeś się ode mnie?
Poczuł pustkę wokół siebie. Jak z oddali usłyszał puka-
nie do drzwi.
Do czego dążysz, Tray? zastanawiała się Jenny, krzyżu-
jąc ręce na piersiach. Popatrzyła na swego towarzysza. Jak
na swoje lata wyglądał bardzo młodo. I rozczulająco. Je-
szcze nikt nigdy tak bardzo jej nie pociągał, jak on w tej
chwili.
Nie usłyszeli uchylających się drzwi. Z transu wyrwał
ich dopiero zduszony szept Kitta:
- Wiem, że tu jesteście, zwariowane dzieciaki. Przecho-
dząc przez hol, zrobiliście z siebie przedstawienie.
Zajrzał do pokoju. Z palca zwisał mu pantofel Jenny.
Milczeli jak zaklęci.
- Wybaczcie, że wchodzę i wam przeszkadzam, ale
Jenny-Lou może potrzebować swego bucika. W jednym
gotowa całkowicie stracić równowagę.
- Przepraszam - szepnął Tray do ucha Jenny.
- Coś mówi mi, że zjawiłem się nie w porę - oświad-
czył Kitt. - Udajmy, że mnie tutaj w ogóle nie było. Urocza
Eugenie Marie czeka na mnie, więc...
- Jadłeś już kolację? - zapytał Tray brata.
- Nie. Zarezerwowaliśmy stolik na dziewiątą. W cie-
mnym kącie, więc będzie można...
- Zjemy razem z wami - oznajmił Tray.
S
R
Popatrzyli na siebie zdumieni. Jenny na Traya. Tray na
Jenny, a potem na Kitta. Kitt na Traya.
Pierwszy odzyskał mowę Kitt. Westchnął głośno, po
czym stuknął głową o framugę drzwi i z miną męczennika
powiedział:
- Dobry pomysł. Właśnie zamierzałem wam to zapro-
ponować.
S
R
ROZDZIAA PITY
Dla Jenny kolacja w towarzystwie braci Malone i Eu-
genie Marie nie była miłym przeżyciem.
Tray jadł niewiele i mówił jeszcze mniej.
Kitt pił i jadł z entuzjazmem. Brak skutków pochłonię-
tego alkoholu sprawił, że Jenny zaczęła podejrzewać go
o to, że miał w piciu dużą wprawę.
Eugenie Marie, pełna życia ciemnooka piękność, która
towarzyszyła Kittowi, sama prowadziła błyskotliwą kon-
wersację, z szybkością karabinu maszynowego zadając py-
tania i odpowiadając na nie.
Jenny, uwięzioną w nowej sukience, przylegającej ści-
śle do ciała, próbowała zachowywać się swobodnie w nie-
zręcznej sytuacji.
Tray nie ułatwiał jej tego zadania. Nie zainteresowany
jedzeniem, milczący, miał wiele wolnego czasu, by obser-
wować Jenny. Przyglądał się jej włosom, oczom, wargom,
obnażonym ramionom i piersiom. Był zatopiony w my-
ślach i nieobecny duchem.
Nerwy Jenny były napięte do ostateczności na dłu-
go przedtem, zanim podano główne danie. Kopnęła Traya
pod stołem w kostkę i usiłowała zmrozić go wzrokiem,
on nadal jednak wpatrywał się w nią swymi dużymi, peł-
nymi zadumy oczyma. Nie wiedziała, jak powinna się za-
chować. Chyba nie gapił się na nią tak umyślnie, żeby
S
R
wprawić ją w zakłopotanie, taki jednak właśnie odnosiło
to skutek.
Po kolacji, kiedy Kitt zaproponował, z wyraznym ocią-
ganiem się, żeby poszli tańczyć, Jenny z miejsca zaprote-
stowała. Odmówiła, zanim Tray miał szansę otworzyć usta.
Jej decyzję Kitt przyjął z nie ukrywaną ulgą. Szybko się
pożegnał i wraz z Eugenie Marie opuścili restaurację.
Jenny i Tray zostali sami.
- Niektórzy mężczyzni są zdumiewający - powiedziała
Jenny.
Jej złotooki towarzysz siedział zamyślony nad filiżanką
kawy.
- Tak, masz rację - odparł po chwili. - Nikt oprócz
Kitta nie ośmieliłby się włożyć krawata w różowe fla-
mingi.
- Kto mówi o Kitcie? - odrzekła zdziwiona Jenny. -
Sam jesteś znacznie bardziej zdumiewający niż twój brat.
Niezwykły z ciebie tchórz.
Nie sądziła, że odważy się to powiedzieć Trayowi. Nie
zdawała sobie nawet sprawy z tego, że sama tak właś-
nie myśli. W normalnych warunkach miała bardzo dobrze
działający instynkt samozachowawczy. Ale dziś?
Na twarz Jenny wystąpiły ogniste rumieńce. Tray wpa-
trywał się w nią badawczo. Odważnie wytrzymywała jego
przenikliwe spojrzenie.
- Jestem zdumiewająco tchórzliwy? - powtórzył zwo-
dniczo łagodnym tonem. - Bądz tak dobra i wyjaśnij mi,
co masz na myśli.
Lekko frywolnym gestem wyemancypowanej kobie-
ty Jenny wzruszyła ramionami. Zaraz jednak opuściła je,
gdyż przypomniała sobie o braku biustonosza i wyzywa-
jąco sterczących sutkach.
S
R
- Co tu jest do wyjaśniania? Wiesz równie dobrze, jak
ja. Wystraszyłam cię, Malone. Uczciwie się przyznaj.
Prawda jest taka, że nie potrafisz obchodzić się z naprawdę
wyzwolonymi kobietami.
- To najdziwaczniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek usły-
szałem.
- Ale to prawda. Popatrz na mnie. Zachowuję się na-
turalnie i spontanicznie. Do niczego się nie zobowiązu-
ję i niczego nie przyrzekam. W przeciwieństwie do cie-
bie. Jestem przekonana, że nie zrobisz ani jednego kro-
ku, dopóki nie rozważysz wszystkich za i przeciw oraz
wszelkich możliwych następstw, a także jeśli nie przedys-
kutujesz sprawy ze swym adwokatem, księdzem i psy-
chiatrą.
Przez cały czas Tray nie spuszczał wzroku z Jenny.
Przymrużył tylko oczy.
- Nie chodzę do psychiatry - oznajmił.
- Nieważne. Mówiłam ogólnie, Dobrze wiesz, o co mi
chodzi.
Energicznym ruchem Jenny podniosła się z krzesła.
Tray schwycił ją za rękę i ścisnął nadgarstek.
- O nie, musisz zostać. Ta rozmowa dopiero teraz za-
czyna robić się interesująca. Pogadamy o tobie. Co sądzisz
o kobiecie, która oświadcza, że nie uznaje żadnych reguł
konwencjonalnego stylu życia, a równocześnie nie potrafi
chodzić bez biustonosza? Myślisz, że tego nie zauważy-
łem? Równie dobrze mogłabyś przyczepić sobie tabliczkę
z napisem: Mam na imię Jenny i po raz pierwszy od cza-
sów dzieciństwa nie włożyłam stanika. Nie patrzcie na
moje piersi. Z góry dziękuję".
Z wrażenia Jenny aż podskoczyła na krześle.
- Jak możesz tak mówić?! To obrzydliwe pomówienie!
S
R
- Och, to dopiero rozgrzewka. Dlaczego tak bardzo
starasz się uchodzić za kogoś, kim nie jesteś? Już dawno
temu nauczyłem się, że żyć lekkomyślnie to nie to samo,
co żyć dobrze. Powiem ci coś jeszcze. - Tray nachylił się
w stronę Jenny. Jego oczy wpatrywały się w nią uważnie.
- Największym i najbardziej cennym darem losu jest nie
seks, lecz miłość. Zapamiętaj to sobie, Jenny.
- Ha, ha, powiedz to Graha...
Tray podniósł do góry szklankę do połowy napełnioną
wodą.
- Jeśli jeszcze raz wymówisz przy mnie to imię, wyleję
ci na głowę zawartość tej szklanki.
- Czy tak zachowuje się dojrzały mężczyzna? Gdybym
nie wiedziała, jaki jest twój stosunek do mnie, mogłabym
przypuszczać, że jesteś zazdrosny. W czym rzecz, Tray?
O co ci chodzi? Czyżbyś stracił swoje przysłowiowe opa-
nowanie? Zdaje mi się, że w twoich oczach dostrzegłam
cień lekkomyślności?
Z rozmachem postawił szklankę na stole.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]