[ Pobierz całość w formacie PDF ]
na barze i uważnie spojrzał na obcego w odbiciu lustra za barem.
- Sam kiedyś próbowałem ryb słodkowodnych, ale smak mi nie odpowiadał. Teraz łowię tylko
na morzu.
Gallagher odwrócił się. Hasło zgadzało się co do joty. Z niepokojem zorientował się, że będzie
musiał zacząć zarabiać pieniądze, które od lat systematycznie wpływały na jego konto w banku w
Dublinie.
41.
Pięć dni pózniej w Loriencie, przed hangarem, gdzie przygotowywano Ju-52 admirała Doenitza
do specjalnej misji, zatrzymała się ciężarówka.
Dwóch robotników odsunęło plandekę i ciężkim łańcuchem owinęło torpedę, po czym dzwig
załadował ją na wózek. Po pięciu minutach pocisk znalazł się pod otwartymi szponami
tymczasowego mechanizmu uwalniającego torpedę, który zamontowano pod kadłubem junkersa.
Zadowolony z udanej operacji, Goder walnął pięścią w kadłub bomby, po czym machając
dłońmi i krzycząc dał znak Hartzowi. Ten, siedzący w fotelu drugiego pilota, przesunął dzwignię,
zainstalowaną między fotelami.
Ciężkie stalowe szczęki zatrzasnęły się wokół pękatego cielska torpedy. Goder przyjrzał się z
zadowoleniem mechanizmowi i dwukrotnie uderzył pięścią w kadłub. Szczęki rozwarły się. Goder
pochylił się, by zmierzyć odległość między otwartymi szczękami i miał zamiar dokładniej ustawić
śruby mocujące, gdy dostrzegł parę nienagannie wypolerowanych butów i dwie starannie
wyprasowane nogawki obok maszyny.
- Dzień dobry - powiedział Doenitz, gdy pilot wyczołgał się spod kadłuba. - Jak idzie praca?
- Znakomicie, panie admirale - odparł Goder, wycierając dłonie w szmatę. Torpeda pasuje jak
ulał, ale będziemy musieli przynitować na zewnątrz parę listew usztywniających, żeby się nie
powyginały wsporniki kadłuba. To na wypadek, gdybyśmy się dostali^w-złą pogodę i nie mogli
wznieść na wyższy pułap. Junkers nie jest przeznaczony do wożenia z sobą całej tony ładunku.
Doenitz uśmiechnął się. Goder cieszył się pracą, a tacy ludzie mieli zawsze najlepsze wyniki.
- Czy będzie dobrze latał? - zapytał Kneller. Goder spoważniał.
- Będzie latał, ale nie za dobrze. Doenitz z trudem powstrzymał się od śmiechu. Kneller tym
razem nie podzielał rozbawienia admirała.
- Więc nie kwalifikuje się do latania? Goder z zaskoczeniem spojrzał na adiutanta.
- Tego nie powiedziałem. Co prawda wycięliśmy we wspornikach tak wielkie dziury, że sam
się boję, czy kadłub wytrzyma, ale poleci. Martwimy się z Hartzem o co innego. Przeglądaliśmy
mapy okolic Barrow i znamy na pamięć każdą zatoczkę i ujście rzeki. Ale w tej okolicy jest
przynajmniej tysiąc miejsc, gdzie Anglicy mogą zakotwiczyć U700. Nie wystarczy nam paliwa na
długie poszukiwania. Będziemy musieli wylecieć prosto na nią.
- Przewidziałem ten problem - powiedział Doenitz. - Dostaniecie dokładną pozycję U700,
zanim wyruszycie.
Goder wyglądał na zaskoczonego. Wiedział, że żadne samoloty rozpoznawcze nie zapuszczały
się tak daleko na północ, a nawet gdyby, Luftwaffe nie była zbyt chętna dzielić się wiadomościami z
Kriegsmarine.
- Skąd dostaniemy jej namiary, admirale? Spojrzenie Doenitza zrobiło się twardsze.
- Zadajesz zbyt wiele pytań, Goder. Wracaj do pracy. Goder zasalutował i wrócił pod kadłub
maszyny.
- Jest bezczelny - skomentował Kneller.
Doenitz wskazał gestem na stos części i wyposażenia, które usunięto z wnętrza junkersa:
siedzenia, toaleta, składane stopnie, parę skrzynek różnych pomniejszych części i wielkie płaty
aluminium z nieregularnymi brzegami w miejscach, gdzie wycięto je z podłogi. Każda część miała
naklejkę z opisem i wagą.
- Przede wszystkim zna się na rzeczy. Robi dobrą robotę, a mnie na niczym innym* nie zależy.
Dałem wielkiemu admirałowi słowo, że U700 zostanie zniszczona, a on przekazał je Hitlerowi.
Kneller nie odezwał się po drodze do drzwi. Słyszał, że Hitler przeżył atak szału, kiedy się
dowiedział o poddaniu U700.
- Czy nasz człowiek, którego dowództwo ma zamiar wysłać do Barrow, jest już gotowy? -
zapytał Doenitz.
- Jest już w drodze, panie admirale. Doenitz pokiwał głową z zadowoleniem.
- Skąd opóznienie?
- Chodziło o jego radiostację. Nie był z niej zadowolony. Barrow jest prawie odcięte od świata
pasmem wzgórz Cumberland, dlatego musiał zdobyć bardzo silny nadajnik, żeby w ogóle wydostał
się stamtąd jakiś sygnał. Potrzebuje trzydziestometrowej anteny, co dodaje wszystkiemu wagi i nasz
człowiek bardzo się tym niepokoi.
- Jak się nazywa? - zapytał Doenitz udając brak zainteresowania.
- Gallagher - odparł Kneller. - Patrick Arthur Gallagher.
42.
- Patrick Arthur Gallagher - powiedział swym najlepszym akcentem z Belfastu do policjanta w
porcie Liverpool.
- Proszę o dowód osobisty.
- Pewnie.
Gallagher wycofał motocykl i oparł go na podpórce. Dwaj policjanci kontynuowali inspekcję
pozostałych pasażerów, opuszczających statek, nie chcąc utrudniać przejścia.
Policjant, po dokładnym sprawdzeniu papierów Gallaghera wydawał się zadowolony. I nie było
powodu, dla którego miałoby być inaczej. Dokument, chociaż podrobiony, był prawdziwy.
Policjant oddał mu dowód i przyjrzał się z zaciekawieniem douglasowi Gallaghera. Pojemniki
na bagaż były całe załadowane, a zwinięty namiot, śpiwór i kilka wędek przytroczono nawet do boku
maszyny.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]