[ Pobierz całość w formacie PDF ]
po połogu, a poród zniosła bardzo zle, zbije ją do nieprzyto
mności.
- A co z dzieckiem? - współczująco spytała Kirstie.
- Cóż, Annie powiedziała, że zamierza je zatrzymać bez
względu na to, co mówi Lew. Ostrzega, że go opuści, jeżeli
będzie naciskał, by się chłopca pozbyła. Zawsze chciała mieć
dziecko, a Lew jej go nie dał.
- Nie ma w tym nic zabawnego - skomentowała trzezwo
Kirstie, gdy mężczyzni zaśmiewali się z opowieści z dresz
czykiem, jak to ujÄ…Å‚ Bart.
- Nie, nie ma - przytaknął Geordie, który, podobnie jak
Fred, nie przyłączył się do ogólnej wesołości.
Fred miał szczególne powody do spokoju. Ulżyło mu,
że dziecko z pewnością nie jest jego, choć, oczywiście, mog
ło się tak zdarzyć. Za dawnych dni pełnej beztroski Fred
nie zawracał sobie głowy takimi sprawami. Siedząc teraz
przy boku Kirstie, z dłonią w jej dłoni, dziwił się swemu za
chowaniu w przeszłości, swej niefrasobliwości i bezmyśl
ności.
Kirstie wyczuła jego nastrój i delikatnie ścisnęła mu dłoń.
- Nie przejmuj się - szepnęła.
Wiedział, że odgadła, co go trapi. Był wdzięczny za
wsparcie i okazywaną na każdym kroku lojalność. Z czuło
ścią, ale i dumą popatrzył na żonę. Kirstie też się zmieniła.
Wypiękniała, a szczęście uczyniło ją łagodniejszą i bardziej
wyrozumiałą.
Siedzący naprzeciwko Jack Tate przyglądał im się z ża
lem. Znalazł sobie, co prawda, inną dziewczynę, ale nie po
trafił powstrzymać się od złośliwości pod adresem Freda.
- Och - stwierdził z nie skrywanym szyderstwem w gło
sie - wszyscy znamy Annie, prawda, Fred?
- Tak - odrzekł Fred spokojnie. - Nie zapominajmy jed
nak o Lewie i dziewczynie od Grubej Lil. Annie ma z nim
Skan Anula43, przerobienie pona.
nielekkie życie.
- Ale umiała się pocieszyć - nie ustępował z nieprzyje
mnym uśmiechem Jack.
Geordie wyczytał z twarzy Kirstie, że za chwilę będzie
równie zajadle bronić Freda, jak kiedyś wściekle go atako
wała, szybko więc zmienił temat rozmowy.
- Słyszeliście ostatnią nowinę? - zagadnął. - Była strze
lanina w Srebrnym Dolarze, tam, gdzie Jankesi grajÄ… w po
kera. Oszust, z którym Fred też grał, nazywali go Doktor,
został schwytany na gorącym uczynku przez Kufla. Pamię
tasz go, Fred?
- I co dalej? - spytał zaciekawiony Sam.
- Doktor swoim zwyczajem chwycił za pistolet, ale Kufel
okazał się szybszy. Kiedy przybyła policja, wszyscy się za
klinali, że Doktor sam się postrzelił, przypadkowo, a on to
potwierdził.
- Zauważyłeś, że oszukuje, Fred? - dopytywał się Bart.
- Tak. Było oczywiste, że jest oszustem - odparł Fred.
- To jeden, choć nie najważniejszy, z powodów, dla których
skończyłem z kartami - dodał.
Tego wieczoru, gdy z Kirstie szykowali siÄ™ do snu, posa
dził ją sobie na kolanach. Objął ramieniem i wtulił twarz w
jej szyjÄ™.
- Kirstie - powiedział stłumionym i smutnym głosem -
mam nadzieję, że nie masz mi za złe Annie. Byłem wtedy
kimś innym. Przykro mi teraz, że się tak zachowywałem. Nie
rozumiem, dlaczego to robiłem.
- Och, miałam ci to za złe, Fred. Było, minęło. To nie
fair ze strony Jacka, że wspomniał o tym po tak długim
czasie.
- Mówił prawdę - poważnie stwierdził Fred i już nic
więcej nie dodał. Zamiast tego zrobił wszystko, by pokazać
żonie, jak bardzo ją kocha i ceni. W trakcie miłosnych igra
szek z ukochaną zdążył całkiem zapomnieć o obojgu - Jacku
i Annie.
Tej nocy jednak Fred miał najstraszniejszy sen.
Zaczynał się dosyć pogodnie. Szedł do sadzawki, prowa
dząc za rękę Kirstie. Wszystko widział jasno, jakby to wcale
nie był sen. W połowie drogi odwrócił się do Kirstie, by ją
pocałować, ale nie zobaczył jej, tylko jakąś inną dziewczynę;
smutnÄ… i cichÄ….
Jej oczy, jak oczy Kirstie, były zielononiebieskie, lecz
włosy rude. Ubranie też nosiła inne: z dobrego materiału
i eleganckie, nie tak proste jak stroje Kirstie.
Wyciągnęła rękę do niego i zwróciła się do niego po imie
niu; nie nazwała go jednak Fredem.
Słońce zaszło. Zciemniło się. Dziewczyna znikła. I teraz
nie miał już żadnej, ani jej, ani Kirstie. Był samotny na roz
ległej równinie i szukał po omacku, wołając dziewczynę
imieniem, którego nie pamiętał po przebudzeniu.
Szedł przed siebie, chociaż wiedział, że czyha na niego
coś przerażającego. To coś okazało się tygrysem. Nie gonił
za nim, lecz zastygł w pół skoku. Fred patrzył, zastanawiając
siÄ™, czemu nie rzuca siÄ™ na niego, lecz wisi w powietrzu nie
ruchomo.
Słońce znowu wzeszło i pojawił się stary człowiek o
smutnej twarzy. Stał przed tygrysem i mówił Fredowi
coś, czego on nie chciał słyszeć - o rudowłosej dziew
czynie, którą Fred stracił, i o tym, że strata ta nieomal go
zabiła.
Najbardziej ze wszystkiego bał się, że mógłby tak samo
utracić Kirstie. Zaczął wzywać ją po imieniu, z całych sił,
błagając, by wróciła.
Jego głos stał się tak donośny, że go obudził. Siedział na
łóżku oblany potem, w ramionach przerażonej Kirstie, która
przemawiała do niego, starając się go ukoić. Czuła, jak
wstrząsają nim dreszcze, jeszcze silniejsze niż tej nocy, kiedy
znalazła go na dworze walczącego z majakami sennymi.
- Och, Fred, co ci jest? Co się stało?
- Myślałem, że cię straciłem - dyszał. - Teraz już wiem
na pewno, że kochałem kiedyś dziewczynę o rudych włosach
i oczach takich jak twoje. Och, Kirstie, utraciłem ją. Utraci
łem ją na zawsze, i śniło mi się, że również ciebie straciłem.
Sen rozwiewał się, a Fred próbował niemożliwego: zapa
miętać go i zapomnieć zarazem.
- Był tam tygrys - powiedział z bólem - i jeszcze coś.
- Wspomnienie umknęło. - Często śniłem, że coś straciłem;
teraz wiem, że to była dziewczyna. Tym razem do mnie prze
mówiła. Myślę, że Geordie ma rację. Powiedział, że nie chcę
pamiętać, kim byłem, dlatego, że wspomnienie to jest zbyt
bolesne. To ma coś wspólnego z tą dziewczyną, ale tygrys
- to zupełna zagadka.
Z niepojętych przyczyn nie powiedział jej o starym czło
wieku, którego się bał, mimo że starzec miał łagodną twarz.
Kirstie gładziła go i całowała.
- Jestem z tobÄ…, Fred, przytul siÄ™ do mnie.
Stopniowo się uspokajał, trzymając ją mocno, jakby miała
zniknąć, gdyby ją puścił.
Wzywał mnie po imieniu, dumała Kirstie, kiedy się wre
szcie uspokoił. To ja, nie inna, jestem mu teraz potrzebna,
nawet jeśli kiedyś kochał dziewczynę do mnie podobną.
Uspokajała Freda, dopóki nie zasnął, czuwając sama na
wypadek, gdyby ponownie przyśnił mu się koszmar. Nad ra
nem udało jej się zasnąć.
Nazajutrz Fred wydawał się zadumany, a Kirstie, podając
mu śniadanie, starała się być szczególnie kochająca i troskli
wa. Kiedy zjadł, humor nieco mu się poprawił, gdyż Fred
nadal lubił dobrze zjeść. Może był bardziej milczący, ale nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]