They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

racko szukająca kontaktu z innym człowiekiem, nie była mężczyzną.
Kiedy znów zaczęła majaczyć o tym, co mogło między nami być, objąłem ją, szepcząc:
- Tak, kochanie.
Od początku się myliłem. Podobnie, jak całe TunFaire. Dawni i obecni, wysokich i niskich rodów,
widzimy tylko to, co społeczeństwo nauczyło nas oglądać. A ona, w swym szaleństwie, korzystała z naszej
ślepoty.
Paskudny łotr imieniem Grange Cleaver nigdy nie istniał. Nigdy, przenigdy.
Uroniłem łzę.
Musiałem, jeśli miałem w sercu dość ludzkich uczuć, żeby rozpoznać piekło, przez jakie trzeba było
przejść, by stworzyć Grange a Cleavera.
Możesz płakać nad cierpiącym dzieckiem, ale wiesz, że musisz zniszczyć potwora, którym się stało.
W Bledsoe straciłem Chaz. Nie wiem, dlaczego. Może winiła mnie o to, co się stało z jej ojcem.
Jej umiejętności medyczne okazały się niewystarczające.
Nie wiem, dlaczego, ale magia zawiodła nas tej nocy.
I dla mnie nie była to dobra noc. Zmarnowałem jej resztę na udzielanie wyjaśnień. Wydawałoby się,
że wszyscy, którzy kiedykolwiek znali Grange a Cleavera, ustawili się w kolejce, żeby usłyszeć moją opo-
wieść. Naprawdę się ucieszyłem, kiedy Relway wreszcie się zmaterializował.
- Wszystko załatwione, Garrett - powiedział wreszcie pułkownik Błock. Znowu złożyłem mu wizy-
tę. Pozwolili mi skruszeć w celi przez kolejne dziesięć godzin. Musiałem odbębnić odsiadkę w towarzystwie
Cholernego Papagaja. - Tym razem nie było aż tylu trupów - zauważył, spoglądając na mnie wyczekująco.
Starałem się go nie rozczarować, ale streszczałem się, żeby jak najszybciej wyjść. On i tak nie był za
bardzo zainteresowany. Nawet o Szczyty nie pytał zbyt dokładnie. Był zbyt przejęty walkami na tle raso-
wym.
Ruszyłem w kierunku domu, Nie zdołałem pozostawić w wiezieniu ptaka zagłady. Z jakiegoś nie-
znanego mi powodu ta żywa miotełka do kurzu nie miała wiele do powiedzenia. Nawet zamknięty w celi
siedział cicho przez większość czasu.
153
A może jest chory? Może cierpi na jakąś śmiertelna ptasią chorobę? Nie, na tyle szczęścia nie mógł-
bym liczyć.
Den nie odpowiedział, kiedy zacząłem walić w drzwi frontowe. Wściekły użyłem własnego klucza,
wszedłem tupiąc i ruszyłem w obchód po domu, klnąc i wrzeszcząc tak długo, dopóki się nie upewniłem, że
starego naprawdę tu nie ma. %7ładnych śladów, że wrócił.
Co? No to jak się wydostało to cholerne ptaszysko?
I jeszcze jedna zagadka: dlaczego Emerald nie skorzystała z mojej przedłużającej się nieobecności?
Wygląd kuchni sugerował, że była tu co najmniej kilka razy i nie pofatygowała się posprzątać po sobie. Ale
nie próbowała wyjść.
Dziwne.
I jeszcze dziwniejsze: T.Ch. Papagaj poleciał na swoja grzędę i ani pisnął.
Więcej, niż dziwne. Wręcz podejrzane.
- Justina? Muszę ci coś powiedzieć - nie będzie to łatwe. Siedziała na łóżku Deana. Spojrzała na
mnie beznamiętnie, ale w jej oczach była głęboka, posępna mądrość.
Prosto z mostu wydawało się najlepszą metodą. Powiedziałem.
Nie spuszczała ze mnie oczu i nie wydawała się zaskoczona.
Ale kochała matkę - pomimo tego, co wiedziała o Maggie Jenn i Grange u Cleaverze. Załamała się.
Przytuliłem ją, podstawiłem rękaw. Pozwoliła na to, ale już na nic więcej i nie odezwała się ani sło-
wem. Nawet wtedy, kiedy odprowadziłem ją do drzwi frontowych i powiedziałem, że jest wolna.
- Niedaleko pada jabłko od jabłoni - mruknąłem nieco zdegustowany, obserwując, jak znika w tłu-
mie. - No cóż, i tak była przepiękna...
Nie byłem zadowolony z tej sprawy. Nie lubię smutnych zakończeń, choć właśnie one przytrafiają
mi się najczęściej. I wcale nie byłem pewien, czy wszystko zostało załatwione i dopięte na ostatni guzik.
LXV
Zamknąłem się na klucz. Nie odpowiadałem na pukanie. Zaglądałem tylko przez judasz, kiedy ko-
lejny socjopata kompulswnie używał pięści. Kłóciłem się z Cholernym Papagajem. Skrzeczący potwór był
nieco powolniejszy, niż zazwyczaj, ale i tak za często przygważdżał mnie okazjonalnym dowcipem kiep-
skiej marki.
Podejrzane i jeszcze raz podejrzane.
Jak zwykle nieustraszony w obliczu rozpaczy, posłałem list na Górę. Nie dostałem żadnej odpowie-
dzi, nawet lakonicznego  Pieprz się! . A właśnie stwierdziłem, że Chaz jest w sam raz dla mnie. No cóż,
póki życia, poty nauki.
- Nie wie, co traci, no nie? - zapytałem Eleanor. Trochę pomogło, ale niedużo.
Przysiągłbym, że uśmiechnęła się ironicznie. Prawie słyszałem jej szept:  A może właśnie wie .
Miałem dziwne uczucie, że Eleanor uważa, iż czas mojego uporu wobec Tinnie Tatę dobiegł końca i
najwyższy czas, abym ją przeprosił za coś, czego nie zrobiłem, albo nie wiedziałem, że zrobiłem.
- O, mogę jeszcze zajrzeć do Mayi. Aadnie wtedy wyglądała. Ta przynajmniej wie, z czego żyje. -
Uśmiech Eleanor miał wszelkie szansę przerodzić się w wyszczerz.
Raz tylko złamałem śluby i wpuściłem jednego gościa. Nie można odmówić kacykowi zbrodniarzy.
Belinda Contague spędziła enigmatyczne pół godziny przy moim stole kuchennym. Nie wyprowadziłem jej
z błędnego mniemania, że dzięki nieocenionej pomocy mojego przyjaciela, Morleya Dotesa, załatwiłem
George a Cleavera tylko i wyłącznie dla niej. W imię starej przyjazni.
Piękna jest, ale upiorna, jak czarna wdowa o lodowych kościach. Dobrze chyba, że postanowiła, iż
zostaniemy  tylko przyjaciółmi . Każda inna relacja mogłaby okazać się zabójcza.
154
Belinda wyraziła swoją wdzięczność w jedyny sposób, którego nauczyła się od tatusia Choda. Poda-
rowała mi mały woreczek złota. Przekazałem go szybko pod opiekę Truposza.
Sprawa z Deszczołapem okazała się przynajmniej zyskowna.
I tak mijały dni. Wychodziłem na krótkie sprawunku, za każdym razem odkrywając, że wciąż ktoś
mnie obserwuje. Becky Frierka była zdecydowana upomnieć się o swoją kolację. Nie zauważyłem, aby jej
mama miała coś przeciwko kontaktom córki ze starszymi mężczyznami.
Głównie jednak spędzałem czas z ptaszyskiem i Eleanor, potem nawet czytałem z czołem tak
zmarszczonym, że groziło mi to rozciągnięciem skóry czaszki w innym miejscu. Uznałem, że Dean nie ma
zamiaru wrócić do domu, a Winger być może zmądrzała na tyle, żeby trzymać się z dala ode mnie. A może
po prostu miała pecha.
- Zrobiło się potwornie i cholernie spokojnie - zwierzyłem się Eleanor. - Jak w tych opowieściach,
kiedy jakiś dupek stwierdza  Tu jest za cicho .
Ktoś zastukał.
Rzuciłem się do drzwi, spragniony prawdziwej rozmowy. Do licha, w tej chwili nawet kolacja z
Becky nie wydawała się tak przerażająca. Wyjrzałem.
- No-no-no! - sprawy zaczynały przybierać przyjemny obrót. Szeroko otwarłem drzwi. - Linda Lee
Luther. Zliczna moja. Właśnie o tobie myślałem.
Uśmiechnęła się niepewnie. Za to ja wyszczerzyłem zęby.
- Mam coś dla ciebie.
- Na pewno.
- Jesteś zbyt młoda i piękna, żeby być tak cyniczna.
- A czyja to wina.
- Na pewno nie moja. Niemożliwe. Mam ci coś do opowiedzenia.
Linda Lee weszła, ale pilnowała, żebym dobrze widział jej cyniczną minę. A przecież pofatygowała
się tak daleko, żeby się ze mną spotkać.
Cholerny Papagaj wrzasnął jak opętany:
- Hej, mama! Pokręć dupcią!
- Zatkaj się, rosole. - Zamknąłem drzwi do pokoiku od frontu. - Nie chciałabyś jeszcze jednego
zwierzaczka?
Wiedziałem przypadkiem, że ma kota.
- Gdybym chciała mieć gadające bydlę, wyszłabym za marynarza. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • docucrime.xlx.pl