They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

żał na stole obok butelki. Odnalezli wcześniej zapas wina w sekretnej piwnicy,
której nie zauważyli piraci w czasie, gdy Elryk plądrował Imrryr. Podczas tej bi-
twy albinos i jego kuzyn walczyli po przeciwnych stronach. W czarze znajdowała
się gęsta mikstura, w skład której wchodziły różne zioła, miód i jęczmień. Słu-
żyÅ‚a ona praojcom Melnibonéan za specyfik podtrzymujÄ…cy witalność w ciężkich
chwilach. Dyvim Slorm medytował właśnie nad czarą, gdy nadeszli dwaj przyja-
ciele. Podniósł głowę i uśmiechnął się do nich. Usadowili się po drugiej stronie
150
stołu.
 Obawiam się, Elryku  powiedział zrezygnowanym głosem  że zrobi-
łem wszystko, co było w mojej mocy, żeby je obudzić. Wyczerpałem wszystkie
sposoby, a one nadal śpią.
Albinos przypomniał sobie szczegóły sennej podróży, bojąc się, że była to
tylko jego wybujała imaginacja, wizja pełna nadziei tam, gdzie w rzeczywistości
jej nie było.
 Zapomnij na razie o smokach. Wczorajszej nocy opuściłem swoje ciało, tak
mi się przynajmniej wydaje, i przebywałem w odległych miejscach, znajdujących
się poza Ziemią. Rozmawiałem z Władcami Prawa, którzy powiedzieli mi, w jaki
sposób mogę obudzić smoki. Muszę zagrać na Rogu Przeznaczenia. Mam zamiar
zastosować się do ich wskazówek i odnalezć Róg.
 Będziemy ci oczywiście towarzyszyć  powiedział Dyvim Slorm, odsta-
wiając czarę na stół.
 Nie ma potrzeby. A poza tym to raczej niemożliwe. Muszę iść sam. Cze-
kajcie mojego powrotu, a jeżeli nie wrócę. . . Wtedy sami zadecydujecie, czy spę-
dzicie resztę życia na wyspie, czy pójdziecie walczyć z Chaosem.
 Mam przeczucie, że czas się rzeczywiście zatrzymał i jeżeli tu zostaniemy,
będziemy żyć wiecznie. Jedyną walką jaką stoczymy, będzie walka z nudą 
wtrącił się Moonglum.  Jeżeli nie wrócisz, ja na pewno pojadę na podbite tereny
i drogo sprzedam swoje życie.
 Zrobisz, jak będziesz uważał, ale czekaj na mnie, aż wyczerpie się cała
twoja cierpliwość, bo nie wiem, ile czasu zajmie mi ta podróż.
Elryk podniósł się, a dwaj przyjaciele zdumieni patrzyli na niego, jak gdyby
dotąd nie rozumieli wagi jego słów.
 Niech ci się dobrze wiedzie, przyjacielu  powiedział w końcu Moon-
glum.
 To będzie zależało od tego, co zastanę na miejscu  uśmiechnął się albi-
nos.  Ale i tak dziękuję. Warn również życzę szczęścia, nie zamartwiajcie się.
Może jeszcze poderwiemy smoki do lotu.
 Racja  przytaknął Dyvim Slorm z nagłym przypływem energii. Na pew-
no je poderwiemy! A ich ognisty jad rozleje się po szlamie, który przyniósł ze
sobą Chaos i wypali go do czysta! Ten dzień musi nadejść, albo ja nie jestem
Dyvim Slorm!
Zarażony tym nagłym entuzjazmem, Elryk poczuł się pewniejszy siebie i po-
żegnawszy przyjaciół, poszedł po Tarczę Chaosu. Potem udał się do Wieży
B all nezbett, brnąc wśród ruin  świadków jego straszliwej zemsty sprzed lat.
Rozdział 3
Gdy stanął przed Wieżą, w jego głowie kłębiły się niespokojne myśli. Nerwy
dawały mu się we znaki. Chciał zawrócić z drogi, zostać z przyjaciółmi. Zmagał
się z tym uczuciem i w końcu je przezwyciężył. Przypominał sobie wszystko,
co usłyszał od Władców Prawa i trzymając się tego kurczowo przekroczył próg
Wieży. W środku panował półmrok i cuchnęło spalenizną.
Wieża była stosem pogrzebowym jego zamordowanej miłości, Cymoril, i jej
brata, Yyrkoona. Elryk rozejrzał się dookoła. We wnętrzu wieży ostały się jedynie
kamienne schody. Przefiltrowane przez szpary w murze światło ukazało mu, że
schody również uległy zniszczeniu i nie dochodzą już do samego dachu.
Albinos odrzucił wszystkie czarne myśli, które nie mogły mu pomóc i zaczął
się ostrożnie wspinać. Gdy stanął na pierwszym stopniu, usłyszał cichutki dzwięk
nieokreślonego pochodzenia. Możliwe nawet, że dzwięk omijał uszy i wibrował
bezpośrednio w umyśle. Po chwili uświadomił sobie, że przypomina to odległą
orkiestrę, strojącą instrumenty. W miarę wspinania, dzwięk narastał, rytmiczny,
lecz wciąż bez żadnej harmonii. Gdy szczęśliwie dotarł do ostatniego stopnia,
w jego umyśle rozlegał się już potężny grzmot, przyprawiający o ból głowy.
Spojrzał w dół i poraził go strach. Zastanawiał się, co miał na myśli Donblas,
mówiąc o najwyższym punkcie wieży. Czy taki, do którego łatwo jest dotrzeć
schodami, czy faktycznie najwyższy, do którego brakowało mu jeszcze około
dwadziestu stóp? Zdecydował, że lepiej interpretować słowa Donblasa dosłow-
nie i zarzucił Tarczę na plecy. Złapał za występ muru nad głową i podciągnął się
do góry, stopami próbując znalezć jakieś oparcie. Zawsze miał problemy z wyso-
kością. Dobrze znał to niepokojące uczucie, którego doznawał spoglądając osiem-
dziesiąt stóp w dół. Szybko odwrócił głowę i wykorzystując szczeliny powstałe
w ścianie, zaczął piąć się do góry. Oczekiwał, że za moment spadnie, lecz szczę-
ście wciąż go nie opuszczało i po chwili dotarł pod dach. Przez otwór wydostał
się na pochyłą platformę i cal po calu doczołgał się do najwyższego punktu wieży.
Wykorzystując dobrą passę i obawiając się, że strach może go za chwilę sparali-
żować, wstał i postąpił krok na zewnątrz, poza obręb dachu, ponad ulice miasta
Imrryr.
152
Dziwaczna muzyka ucichła, zastąpił ją potworny ryk. W kierunku Elryka po-
mknęły fale czerwieni i czerni, a gdy się przez nie przedarł, zobaczył, że stoi na
ziemi. Nad nim świeciło blade słońce, w powietrzu unosił się silny zapach trawy.
Przypomniał sobie, że świat należący do jego przodków, który widział we śnie,
był bardziej kolorowy niż jego własny, rzeczywisty. Ten natomiast był prawie jed-
nobarwny, lecz zarysy przedmiotów były wyrazniejsze, ostrzejsze. Również wiatr,
wiejący mu w twarz, był chłodniejszy i świeży. Ruszył przed siebie w kierunku
gęstego lasu. Gdy zbliżył się do granicy drzew, poszedł wzdłuż nich i dotarł do
strumienia, który wypływał z lasu i oddalał się od niego.
Zauważył ze zdziwieniem, że przejrzysta woda nie poruszała się. Była zamro-
żona, lecz nie mógł się zorientować w jaki sposób. Miała wszystkie właściwości
letniego strumienia, lecz nie płynęła. To dziwne zjawisko kontrastowało z całym
otoczeniem, nałożył więc Tarczę na rękę i wyciągnąwszy Zwiastuna Burzy podą-
żył wzdłuż rzeczki.
Zieloną trawę wyparły w niedługim czasie porozrzucane skały i kamienie,
między którymi rosły cierniste jałowce. Od czasu do czasu pojawiały się zarośla
paproci. Wydawało mu się, że z przodu doleciał plusk wody, lecz i tutaj strumień
był zamarznięty. Gdy mijał skałę większą od pozostałych, usłyszał dochodzące
z góry wołanie:
 Elryku!
Podniósł głowę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • docucrime.xlx.pl