[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dogadaliście... ale to niewa\ne. Chodzmy obejrzeć ten sejf.
Mariusz poprowadził mnie na górny dziedziniec, do korytarza przy kawiarni
Grota . Tam kluczem otworzył drzwi, które mijało się z prawej strony wychodząc z
kręconych schodów. To tu przeskakiwałem barierkę, by dostać się do piwnicy.
Weszliśmy do sali wyło\onej parkietem, z drzwiami prowadzącymi na lewo i
prawo. Skręciliśmy w lewo do świetlicy, w której rogu znajdowały się schody
prowadzące w dół. Zeszliśmy nimi do niewielkiego przedsionka i niewielkiej skrytki
o wymiarach około dwa i pół metra na cztery, wysokości nieco ponad dwa metry.
Dawniej wejścia do schowka broniły drzwi pancerne z dwóch warstw stali
przedzielonych betonem. Metal był pokryty przerazliwie grubą warstwą rdzy. W
dobrym stanie były tylko dwa zamki i pokrętło między nimi.
- W 1946 roku bibliotekarka ostatniego właściciela zamku romansowała z
burmistrzem Leśnej i zdradziła mu, gdzie jest sejf - opowiadał Mariusz. - Musieli
znalezć wspólników, między innymi dogadali się z komendantem posterunku Milicji
Obywatelskiej i nocą załadowali skarby do dwóch cię\arówek. Włamali się, jak
widzisz, wypalając dziurę i wyłamując zamek od wewnątrz.
- Musieli spokojnie pracować nad tym całą noc - stwierdziłem oglądając drzwi
grubości trzydzieści centymetrów. - Zastanawia mnie tylko, jak to się stało, \e tak
długo ta skrytka pozostała nietknięta?
- Na górze - Mariusz wymownie wskazał sufit - było więcej do wyniesienia i
to mniejszym nakładem sił i środków. Pamiętaj, \e tu rządzili tak naprawdę Rosjanie i
to w końcu oni przejęli jedną z cię\arówek i mimo \e przewo\ono tam ikony,
przekazali ją stronie polskiej...
Mariusz wymownie zawiesił głos.
- Czemu? - zdziwiłem się. - W rosyjskim stylu było w najlepszym razie
przegnać rabusiów i samemu zagarnąć łup.
- Bo to nie były zwykłe oddziały rosyjskie - Mariusz uśmiechnął się.
- A jakie?
- Sam popatrz - Mariusz wyjął z kieszeni dwie foliowe koszulki, jakich u\ywa
się do przenoszenia dokumentów. W jednej była mocno zniszczona naszywka
naramienna z napisem cyrylicą: Minerzy gwardii . W drugiej koszulce znajdowała
się wykonana z brązu, wpinana w kołnierz munduru odznaka z trzema literami
wysokości zaledwie dwóch centymetrów: GRU .
- Rosyjski wywiad wojskowy? - zdziwiłem się.
- A wiesz, co to jest? - Mariusz pokazał naszywkę.
- Minerzy gwardii - przeczytałem napis.
- A wiesz, kim naprawdę byli ci minerzy gwardii ?
- Komandosi? Grupy szturmowe?
- Blisko, to sławny Specnaz, zbrojne ramię GRU. Oddziały Specnazu w czasie
wojny nazywano minerami gwardii .
- Gdzie znalazłeś te odznaki?
- U siebie przed domem, gdy w zeszłym roku po\yczywszy od kolegi
wykrywacz metali, obszedłem całą swoją posiadłość. Znalazłem tam mundur. Ktoś
dawno temu rzucił go pod drzewo i nasypał na niego kilka garści ziemi. Człowieka,
który go nosił, zakopano staranniej, w głębokim dole, dawnym okopie otaczającym
pałac. Rosjanin dostał trzy strzały z rewolweru Smith & Wesson. Zabójca Rosjanina
porzucił broń na brzegu zalewu. Gdy jakiś czas temu spuszczono wodę, sprawdziłem
wykrywaczem to co do tej pory było pod wodą i znalazłem rewolwer z trzema
strzelonymi łuskami w bębenku. Powiem ci jeszcze, \e przez kilka lat po wojnie na
zamku stacjonowały oddziały rosyjskie. Nikt nie wie jakie. Potem obiekt przejęło
Wojsko Polskie i te\ nie dowiesz się niczego o tym, co tu się działo przez ten czas,
oprócz wersji, \e był to ośrodek wypoczynkowy.
- Myślisz, \e Rosjanie szukali tu fabryki broni? - domyślałem się
przypominając sobie opowieść Mariusza.
- Nie inaczej.
Wyszliśmy ze skarbca. Podziękowałem Mariuszowi za pomoc i widząc, \e
jego myśli są ju\ pochłonięte tylko zbli\ającym się wieczorem, umówiłem się, i\
zadzwonię do niego następnego dnia. Poszedłem na schody, ale nie zatrzymałem się
na swoim piętrze, tylko wszedłem wy\ej. Było tam piętro identyczne do tego, na
którym mieszkałem. Zamiast empory nad salą rycerską była tu du\a komnata
zamieniona na salę konferencyjną, z niej wchodziło się do skrzydła zamieszkanego
przez Izabelę i Marca. Intrygowały mnie tam drzwi, do których wchodziło się po
trzech ceglanych schodkach. Masywne niskie wejście było zamknięte na potę\ną
kłódkę. Wyjrzałem przez okno i uznałem, \e tędy wchodziło się do zamkowej wie\y.
Stanąłem pod drzwiami pokoju Izabeli. W środku panowała cisza, podobnie u Marca.
Zakradłem się pod pokój Torquemady - \adnych odgłosów. Zostawiłem u siebie
wszystkie rzeczy oprócz latarki i zszedłem do recepcji.
- Czy ma pani klucz do piwnic pod bastionem? - zapytałem Agnieszkę stojąca
za kontuarem.
- A co, chce pan jeszcze raz być tam zamkniętym? - złośliwie zapytała.
- Kto pani powiedział, \e byłem tam uwięziony.
- Duch. Proszę uwa\ać na siebie, bo nie wiadomo kiedy następnym razem
uratuje pana z opresji... - ostrzegała wręczając mi solidny, stary klucz.
- Dziękuję. Oprowadzała pani jakąś wycieczkę od czasu mojego przyjazdu?
- Tak - twarz Agnieszki natychmiast spowa\niała.
- Szkoda, bo myślałem, \e z nudów zacznie się pani umawiać na randki -
uśmiechnąłem się i czym prędzej uciekłem do wyjścia, nie czekając na ostrą
reprymendę.
Stojąc na moście wsłuchiwałem się w odgłosy z fosy. Nie słyszałem wołania o
pomoc. Czy Izabeli i Torquemadzie tak dobrze było w zamknięciu? Przez podjazd,
gdzie stały samochody Izabeli i Torquemady, zszedłem na dolny most i potem do
fosy. Ostatnie metry przeszedłem na palcach nasłuchując, co się dzieje w piwnicy.
Panowała tam cisza. Stałem oparty o wrota, nadal ze środka nie dobiegał \aden głos.
Zawahałem się. Delikatnie nacisnąłem klamkę. Zaskrzypiała, ale zamek był
zamknięty. Nadal więzniowie nie dawali znaku \ycia. A mo\e wyszli - przecie\ któreś
z nich te\ mogło mieć wytrych?
Wło\yłem klucz w dziurkę, przekręciłem go i otworzyłem wrota. Wyszli -
byłem pewien patrząc na pusty korytarz. Zapaliłem latarkę i zrobiłem kilka kroków.
Nagle poczułem ruch z prawej, gdzie było wejście do celi. W porę uchyliłem się przed
ciosem, padłem na podłogę i wykonałem przerzut przez ramię. Po sekundzie stałem
na lekko ugiętych nogach w pozycji obronnej. Przed sobą widziałem sylwetkę
Torquemady. Był gotów do walki, ale nie atakował. W mroku widziałem tylko białka
jego oczu.
- Kim pan jest? - udawałem, \e nie poznaję napastnika. - O co chodzi?
Do mych nozdrzy doleciał słaby zapach perfum, zapewne Izabela stale ich
u\ywała. W starej piwnicy ten aromat był, na zasadzie kontrastu, doskonale
wyczuwalny. Jednocześnie zauwa\yłem spojrzenie Hiszpana skierowane w bok ode
[ Pobierz całość w formacie PDF ]