[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pana Brady'ego o omówienie zasadniczej kwestii, kto ostatecznie odpowia-
da za te straszne zbrodnie - dodał po chwili.
Brady ponownie dzwignął się z krzesła.
- Panie Carmody, czy byłby pan łaskaw stanąć przy Bronowskim?
- spytał. - Wiem, \e jest w kajdankach, ale zdaję te\ sobie sprawę, \e
to porywczy człowiek. Doktorze Parker?
Doktor Parker wstał bez pośpiechu i podszedł do Bronowskiego.
Carmody ju\ przy nim był.
- Niech pan stanie za nim i przytrzyma mu ręce - polecił doktor.
Carmody spełnił polecenie. Bronowski jęknął z bólu, kiedy doktor
Parker sięgnął ręką i zerwał mu banda\ zakrywający czoło i skroń.
Doktor przyjrzał się uwa\nie skroni Bronowskiego, dotknął jej i wy-
prostował się.
- To bardzo delikatna część głowy - powiedział. - Po ciosie takim,
jaki rzekomo otrzymał, miałby siniaka przynajmniej przez dwa tygod-
nie. Prawdopodobnie dłu\ej. Jak państwo widzą, nie ma siniaka, ani
nawet śladu stłuczenia. Innymi słowy - dla wzmocnienia efektu Parker
zawiesił głos - nikt go nie uderzył.
192 193
- W tym świetle nie najlepiej pan wygląda, doktorze Blake - rzekł
Brady.
- A będzie wyglądać jeszcze gorzej - powiedział Parker i wrócił na
swoje miejsce. - W Anchorage pan Dermott zwrócił się do mnie
z prośbą, którą wówczas uznałem za nader dziwną. Teraz zmieniłem
zdanie. Mimo \e pan, doktorze Blake, przeprowadził sekcję zwłok Johna
Finlaysona, pan Dermott poprosił mnie o przeprowadzenie drugiej.
Rzecz niesłychana. Ale jak się okazuje, była to prośba uzasadniona.
W paiskim orzeczeniu pisze pan, \e Finlayson został uderzony w potyli-
cę workiem z solą. Tak jak u Bronowskiego, nie znalazłem śladów
stłuczenia. Skórę miał tylko startą, co mogło nastąpić zarówno przed,
jak i po śmierci. Wa\ne jest jednak to, \e jeden z moich młodszych
współpracowników odkrył w krwi ślady tlenku etylu. Takie mikro-
elementy są trudne do ukrycia. Po bli\szych oględzinach znalezliśmy
tu\ pod \ebrami malutkie sine nakłucie. Dalsze badania wykazały bez
najmniejszych wątpliwości, \e wprowadzono tamtędy igłę albo sondę
i przebito nią serce. Zmierć nastąpiła prawie natychmiast. Innymi słowy,
Finlaysona najpierw uśpiono, a po czym zamordowano. Nie sądzę, \eby
znalazł się choć jeden autorytet medyczny w obu naszych krajach, który
podwa\yłby moje wnioski.
- Ma pan jakieś uwagi, doktorze Blake? - spytał Brady.
Blake najwyrazniej nie miał \adnych uwag.
- Za to ja mam - odezwał się Morrison z FBI. - Blake nie jest
\adnym doktorem. Studiował na uniwersytecie w Anglii, skąd wy-
rzucono go na czwartym roku z powodów jeszcze nam nie znanych, ale
które na pewno łatwo ustalimy. Nauczył się jednak w tym czasie
z pewnością dosyć, \eby móc posługiwać się igłą i sondą.
- Ma pan jakieś uwagi, Blake? - spytał Brady.
Blake i tym razem nie miał \adnych uwag.
- Przypuszczam, choć nie mam całkowitej pewności, \e wypadki
wyglądały następująco - rzekł Dermott. - Finlayson przyłapał Bro-
nowskiego i Houstona na grzebaniu w kartotece odcisków palców.
Prawdopodobnie Bronowski wyjmował z niej swoje odciski, a na ich
miejsce wkładał inne. Czyje, nie wiem, ale to równie\ mo\emy spraw-
dzić. Mbj następńy domysł jest prosty i oczywisty. Odciski palców
znalezione w budce telefonicznej w Anchorage nale\ały do Bronow-
skiego. Wystarczy nam zdjąć odciski jego palców, \eby to potwierdzić.
- Ma pan jakieś uwagi, Bronowski? - spytał Brady. - A więc wina
została udowodniona - rzekł, rozglądając się po sali. - To nam prawie
zamyka sprawę. - Wstał, jak gdyby miał zakończyć zebranie. - Ale
niezupełnie. Nikt z oskar\onych nie był wystarczająco inteligentny
i kompetentny, \eby zaplanować i pokierować tego rodzaju operacją.
Wymagało to ogromnie wyspecjalizowanej wiedzy. Kogoś, kto zna te
rzeczy od podszewki.
- Czy domyśla się pan, kim jest ta osoba? - spytał Willoughby.
- Wiem, kto to jest - odparł Brady. - AIe tu oddam głos panu
Morrisonowi z FBI. Moi koledzy i ja domyślamy się, kto stoi za tymi
zabójstwami i sabota\em, zarówno tu, jak i na Alasce, ale dowody na to
zdobył pan Morrison.
- Tak, mam dowody, ale tylko dlatego, \e podpowiedziano mi, gdzie
mam węszyć - powiedział Morrison. - Bronowski twierdził, \e był
właścicielem - i utrzymuje, \e nadal nim jest - agencji w Nowym
Jorku zajmującej się ochroną mienia. Nieprawda. Jak odkrył w trakcie
swoich poszukiwań pan Young, Bronowski słu\ył tylko za fasadę, był
figurantem. Prawdziwą władzą, właścicielem, był kto inny. Zgadza się,
Bronowski?
Bron_wski spojrzał spode łba, zacisnął wargi i nic nie powiedział.
- Nie szkodzi - rzekł Morrison. - Przynajmniej temu nie zaprze-
czasz. Pan Young, w asyście detektywów z policji nowojorskiej i uzbro-
jony w nakaz rewizji, zbadał prywatną korespondencję firmy. Firma
była na tyle naiwna, \e zamiast niszczyć, gromadziła zgubne i ob-
cią\ające dowody. Ujawniły one nie tylko to\samość prawdziwego
właściciela firmy, ale tak\e zadziwiający fakt, \e ta sama osoba była
właścicielem jeszcze co najmniej czterech agencji detektywistycznych
i zajmujących się ochroną w mieście Nowy Jork.
Morrison spojrzał na Willoughby'ego.
Willoughby skinął głową i spojrzał w bok. Carmody skinął głową,
wstał i wolno poszedł na koniec sali.
- Właściciel ten był mocodawcą nieobecnym, choć tylko przez parę
ostatnich lat - ciągnął Morrison. - Przedtem pracował na giełdzie
nowojorskiej i jako doradca w sprawach inwestycji na Wall Street.
Niezbyt mu się wiodło, ale nie był rasowym finansistą, chocia\ lubił
pieniądze. Przypominał raczej słonia w składzie porcelany, był nie-
ostro\ny. Ostatnią nieobecność właściciela firmy spowodował fakt, \e
znalazł zajęcie gdzie indziej: w Athabasce, w niedogodnej odległości od
Wall Street. Był pracownikiem Sanmobilu. Sprawował funkcję dyrektora
kopalni.
- Spokojnie. Nie ruszać się - ostrzegł Carmody, pochylając się nad
ramieniem Reynoldsa i uwalniając go od automatycznego pistoletu
z tłumikiem, który tamten zaczął wyciągać z kabury pod pachą. - Mo\e
194 195
pan zrobić sobie krzywdę. Po co pistolet komuś tak praworządnemu
Po sali przeszedł szmer zdziwienia. Niemal wszyscy wstali, \eby
lepiej widzieć. Twarz Reynoldsa, zazwyczaj tak rumiana, zszarzała.
Kiedy Carmody zakładał mu kajdanki, siedział jak sparali\owany.
- Nie robimy tu procesu - powiedział Brady. - Nie proponuję
więc przesłuchania. Nie będę te\ nakreślał okoliczności, które sprawiły,
\e wybrał tę drogę, wystarczy powiedzieć, \e miał \al chyba o to, \e
pominięto go przy awansie. Ocenił, \e jego kariera została zahamowa-
na: nabrał przekonania, \e na kierownicze stanowiska w jego fismie
zawsze bierze się ludzi z zewnątrz. Zareagował na to z pewną przesadą.
Brady zamilkł. Chciał w tym miejscu wskazać na Blacka, wspominając
o zwyczaju towarzystw naftowych mianowania księgowych na najwy\-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]