[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dobrze powiedziane. Nau wyjął ze swojego woreczka wisior na złotym łańcuchu,
grubszym niż ten, który nosił Manuel, i zawiesił Justinowi na szyi.
Zadufany uśmieszek Justina wyrażał kabotyńskie noblesse oblige.
Ty nieznośny mały szyderco pomyślał Maynard i musiał powstrzymać się, by nie skoczyć na
nogi i w ostatnim przedśmiertelnym geście nie dać swemu dziecku w twarz.
Poza tym już najwyższy czas powiedział Nau, biorąc Justina za rękę żebyś stał się
mężczyzną. Poprowadził chłopca wśród drzemiących na ziemi ciał, zatrzymując się co chwilę to
tu, to tam, żeby sprawdzić fizjonomię lub pomacać uda którejś z prostytutek. Tutaj powiedział
w końcu i szturchnął nogą śpiącą kobietę. Wstawaj, damo. Mam dla ciebie robotę.
Prostytutka poruszyła się i zakaszlała.
Wez tego chłopca i naucz go używać jego oręża.
Jutro rano byłabym bardziej rześka. Prychając, plując i utyskując pod nosem, kobieta z
wysiłkiem gramoliła się na nogi.
A ja ci mówię, że masz być rześka teraz.
Chodz, mały. Prostytutka wzięła Justina za rękę.
Pamiętaj, masz zrobić z niego mężczyznę. Nau zwrócił się do Manuela: Idz z nimi. Ta
locha jeszcze gotowa usnąć, zanim spełni swój obowiązek.
Mijając Maynarda, Manuel rzucił mu spojrzenie, z którego wynikało, że dopóki on, Manuel, żyje,
Justin nigdy nie zdobędzie władzy.
*
Jedni po drugich zapadali w sen. Najpierw Beth, która padła po wysuszeniu ostatnich kropli ze
swojego glinianego dzbanka. Potem Windsor, któremu pusta butelka wyślizgnęła się z rąk i teraz
leżała na piersi. Hizzoner po raz kolejny rozpoczął swe rozważania na temat Królestwa
Niebieskiego, które po chwili utonęły w głośnym chrapaniu. I w końcu sam Nau, który usiłował
wczołgać się do szałasu, ale usnął w trakcie i leżał z nogami na zewnątrz.
Maynard nasłuchiwał, czy ktoś się nie budzi, ale wszyscy spali głęboko.
Był sam, wolny. Mógłby opuścić polanę, udać się do zatoczki, wziąć łódz i odpłynąć. Nie. Przy
łodziach na pewno jest straż. Mógłby więc zrobić tratwę i na niej odpłynąć. Coś jednak nie grało; to
było zbyt proste. A może oni chcieli, żeby odpłynął, może myśleli, w jakiejś przewrotnej
troskliwości, że będzie to uprzejmość z ich strony, jeśli pozwolą mu odpłynąć i utonąć. Przecież
powiedzieli, że będzie mógł wybrać rodzaj śmierci. Nie. Nie mogli sobie pozwolić na ryzyko, że
przeżyje. To było możliwe. Windsor przeżył.
I jeszcze coś. Może wiedzieli, że nie odpłynąłby bez Justina. Ale co mogłoby go powstrzymać
przed zabraniem Justina? Nie prostytutka. Manuel? Może, ale Manuela mógłby zaskoczyć i szybko
uciszyć. A może sądzili, że nie mógłby zabić Manuela? Liczyli na to, że powstrzymają go jego zasady
etyczne? Miał nadzieję, że tak było. Przyjemnie byłoby pokazać, jak dobrze go tutaj zepsuli.
Wziąłby Justina i poszliby do zatoczki. Gdyby udało mu się zabić strażnika i wziąć łódz,
odpłynęliby; jeśli nie, poszliby na najdalszy koniec wyspy i zrobili tratwę, nieważne z czego, i
popłynęliby z prądem. Maynard żałował, że nie potrafi odczytywać czasu z gwiazd; warto by było
wiedzieć, ile czasu zostało jeszcze do świtu, zanim odkryją zniknięcie i ruszą w pościg.
Podczołgał się na skraj polany, pod krzak, na którym wisiały spodnie Jack Bata. Wyjął nóż z
futerału przymocowanego do pasa.
Starał się iść po cichu, ostrożnie omijając suche, trzeszczące gałęzie. Zmierzał w kierunku polany
prostytutek. Po drodze przystanął na chwilę i uciął długie pnącze winorośli, żeby móc użyć go jako
garoty (jeśli nie da się w inny sposób ujarzmić Manuela) albo do związania, bądz Manuela, bądz
strażnika przy pinasach.
Minął zakręt na ścieżce i ujrzał chaty prostytutek. Zatrzymał się i wstrzymał oddech, wypatrując
w ciemnościach sylwetki Manuela. Polana była pusta, a chaty ciche i ciemne.
Podbiegł do najbliższej i przystanął na zewnątrz, nasłuchując. Była pusta, tak samo jak druga i
trzecia. Podkradł się do czwartej. Za ścianą usłyszał ciężki oddech i rozgniewany głos Justina:
No co? I co teraz? W odpowiedzi rozległo się chrapanie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]