[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Usiadła po drugiej stronie kominka. Miała na sobie
obcisłą suknię z krepdeszynu, czarne atłasowe czółenka i
beżowe pończochy. Callaghan pomyślał, że za każdym
razem, kiedy ją widzi, jest chłodniejsza i bardziej upragniona.
Pod ścianą piętrzyły się dwie już spakowane walizki.
Obok leżał czarny płaszcz z futrzanym kołnierzem, mały
kapelusik i rękawiczki.
Callaghan uśmiechnął się przepraszająco. Jego palce w
kieszeni płaszcza obracały buteleczkę chloroformu, bawiły
się spoczywającą przy niej chusteczką z zawiniętym w nią
tamponem z waty.
Ciągle muszę panią za coś przepraszać powiedział,
szczerząc zęby w wesołym uśmiechu wiem o tym! Ale co
robić, już taki mój zawód. Nie zawsze tak się w nim układa,
jak by się chciało.
Spojrzała mu prosto w oczy.
Panie Callaghan powiedziała sądzę, że jest pan
kłamcą, i to lichym. Miał mi pan dzisiaj wieczorem
przyprowadzić Williego. To było kłamstwo. Mówił pan, że
Willie jest czy był w Edynburgu. To również było kłamstwo.
Callaghan wzruszył ramionami.
Proszę pani, jedno kłamstwo bywa czasem warte
drugiego powiedział. Ale skąd się pani dowiedziała o
Williem?
Dzwonił do mnie dzisiaj wieczorem odparła.
Powiedział mi, że pan go prosił, aby nie kontaktował się ze
198
mną, ale on się, rzecz jasna, niepokoił. Gdyby nie pan i
pańskie nie ustające gierki, już dawno by tutaj przyszedł.
To pięknie rzekł cicho Callaghan. A skąd
wiedział, że pani jest tutaj? Zresztą chyba mogę na to sam
odpowiedzieć. Stawiam funta, że Gringall mu powiedział!
Wyglądała na zaskoczoną. Jej badawczy wzrok spoczął
na nim z mieszaniną zaciekawienia i pogardy.
Gringall powtórzyła. Czy to nie ten prowadzący
sprawę policjant? Czy nie z jego powodu pan mnie tu
ściągnął, żeby nie mógł mnie znalezć? Więc jak on mógł
powiedzieć Williemu?
Gringall już od pewnego czasu wie, że pani tu
przebywa rzekł Callaghan. Ale na razie przymknął oko.
Wie, że może panią zgarnąć, kiedy zechce. Bo Gringall nie
jest głupi.
Odpowiedziała spokojnie:
I ja tak sądzę. Ani on nie jest głupi, ani pan. Zdaje mi
się, że jedyni głupcy w tym wszystkim to ja i Willie... i może
Bellamy, ten biedny, zapijaczony, zniszczony przez narkotyki
Bellamy, na którego pan ściągnął hańbę aresztowania tylko
po to, aby zdobyć jeszcze trochę pieniędzy. Zdaje się, że pan
niezle zarobił na rodzinie Meraultonów, panie Callaghan.
Callaghan się uśmiechnął.
Nie najgorzej powiedział. Kiedy doprowadzę to
do końca, będę całkiem zamożnym człowiekiem. Widzi pani,
jeszcze nie przedstawiłem końcowego rachunku. Ale małe
pytanko: skąd pani się dowiedziała o Bellamym? Czy on też
się rozgadał?
A czego się pan spodziewał? rzuciła pogardliwie.
Aresztowany pod pretekstem, za którym kryło się, o czym on
wiedział, ciężkie podejrzenie o morderstwo, Bellamy
oczywiście mówił, co mógł, żeby się ratować. Był zmuszony
199
opowiedzieć o mnie, przerzucić na mnie podejrzenie, żeby
odzyskać wolność.
Być może powiedział Callaghan. Jednakże pani
chyba sobie uświadamia...
Uświadamiam sobie, że jest pan z gruntu nieuczciwy
odparła. Uświadamiam sobie, że wykorzystał pan
wszelkie kłopoty, jakie na nas się zwaliły nie wyłączając
śmierci Augusta Meraultona dla zdobycia pieniędzy i
jeszcze raz pieniędzy. W celu przeprowadzania swoich
machinacji nie wahał się pan czynić, bez żadnych skrupułów,
wszystkiego, co tylko służyło pańskim interesom. A więc,
panie Callaghan, to jest koniec. Pański drobny występ się
skończył.
Callaghan znów się uśmiechnął. Był to uśmiech
spokojny, z lekka protekcjonalny, mogący do furii
doprowadzić.
A skądże odparł. Diabła tam się skończył! Mój
drobny występ jeszcze się cholernie przeciągnie. I chciałbym
szanownej pani coś powiedzieć, dopóki tkwię w tym
wszystkim. Pani wygląda na okrutnie zadowoloną z siebie.
Też możliwe, że pani się nad sobą strasznie lituje i nawet
uważa się za piekielnie skrzywdzoną, tylko przez to, że nie
dano jej plątać się pod nogami i widywać się z przyjacielem.
No... pomyślałby kto!
Chyba nawet nie przyszło pani do głowy, że zjawiając
[ Pobierz całość w formacie PDF ]