[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Kiedy zaś okazało się, że użyto w tym wypadku czerwonej szminki do warg, O’Hare zaś
138
wysnuł stąd wniosek, że morderca był nie tyle wariatem, ile wariatką — porucznik za-
śmiał się szyderczo i kazał sierżantowi siąść przed willą na warcie, by nie dopuścić do
dalszej inwazji obłąkańców, sam zaś udał się do laboratorium celem zbadania odcisków
palców. Dlatego właśnie sierżant O’Hare siedział na ławce zgnębiony.
— Chodźcie bliżej — zawołał do chłopców, gdy ukazali się na skraju trawnika.
— To wcale nie glina — powiedział Slukey. — Nie ma przecież munduru.
— To detektyw — wyjaśnił z irytacją Archie. — Policyjny wywiadowca, jak Dick
Tracy. Pewnie, że nie chodzi w mundurze.
— Nie wygląda wcale jak Dick Tracy — orzekł Flashlight.
— Nie, bo to nie jest Dick Tracy, tylko sierżant O’Hare — powiedział Archie. — Zła-
pał kiedyś za jednym zamachem dziewięciu włamywaczy, a nawet nie miał rewolweru.
— Archie podniósł głos: — Prawda, że pan nie miał rewolweru?
— Hę? — spytał sierżant nie rozumiejąc, o co chodzi.
— Wtedy, co to pan złapał dziewięciu włamywaczy.
— Ach tak! — rzekł przypominając sobie wszystko sierżant O’Hare. — Nie miałem.
Złapałem ich gołymi rękami. Ośmiu ich było.
— Dziewięciu — poprawił Archie.
— Racja. Dziewięciu. Ale jeden o mały włos byłby mi umknął, nim połapałem tam-
tych ośmiu. Był uzbrojony w nóż, rewolwer i ręczny karabin maszynowy. Ale złapałem
go w ostatniej chwili.
— O rany! — jęknął Flashlight.
— Jak wiadomo, działo się to tego samego wieczora, kiedy w ogrodzie zoologicznym
wściekł się goryl i uciekł... — zaczął rozmarzając się sierżant O’Hare, po czym przez
dziesięć minut snuł opowieść o wściekłym gorylu, by zakończyć ją zapierającym dech
opisem ujęcia zwierza w pustym szybie windy na trzydziestym czwartym piętrze.
— To ci numer! — westchnął Slukey.
Archie kopnął Slukeya w kostkę, w ten dyskretny sposób przypominając mu jego
rolę. Slukey podskoczył i zgodnie z programem spytał:
— A jak pan jest policjant, to dlaczego pan nie ma naszywek ani rewolweru?
— Mam odznakę — powiedział sierżant odchylając klapę marynarki — i rewolwer
też mam. Widzisz? — Wyciągnął rewolwer, ukryty w kaburze pod połą, i złożył go na
swych kolanach.
— Patrzcie, chłopaki — rzekł z szacunkiem Flashlight. — Czy można go dotknąć?
Tylko jednym palcem!
— Proszę bardzo — grzecznie zgodził się sierżant.
— Wie pan co? — odezwał się Archie. — Czytałem w jednej książce o takim poli-
cjancie, który na oko umiał powiedzieć o każdej kuli, z jakiego ją wystrzelono rewolwe-
ru. To nie bujda?
139
— Nie — odparł sierżant. — To zresztą nic wielkiego.
Archie spojrzał tryumfalnie na kolegów:
— A co? Nie mówiłem?
— Eee tam, nie wierzę — mruknął Flashlight.
— Pokaż panu ten nabój — nalegał Archie. — Przekonasz się...
Flashlight zagłębił rękę w kieszeni i wydobywszy z niej najpierw garść przeróżnych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]