[ Pobierz całość w formacie PDF ]
uwieczni Simonettę niedoskonałą. I za tę możliwość
bezbożnik dziękował Bogu. Nie musiał myśleć o niej jak o
Królowej Niebios, była kobietą z ciepłym ciałem, mimo że
wydawała się zjawiskiem. Po raz pierwszy patrzył na kobietę,
naprawdę ją widząc - ona, Simonetta, nie była obiektem do
utrwalenia we fresku, lecz osobą, która żyje i oddycha.
Martwy jest jej mąż, w niej pulsuje życie. I on, Bernardino,
dopiero teraz żyje naprawdę.
* * *
Wtedy, gdy do nich podeszła, zapytał:
- Co mam rozumieć przez ile"?
Arogancko odpowiadał pytaniem na pytanie, chociaż
dobrze wiedział, dlaczego Simonetta przyszła, i jej oczekiwał.
- Zgadzam się na to. Mam pozować za pieniądze. Akurat
ich potrzebuję. Więc ile?
Bernardino obszedł ją naokoło, oczy mu błyszczały.
Ekscytowała go i postanowił ją rozdrażnić, żeby zobaczyć
błyski gniewu w jej oczach.
- Hm, zapłata będzie chyba niższa niż ta, o jakiej
wcześniej myślałem. Masz na sobie, signora, dziwny strój,
nawet nie wiem, jak go nazwać. Jesteś też rozkosznie
umorusana. I co, na Boga, zrobiłaś z włosami?
Ugryzła się w język, chociaż słowa nienawiści cisnęły jej
się na usta. Anselmo zrobił użytek ze swoich ust, zastygłych
dotąd ze zdumienia w literę o".
- Signora di Saronno! Raduje się serce moje, że cię tutaj
widzę! Niepokoiła mnie twoja nieobecność. Czy wszystko u
ciebie w porządku, pani? Ten ubiór! Twoje włosy? To jakaś...
hm... nałożona na siebie pokuta?
Pokręciła głową, skrócone włosy, do jakich nie była
przyzwyczajona, zatańczyły niesfornie wokół jej szyi.
- %7ładna pokuta, ojcze, bo czymże zgrzeszyłam? -
odpowiedziała, odpędzając wspomnienie snów, w których
nawiedzał ją Bernardino. - Jestem w biedzie i z tego powodu
tu przyszłam. Ale nie potrzebuję litości, chcę pracować i
dostać godziwą zapłatę.
Bernardino gładził się po podbródku.
- Hm... - mruczał. I nagle przedstawił konkretną ofertę: -
Cztery miesiące, trzy godziny w tygodniu, trzy franki za
godzinę.
- Co!? - Jeszcze niedawno Simonetta wydawała trzy
franki na kokardkę do buta. I kolejne trzy na kokardkę do
drugiego.
- Nie dopuszczam targów. Kardynał nie płaci za modelki,
nawet tak szlachetnie urodzone, opłacam pozowanie z własnej
kieszeni.
- Signor Luini - wtrącił Anselmo. - Nie możesz
proponować takich warunków signorze. Należy ją traktować
stosownie do jej pozycji.
- Ojcze, ojcze. - Bernardino dobrze się bawił. - Pozwól mi
samemu określić warunki, nie pierwszą taką transakcję
zawieram. Jeżeli signora chce zarabiać, przestaje być damą,
staje się modelką. Pracuje dla mnie. Od tego momentu ja mam
wyższą od niej pozycję i ja ustalam zapłatę, a proponuję co
najmniej godziwą. Wszelako nie jestem potworem i z góry
mówię, że dopuszczam możliwość podwyższenia kwoty,
jeżeli signora zgodzi się... na usługi nieograniczające się do
pozowania.
Simonetta przymknęła oczy, a łagodny z usposobienia
Anselmo wybuchnął gniewem.
- Signor Luini! Będziesz się odnosił z należnym
szacunkiem do tej damy lub wyniesiesz się z tego kościoła.
Signora di Saronno pochodzi ze szlachetnego rodu, jest
wdową, a przede wszystkim znajdujemy się w domu bożym.
- Więc dobrze. Zostajemy przy trzech frankach.
- Nie o wysokość sumy chodzi, signora. - Anselmo
podszedł do Simonetty. - W ogóle nie powinnaś tego robić,
pani. Czasy są bardzo ciężkie, ale być może ja mógłbym
udzielić ci jakiegoś wsparcia...
Pokręciła głową.
- Nie, ojcze. Mam dom, mam ubranie, mam co jeść. Są
ludzie w większej niż ja potrzebie, im rozdawaj jałmużnę.
Mogę się podjąć tej pracy i choćby ten człowiek zle mnie
traktował, będę musiała to znieść. Bóg poddaje nas różnym
próbom. Wygląda na to, że ostatnie miesiące i te najbliższe
będą dla mnie wyzwaniem.
Beraardino podrapał się w głowę. Nabożnisia, pomyślał.
Będzie z nią trudniej, niż przypuszczał. Dał znak, by szła za
nim, i ruszył szybkim krokiem do absydy. Anselmo,
poczuwając się do roli przyzwoitki, podążył za nimi. W
absydzie Bernardino rzucił Simonetcie pod nogi obszerną
niebieską pelerynę.
- Zdejmij swój strój - rozkazał bezceremonialnie. - Owiń
tę szatę wokół ciała. I chcę cię widzieć z gołymi stopami.
Simonetta trzymała pelerynę w ręku z taką miną, jakby
tkanina ją parzyła.
- Nie przystoi mi... I zamarznę.
- Tylko bez biadolenia. Pod zwojami materii muszę
widzieć zarysy ciała i jak układają się na nim fałdy i
drapowania. Błękit zmieni tonację skóry, też muszę to
widzieć. Nie muszę natomiast wysłuchiwać skarg. Ten czas
jest dla mnie. Proszę usiąść pod tamtą pustą ścianą.
- Teraz?
- Zawsze lepiej dzisiaj niż jutro. Anselmo ciężko
westchnął.
- Przyniosę piecyk. - Pogroził palcem Luiniemu. - Dzisiaj
tylko godzina, nie dłużej. I traktuj signorę z atencją.
Bernardino nie odpowiedział, czekał na odejście księdza.
Zaczął mieszać farby na palecie, ale spod rzęs obserwował
Simonettę, która, zakrywając się niebieską peleryną,
wydobywała się z myśliwskiego stroju. Tak, była
doskonałością. Na tle błękitu jej oczy śpiewały, a skóra
mieniła się tęczą. Ciało zagrało całą gamą subtelnych barw
niczym wnętrze muszli ostrygi. Spojrzała na niego z
wyzwaniem w oczach. Zbliżył się i zmierzyli się wzrokiem.
- A teraz, Simonetto - powiedział - ułożę na tobie szatę.
Nie martw się jednak. Nie będziemy dzisiaj cudzołożyć.
Odłożymy to na pózniej.
Simonetta zamierzyła się, żeby go spoliczkować, ale
chwycił jej rękę w nadgarstku. Jej twarz wykrzywiała
wściekłość.
- Jestem signora di Saronno, ty dzikusie! - wrzasnęła. -
Jeżeli jeszcze raz mnie tkniesz, zabiję cię!
- No, no, Simonetto - przemówił do niej jak do
niegrzecznego dziecka. - To było nieładne. - Przyciągnął ją do
siebie tak blisko, że poczuła ciepło jego oddechu. Myślała, że
ją pocałuje, ale powiedział tylko: - Potrzebujesz pieniędzy, ja
potrzebuję modelki. Zaczynamy.
* * *
Podczas pierwszej sesji Simonetta milczała jak kamień.
Bernardino odzywał się z rzadka i tylko po to, żeby prosić o
takie czy inne ustawienie głowy lub ułożenie rąk. Bez jednego
słowa zmieniała pozycję wedle jego życzenia. Musiał
przyznać, że była najlepszą modelką, z jaką kiedykolwiek
pracował. Gdy dzwony rozbrzmiały na nonę, ubrała się,
wzięła bez słowa pieniądze i wyszła. Bernardino skrajnie
zmęczony pokonał schody dzwonnicy. Czuł się wyżęty i tak
opadły z sił jak po nocy spędzonej z kobietą. Zapalił świecę i
rzucił się na siennik ze słomy, naciągając futro na głowę.
Poderwał się natychmiast. Ułamał kawał chleba i nalał sobie
wina, ale nie miał ochoty ani jeść, ani pić. Otworzył
[ Pobierz całość w formacie PDF ]