[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sił wyglądać tak, jakbyśmy to nie my poderwały się przed chwilą z krzeseł, co
usłyszała panna Pole, bo oczywiście po co miałby kto przypuszczać, że
donaszamy jakieś stare ubrania w zaciszu naszego domu , jak panna Jenkyns
kiedyś ładnie nazwała tylny salonik, gdzie zawiązywała słoiki konfitur.
Zdwoiłyśmy więc elegancję naszych manier i byłyśmy wysoce wytworne przez
dwie minuty, kiedy to panna Pole usiłowała odzyskać oddech i niesłychanie
podniecała naszą ciekawość wyrzucaniem ze zdumienia obu dłoni do góry i
opuszczaniem ich w milczeniu, jak gdyby wieść, którą miała do
zakomunikowania, była zbyt doniosła na przekazanie jej słowami i dawała się
tylko wyrazić pantomimą.
Co pani myśli, panno Matty? Co pani myśli? Lady Glenmire ma się żenić...
to znaczy ma wyjść za mąż... Lady Glenmire... Pan Hoggins... Pan Hoggins ma
poślubić lady Glenmire!
Poślubić! zawołałyśmy. Poślubić! Szaleństwo!
Poślubić rzekła panna Pole ze stanowczością, która ją zawsze
cechowała. Powiedziałam: poślubić ! Tak jak panie powiedziały, i jeszcze
powiedziałam: Jakże milady ma zamiar się ośmieszyć! Mogłabym także
powiedzieć: Szaleństwo! , ale opanowałam się, bo usłyszałam o tym w sklepie.
Nie wiem, gdzie się podziała kobieca delikatność! Pani i ja, panno Matty, nie
zniosłybyśmy tego, by o naszym małżeństwie mówiono w sklepie kolonialnym,
w obecności subiektów.
Ale oponowała panna Matty wzdychając jak ktoś, kto odzyskuje
równowagę po otrzymanym ciosie może to nieprawda? Może wyrządzamy jej
niesprawiedliwość?
Nie obstawała przy swoim panna Pole. Postarałam się stwierdzić to
na pewno. Poszłam prosto do pani Fitz-Adam, aby pożyczyć książkę kucharską,
bo wiem, że ją ma, i nawiązując do trudności, jakie dżentelmenowi musi sprawiać
prowadzenie gospodarstwa wyraziłam swoje gratulacje, a pani Fitz-Adam wypro-
stowała się i potwierdziła pogłoskę, zaznaczając, że nie pojmuje, gdzie i kiedy o
tym mogłam słyszeć! Powiedziała, że jej brat i lady Glenmire doszli wreszcie do
porozumienia. Doszli do porozumienia! Takie prostackie wyrażenie! Ale lady
Glenmire będzie musiała się przyzwyczaić do braku ogłady. Mam powód
przypuszczać, że pan Hoggins jada co dzień na kolację chleb z serem i popija to
piwem.
Poślubić! powtórzyła panna Matty znowu. No, no. Nigdy nie
przypuszczałam. Dwoje ludzi, których znamy, ma zamiar się pobrać. I to już
niedługo!
Tak już niedługo, że gdy to usłyszałam, serce mi na chwilę przestało bić
rzekła panna Pole.
Nie wiadomo, na kogo przyjść może kolej. Biedna lady Glenmire mogła
sądzić, że tutaj, w Cranford, nic jej nie grozi stwierdziła panna Matty z cichym
współczuciem w głosie.
Ba! oświadczyła panna Pole potrząsając głową. Czy nie pamięta pani
piosenki naszego drogiego kapitana Browna Tibbie Fowler i tej strofki:
Choćby ją usadzić na skale
Wiatr i tam męża jej przywieje.
To chyba dlatego, że Tibbie Fowler była bogata.
Cóż, lady Glenmire może się podobać, choć czy ja wiem?
I ja wyraziłam moje zdziwienie:
Ale jak ona mogła upodobać sobie pana Hogginsa? Nie dziwię się, że ona
się jemu spodobała.
Ach, nie wiem. Pan Hoggins jest bogaty i ma miły wygląd, poczciwe
usposobienie i dobre serce rzekła panna Matty.
Wychodzi za mąż, żeby się jakoś urządzić, ot co. Bierze pod uwagę jego
gabinet lekarski rzuciła panna Pole śmiejąc się złośliwie z własnego żartu. Ale,
podobna w tym do wielu innych ludzi, kontenta, że jej słowa były ironiczne i
zjadliwe, a zarazem dowcipne, od tego momentu trochę złagodniała. Zaczęłyśmy
się zastanawiać, jak pani Jamieson przyjmie tę nowinę. Osoba, którą postawiła na
straży swego domu polecając jej strzec pokojówek przed wizytami ich
wielbicieli, sama sobie znalazła wielbiciela! A w dodatku był nim człowiek,
którego pani Jamieson uznawała za wulgarnego, któremu odmawiała wstępu do
salonów kranfordzkich nie tylko z powodu nazwiska, ale z powodu jego głosu,
cery, butów pachnących stajnią, z powodu całej jego osoby pachnącej apteką.
Czyżby on kiedykolwiek odwiedzał lady Glenmire u pani Jamieson?
Jeśli tak, to w opinii właścicielki nie zdoła domu tego oczyścić nawet wapno
bielące! A może ich rozmowy odbywały się tylko przy okazji spotkań w pokoju
biednego chorego iluzjonisty, w stosunku do którego oboje byli niezwykle
dobrzy, czemu nie mogłyśmy zaprzeczyć mimo zastrzeżeń wobec tego
mezaliansu. Okazało się, że służąca pani Jamieson w tym czasie zachorowała i
pan Hoggins doglądał jej przez parę tygodni. Tak więc wilk dostał się do
owczarni i oto porywał pasterkę. Co powie pani Jamieson? Patrzyłyśmy w mrok
przyszłości, jak dziecko, gdy kieruje wzrok za fajerwerkiem wylatującym w
zachmurzone niebo i wyczekuje trzasku wybuchu, deszczu brylantowych iskier i
powodzi światła. Potem wróciłyśmy na ziemię, do chwili obecnej, i pytałyśmy się
nawzajem (a żadna z nas nic nie wiedziała i nie miała żadnych danych do
wysnuwania wniosków): Kiedy to nastąpi? Gdzie? Jakie są roczne dochody pana
Hogginsa? Czy ona wyrzeknie się swego tytułu? I czy zdołamy nauczyć Martę i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]