[ Pobierz całość w formacie PDF ]
o mnie myśleć, ale muszę wykonywać wszystko to, co wchodzi w zakres moich obowiązków. Muszę
ich wpuścić.
Dalej, otwieraj te cholerne drzwi powiedział cierpko Andy odwracając się i podchodząc
do okna.
Pokój zaroił się od Belicherów. Pan Belicher był szczupłym mężczyzną z dziwną, niemal
zupełnie pozbawioną podbródka głową i inteligencją wystarczającą akurat do tego, by naskrobać
swój podpis na formularzach opieki społecznej. Pani Belicher wyglądała na podporę rodziny. Z jej
tłustego cielska wyszło dotąd siedmioro dzieci, skutecznie zwiększających przydziały żywnościowe
utrzymujące całą bandę przy życiu. Numer ósmy wypychał właśnie jej brzuch, będąc tak naprawdę
numerem jedenastym, troje młodszych Belicherów miało bowiem pecha i zakończyło egzystencję na
skutek nieuwagi rodziców i różnych wypadków. Największa dziewczynka, zapewne około
dwunastoletnia, dzwigała pokryte wrzodami, śmierdzące upiornie i płaczące nieustannie niemowlę.
Pozostałe bachory krzyczały jedno przez drugie. Wreszcie mogły przestać siedzieć cicho po długim i
pełnym napięcia oczekiwaniu na korytarzu.
O, patrzaj, jaka fajnista lodowa powiedziała pani Belicher, wtaczając się do środka i
natychmiast sięgając ku drzwiczkom chłodziarki.
Nie dotykajcie tego warknął Andy, a Belicher pociągnął go za ramię.
Podoba mi się ten pokój. Nieduży, wiecie, ale miły. A tu co jest? Skierował się do
drzwiczek w przepierzeniu.
To mój pokój. Andy zatrzasnął mu drzwi przed nosem. Trzymaj się od niego z daleka.
Nie trzeba tak się nerwować powiedział Belicher wycofując się szybko, jak pies przed
kijem. Mam swoje prawa, wiem co mi wolno. Prawo mówi, że z nakazem kwaterunkowym mogę
zajrzeć, gdzie tylko chcę. Ruszył w obchód, Andy za nim. Ten pokój jest duży, ma stół, krzesła,
łóżko...
Meble należą do mnie, pokój będzie pusty. I jest mały, za mały dla pana i pańskiej rodziny.
Starczy. W mniejszych mieszkalim...
Andy, powstrzymaj ich, zobacz! płaczliwy krzyk Shirl kazał Andy emu odwrócić się.
Ujrzał, jak dwóch chłopaków znalazło paczkę z ziołami, które Sol tak pracowicie uprawiał w
skrzynce na oknie. Rozdzierali papier myśląc, że może to coś do jedzenia.
Zostawcie to! krzyknął, ale zanim ich dopadł, spróbowali ziół i zaczęli nimi pluć.
Piece! krzyknął większy, rozrzucając zawartość paczki po podłodze. Drugi podskoczył z
radości i rozsypał resztę ziół. Wyrwali się Andy emu i zanim ich złapał, torebki były już puste. Kiedy
się odwrócił, młodszy wspiął się na stół i zostawiając na blacie ślady zabłoconych stóp włączył
telewizor. Grzmot muzyki zagłuszył krzyki dzieci i nieeefektywne piski ich matki. Tab odciągnął
Belichera, który usiłował dobrać się do szafy.
Wyrzućcie stąd te bachory powiedział pobladły z wściekłości Andy.
Mam nakaz kwaterunkowy. Mam prawo wrzasnął Belicher cofając się i wymachując
zadrukowanym kawałkiem plastiku.
Mam gdzieś twoje prawa. Porozmawiamy, gdy bachory znajdą się za drzwiami.
Tab przeszedł od słów do czynu, łapiąc najbliższego dzieciaka za kark i wypychając go na
korytarz.
Pan Rusch ma rację powiedział. Dzieci mogą poczekać na zewnątrz, aż wszystko
uzgodnimy.
Pani Belicher usiadła ciężko na łóżku i zamknęła oczy, jakby nie miała z tym wszystkim nic
wspólnego. Pan Belicher wycofał się pod ścianę mamrocząc coś pod nosem, ale nikogo to nie
obchodziło. Wrzaski przeszły powoli w pełne złości łkania dochodzące z korytarza, gdy ostatni
dzieciak został wyekspediowany za drzwi. Andy obejrzał się, zauważając nagle, że Shirl zamyka za
sobą drzwi ich pokoju. Usłyszał zgrzyt klucza w zamku.
To pewnie przez was powiedział patrząc na Taba.
Strażnik tylko wzruszył bezradnie ramionami.
Przykro mi, Andy, na Boga, przysięgam, że mi przykro, ale co niby mogę zrobić? Prawo
głosi, że jeśli zechcą tu zostać, to nie możesz ich wyrzucić.
Tak, takie jest prawo, właśnie zawtórował mu bezmyślnie Belicher.
Andy wiedział, że gołymi pięściami niczego tu nie zdziała. Zmusił się, by rozewrzeć dłonie.
Tab, pomożesz mi przenieść rzeczy do drugiego pokoju?
Jasne. Tab znów uciekł ze spojrzeniem. Spróbuj wytłumaczyć Shirl moją rolę w tym
wszystkim, dobrze? Chociaż pewnie i tak nie zrozumie, że to tylko praca.
Rozległ się chrzęst deptanych ziół i Andy nic już nie powiedział.
Złote lata Stalowego Szczura (The Golden Years of the Stainless
Steel Rat)
Niech mnie diabli, jeśli to nie ten stary łajdak Jim di Griz! uśmiechnął się obleśnie
brzydki jak kupa klawisz, gdy rosły gliniarz, do którego byłem przykuty, zadzwonił do drzwi.
Nie ukrywając radości klawisz otworzył je szeroko, poczekał aż glina rozkuje kajdanki i złapał
mnie za ramię pociągając za sobą. Złapał to najwłaściwsze określenie, bo aż mi w oczach
pociemniało. Udało mi się utrzymać równowagę, co było niezłym osiągnięciem, i w pionie
przekroczyć drzwi, nad którymi wisiała zaśniedziała, mosiężna tablica z następującym tekstem:
PRZEZ T BRAM PRZECHODZ JEDYNIE EMERYTOWANI PRZESTPCY
GALAKTYKI
Aadnie napisane i typowo policyjne dokopać leżącemu. Zacząłem żwawiej przebierać
nogami, bo ciągnący mnie klawisz złośliwie przyspieszył kroku.
Muszę usiąść... wyszeptałem, szarpnąwszy się słabo na widok ławeczki przy ścianie.
Nasiedzisz się jeszcze, dziadku, nasiedzisz. Nic więcej tu nie będziesz robił, ale najpierw
musisz się zobaczyć z dyrektorem.
Ponieważ nie bardzo mogłem stawiać opór, zaciągnął mnie przez pół korytarza do stalowych
drzwi, w które głośno zapukał. Zatoczyłem się i spojrzałem na samego siebie w wiszącym na ścianie
lustrze, na którym ktoś złośliwie wypisał:
UMYAEZ SI?
UCZESAAEZ?
KIEDY OSTATNI RAZ WYTARAEZ NOGI?
Nie pamiętam... wymamrotałem, przyglądając się sobie z odrazą.
Siwy kołtun na głowie, strużka śliny cieknąca z opuszczonej dolnej wargi, przekrwione oczy
podkrążone jak po trzydniowym pijaństwie i cera blada jak mgła na cmentarzu, tu i ówdzie
poznaczona plamami wątrobowymi. Obrzydliwość.
Do środka! rozległo się polecenie, gdy nad drzwiami błysnęła zielona lampka, i poparte
zostało solidnym pchnięciem tłustej łapy.
Potknąłem się o próg, ale utrzymałem równowagę. Drzwi zamknęły się ze szczęknięciem, a ja
przyjrzałem się siedzącemu za biurkiem facetowi. Wyglądał wypisz, wymaluj jak nie ogolony
wielbłąd cierpiący na sraczkę.
Twoje skrzywił się pokazując grubaśne akta, które właśnie przeglądał. Akta
przestępcy Jamesa di Griz pseudo Stalowy Szczur. Teraz zresztą nie bardzo stalowy, raczej
przerdzewiały, hę, hę... Widzisz, Zardzewiały Szczurze, ja dopadam wszystkich. Nawet najcwańszy i
najlepiej ukrywający się rzezimieszek w końcu też się zestarzeje, refleks mu siądzie. Zrobi o ten
jeden błąd za dużo i wtedy trafia do mnie, do dyrektora Sukksa rządzącego Wieczystym Aresztem, a
przynajmniej tak się ten przybytek oficjalnie nazywa. Wiesz jak go zwą na co dzień...?
Przedpiekle odparłem odruchowo.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]