[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Wyjdę ci na spotkanie, jeśli tylko będę wiedział, kiedy. Czy nie możemy się
porozumieć przez te maszynki do rozmawiania?
- One nie działają przez mur, mur izoluje.
Zwiadomość tego przygnębiła ich oboje.
- Muszę cię znów zobaczyć - cicho powiedział Gondagil. - Już niedługo.
Jego silna ręka delikatnie gładziła dziewczynę po ramieniu, od góry w dół i znów do
góry.
- Mirando... ja... myślę o tobie nie tylko jako o swoim przyjacielu, mam też inne
myśli.
Miranda pochyliła głowę, by ukryć rumieniec.
- Nic nie szkodzi, Gondagilu. Widzisz, sądziłam, że nie interesuje mnie to, co może się
zdarzyć między mężczyzną a kobietą, ale to nieprawda. I wcale się tego nie boję, nie widzę w
tym nic złego. Tsi nauczył mnie, że to nieodłączna część życia.
Gondagilowi pociemniały oczy.
- Tsi? Twój zielonoskóry przyjaciel?
- Tak, co prawda jest bardziej złocistobrunatny niż zielony, lecz trochę zieleni w sobie
ma. Takie nieduże plamki - paplała nerwowo, zrozumiała bowiem, że zapuściła się na głęboką
wodę. - On jest istotą natury...
- I czego cię nauczył?
- Ależ, Gondagilu, Tsi-Tsungga jest jednym z naszej grupy przyjaciół, chociaż to
prawda, że się z niej wyróżnia.
- W jakim sensie? Myślałem, że żartujesz, kiedy o nim opowiadałaś. Czy on naprawdę
istnieje?
- Och, tak, jest siłą przyrody, zmysłową istotą, która nauczyła mnie, że zmysłowość
trzeba traktować jak dar. Ale nigdy, przenigdy mnie nie tknął.
Boże, wybacz mi, bo kłamię teraz, lecz nie mogę przyznać się do pocałunku, Gondagil
by tego nie zrozumiał.
- Widzisz, najmilszy przyjacielu, to Tsi otworzył mi oczy i pomógł uświadomić sobie,
jak bardzo cię lubię.
- Brzmi to dość zawile - stwierdził Gondagil zdezorientowany. - Jak się to mogło stać?
- Kiedy mówił mi, jak piękna może być miłość, fizyczna miłość między mężczyzną a
kobietą, pomyślałam o tobie i tak ciepło mi się zrobiło na sercu. Zapragnęłam, by znalezć się
blisko ciebie. Potem powiedziano mi, że nie mogę tu więcej wrócić i nigdy jeszcze nie
przeżyłam podobnej rozpaczy.
Gondagil uspokoił się, jego twarz znalazła się bardzo blisko twarzy dziewczyny.
- A więc szliście i rozmawialiście o tym?
- Tak - odparła Miranda szczerze.
- I tęskniłaś za mną? Ile ten Tsi dla ciebie znaczy?
- Jest moim leśnym przyjacielem, wiele nas łączy, las, zwierzęta, cała przyroda, ale
słuchaj, to niesprawiedliwie, że wyciągasz ze mnie wszystkie tajemnice, nic nie mówiąc o
sobie.
- Ja także lubię zwierzęta i mieszkam w lesie - rzekł gniewnie. - Nie mam żadnych
tajemnic, a już na pewno takich. Och, słychać, że wracają. Mirando, czy nie możesz zostać ze
mną, w krainie Timona?
- Zastanawiałam się nad tym i wiesz, że bardzo bym tego chciała.
- A więc zrób tak. Miranda zawahała się. Myślała o różnicy czasu, o której wciąż
jeszcze nie śmiała mu powiedzieć.
- Wydaje mi się, że o wiele lepiej by było, gdybyś to ty poszedł ze mną do Królestwa
Zwiatła.
- A czy mogłabyś się o to postarać? - spytał z żalem w głosie. Rozmawiali teraz
pospiesznie, słyszeli już głosy zbliżających się towarzyszy.
- Nie wiem, uczynię co w mojej mocy. Marco jest moim krewnym i przyjacielem, jeśli
go poproszę, wstawi się za tobą, ale Strażnik Słońca i Ram są pod tym względem wyjątkowo
surowi Gondagilu, tak bardzo, bardzo cię lubię.
- A ja ciebie, musimy być razem, obojgu nam tego potrzeba.
Uśmiechnęła się, słysząc takie słowa z jego ust, i zaraz nadeszli towarzysze.
- Jak wam poszło? - spytał Gondagil.
Miranda dopiero teraz spostrzegła, że jej przyjaciel ma mokre od potu czoło.
Najwidoczniej dokuczał mu silny ból, chociaż pewnie się nad tym nie zastanawiał. Każda
chwila, jaką mogli spędzić tylko we dwoje, była dla niego nieskończenie cenna.
- Wszystko w porządku - krótko odparł Ram.
Więcej nic nie chciał powiedzieć.
Nie miał ochoty wracać do strasznych wydarzeń, jakie rozegrały się na górze.
Svilowie już odchodzili, poruszając się na swój dziwaczny sposób, na wpół czołgając
się. Gdy się zorientowali, że nieprzyjaciele podążają za nimi, nawet przyspieszyli kroku.
Strażnik Słońca zatrzymał ich jednak krótkim okrzykiem i wyciągnięciem ręki.
Usłuchali bez najmniejszych oporów. Jak zahipnotyzowani albo raczej jak zombi na
chwiejnych nogach przysunęli się bliżej, popiskując. Było ich ośmiu, może dziesięciu,
odpychających z wyglądu.
Jakie to dla was charakterystyczne - rzekł Strażnik Słońca - napaść od tyłu. A teraz
już się wam wydawało, że jesteście bezpieczni .
Usiłowali schować się jeden za drugiego, powstał więc niemały chaos, lecz Strażnik
Słońca był bezlitosny.
Długo już dręczyliście zacne plemiona w Królestwie Ciemności, nie chcę więcej o
tym słyszeć, dość!
Marco zrozumiał, co zamierza uczynić potężny Obcy, zbliżył się więc do niego i rzekł
spokojnie:
Zaczekaj chwilę, Strażniku Słońca, sądzę, że da się to rozwiązać w inny sposób niż
destrukcja, mam pewne podejrzenia, że te istoty naprawdę pochodzą z Gór Czarnych i że
zanadto się zbliżyły do zródła z ciemną wodą .
Wcale w to nie wątpię - odpowiedział Strażnik Słońca - chociaż raczej jej nie piły .
Nie, nie, to uczynić mogą jedynie istoty w rodzaju Tengela Złego. Pozwolisz mi?
Bardziej niż chętnie, nie lubię unicestwiać .
Ja także nie. Czy możesz całkiem ich uśpić? Muszę ich dotknąć .
Strażnik Słońca skinął głową, a potem wykonał kilka gestów dłonią i Svilowie
zamknęli oczy. Osunęli się na ziemię, pogrążeni w głębokim śnie.
Marco podszedł do nich wraz ze Strażnikiem Słońca i przyklęknął.
Wydzielają nieprzyjemny zapach - zauważył Strażnik Słońca, obserwując
poczynania Marca. Książę Ludzi Lodu delikatnie dotykał wszystkich Svilów po kolei,
wypowiadając przy tym niezwykłe słowa.
Czynię teraz tak, aby całe tkwiące w was zło rozwiało się jak pył na wietrze . Taką
ceremonię powtórzył z każdym ze Svilów, a potem jeszcze dodał: Wróćcie teraz do istnienia,
jakim kiedyś żyliście, zanim zła moc zmieniła was w ohydne bestie .
Ze zdumieniem ujrzeli, jak wymyślne stroje, które nosili Svilowie, z wolna opadają.
Ich ohydne głowy i przypominające szpony palce zaczęły się kurczyć, niknąć.
Ze stosów ubrań wypełzło stadko szczurów i pognało w stronę płaskowyżu za
skałami.
Marco odetchnął i wstał.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]