[ Pobierz całość w formacie PDF ]
placyków, połamanych ławek i kręcących się pośrodku
tego wszystkiego zakapturzonych blokersów, łypiących na
nas spode łba.
Będzie dobrze powiedziałam do Aleksieja, kiedy
wchodziliśmy do niewielkiego ogródka.
Uśmiechnął się blado, ale nie powiedział nawet słowa.
Młody czekał na nas w przedpokoju. Wyglądał trochę jak
dzieciak z Dwóch i pół, chociaż był drobniejszy.
Kurczowo trzymał babcię za rękę, w drugiej rączce
miętosił sfatygowanego pluszowego zająca i chyba
dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, w jak delikatną
sytuację się uwikłałam.
Cześć, synu. Ojciec nachylił się, mierzwiąc
miedzianozłote włosy małego.
Dzień dobry powiedział cicho Kamil.
Zaczęłam coś mówić. Sama nie wiem co. %7łe pluszowy
zając taki fajny, że zaraz pójdziemy do parku i na lody&
Wiedziałam, że przed wyjazdem do Rosji ojciec chce
spędzić z synem pięć dni, dając mu czas na oswojenie się
z nową sytuacją, nagle jednak wypełnienie czymkolwiek
tych pięciu długich dni wydało mi się wręcz niemożliwe.
Wymieniłam spojrzenia z babcią chłopca wciąż trzymała
małego za rączkę, w jej oczach lśniły łzy. Bałam się, że
jeszcze moment i sama się rozpłaczę, co w tej sytuacji
byłoby raczej niewskazane. Czułam się jak rzucona
pierwszy raz na wizję kompletnie niedoświadczona
prezenterka, która musi powiadomić telewidzów
o niepowetowanej narodowej stracie. Emocje trzymały
mnie za gardło, nie mogłam sobie jednak pozwolić na ich
okazywanie.
Pójdziesz z nami, Kamilku? Pobawimy się w parku.
Wyciągnęłam do niego rękę.
Nie chcę! Tupnął i schował się za babcię.
A na lody? Ty lody lubisz? zapytał Aleksiej
z wyraznym wzruszeniem w głosie.
Po dłuższej chwili wahania młody zrobił dwa kroki
w naszą stronę i potakująco pokiwał głową.
O zwycięstwie nie mogło jeszcze być mowy, ale pierwszy
krok został zrobiony. Babcia chłopca płakała, kiedy
wychodziliśmy. Położyłam jej rękę na ramieniu, jednak
odsunęła mnie szorstko i odwróciła głowę, powtarzając,
żebyśmy już szli. W drodze do pobliskiego parku Kamil
zrobił się bardziej rozmowny.
To prawda, co mówi babcia? %7łe jesteś moim
bilogicznym tatą?
Biologicznym poprawiłam go z uśmiechem.
Chwycił mnie za rękę, po prostu wsunął małą łapkę
w moją dłoń. Prawie się rozkleiłam. Tym razem nie
chodziło nawet o jego sytuację tym razem wyobraziłam
sobie, że ten smutny, miedzianozłoty chłopczyk jest mój&
Zjeżdżalnie! Minutę pózniej wyrwał mi się i pędem
pognał w stronę maleńkiego placu zabaw.
Siedzący w jednej z wież drewnianego zamku i palący
papierosy nastoletni chłopcy przyglądali nam się, pękając
ze śmiechu. Co ich tak rozbawiło? Nie miałam pojęcia.
Zapytałam Aleksieja, jak się mieszka w Tule. Miasto
kojarzyło mi się wyłącznie z podmoskiewskim zagłębiem
węglowym i produkcją karabinków Kałasznikowa. Nie
spuszczając oczu z syna, lekko wzruszył ramionami, jakby
chciał powiedzieć mieszka się, jak się mieszka&
Patrzcie! Kamil pomachał nam z samego szczytu
drewnianej drabinki, o mały włos nie wywijając przy tym
orła.
Ostrożnie! krzyknął Aleksiej po rosyjsku, robiąc
kilka kroków w stronę bawiącego się syna.
Reszta popołudnia zleciała nam zaskakująco szybko.
Lody, obiad, wizyta na wyspie Bolko i obowiązkowa
wyprawa do zoo. Przyglądałam się Aleksiejowi pełna
podziwu dla jego podejścia do syna pod wieczór szli już
nadodrzańskim bulwarem ręka w rękę, niczym nie
wyróżniając się z tłumu mijających nas ojców z synami.
Dwa kolejne dni spędziliśmy na rozmowach, zabawie
i delikatnych próbach wyjaśnienia Kamilowi, co czeka go
w najbliższej przyszłości. Na wzmiankę o wyjezdzie
rozpłakał się, ale Aleksiej szybko go pocieszył.
Wieczorem trzeciego dnia ojciec chłopca powiedział, że
chciałby jechać z małym do Wrocławia.
Właściwie zarezerwowałem już hotel&
Zapytałam, co na to dziadkowie małego, i zapewnił
mnie, że nie mają nic przeciwko temu.
Zaprosiłem ich do nas, do Tuły. Kiedy tylko dziadek
chłopca dojdzie do siebie po operacji, kupię im bilety
i wszystko załatwię. Ale teraz chciałbym pobyć z małym,
dogadać się, oswoić& Oczywiście zapłacę za te
dodatkowe dwa dni, ale&
Nie o to mi chodziło zapewniłam go. Jeśli tak
wolicie, ja jeszcze dzisiaj wrócę do domu.
Dziękuję ci za wszystko powiedział.
Dziwne pomyślałam. Nawet się nie zorientowałam,
kiedy zaczęliśmy się do siebie zwracać per ty . Na
pożegnanie wyściskaliśmy się jak starzy znajomi,
wymieniliśmy mejlami i obiecaliśmy sobie kontakt.
Napisz mi, jak Kamil sobie radzi, okay?
poprosiłam.
Napiszę.
Chłopczyk żegnał się ze mną długo i przeszło mi przez
myśl, że być może za bardzo zbliżyłam się do niego
emocjonalnie. Wyglądało to tak, jakby żegnając mnie,
ponosił kolejną stratę. Rozpłakałam się, tym razem nie
przejmując się już łzami, i obiecałam mu, że będziemy
w kontakcie.
Tatuś nauczy cię wysyłać mejle, okay? pocieszałam
chłopca, tuląc go w ramionach i przez jedną chwilę
miałam upiorne wrażenie, że gdzieś z bezpiecznego
dystansu przygląda nam się jego zmarła matka.
Okay powiedział Kamil cicho.
W samochodzie całkiem się rozkleiłam i głośno
wydmuchując nos, pomyślałam, że zadzwonię do Igora.
Nagle bardzo się za nim stęskniłam. Wybrałam jego numer,
ale nie odbierał. No nic, za parę godzin powinnam być
w domu pocieszyłam się, pospiesznie jadąc w stronę
niewielkiego pensjonatu, w którym się zatrzymałam. Pół
godziny pózniej prułam już w stronę domu, starając się nie
zastanawiać nad tym, jak mój niespodziewany przyjazd
[ Pobierz całość w formacie PDF ]