[ Pobierz całość w formacie PDF ]
je jak dzielny robotnik swe zadanie - ciężkie, ale szlachetne.
Długi czas krwawiło się jej serce na wspomnienie, na widok znajomy, na piosnki melodię. Długi czas
tylko praca ją uspokajała, a w samotności i wypoczynku cierpiała nieznośnie.
W owym czasie serdeczne rozbicie spadło też na Grzymałę. Ludzie obcy, a nawet najbliżsi, nie
zobaczyli tego po nim. Przez dzień jeden w pracy nie ustał; przez jedną chwilę nie okazał goryczy. Nawet ten
jego śmiech dobroduszny, głośny, nieco rubaszny, brzmiał jak zwykle; nawet te jego uczciwe oczy nie śćmiły
się.
I oto pewnego wieczora spotkała go Gabrynia stojącego przy płocie ogrodu i wyglądającego niby na
pszenne kopy na łanie.
Zawołała go - nie usłyszał; dotknęła ramienia - drgnął i obejrzał się.
112
Zobaczyła, że oczy miał czerwone i rysy stępiałe, bez życia i wyrazu.
To było coś niesłychanego w Grzymale.
Nie pytała go, bo zrozumiała nagle, własnym bólem na cudzy ból wrażliwa; a on zamiast się
tłumaczyć, rzekł:
- Doszło mi strasznie do serca, więc się schowałem sprzed ludzkich oczu. Ano, głupstwo - przeszło!
Nie mów nikomu, Gabryniu.
Ona serdecznie objęła go rękoma za szyję. Poczuła drugie sieroctwo, duszę bratnią i utuliła go i
pocieszała.
Od tej chwili jej ból ścichł, serce przylgnęło do brata, życie znalazło cel.
Sojusz ten wypróbowały lata. Myśleli razem, pracowali razem, doszli do tego, że rozumieli się bez
słów, że byli jednym prawie duchem. Sojuszu tego nie zerwało małżeństwo Grzymały, a zaciskała każda
przykrość zniesiona, podnosiła każda walka.
Rywalizowali ze sobą w pracy, w wytrwaniu i w pognębianiu ludzkich cierpień.
Kobieta była twardsza i spokojniejsza; mężczyzna miększy i zapalczywszy. Zresztą mieli te same
cele, ideały, nawet sympatie i antypatie.
Wielu kochało przez ten czas Gabrynię. Dawali jej świetny los, stanowisko, spokój i mniej lub więcej
szczere uczucia. Wiele razy obraziła na siebie ludzi i uczyniła sobie niechętnych; nie przyszło jej jednak na
myśl odstępstwo swemu ukochaniu i bratu. Ukochanie było snem, a brat kilkakroć prosił jej, aby dla niego nie
marnowała lat i szczęścia; ale ona wzgląd lat zmarnowanych zbywała pogardliwym ruchem ramion, a
wzmiankę szczęścia łagodnym uśmiechem, który mówił: "Szczęście to wewnętrzna pogoda!" - i zostawała w
Hubinie.
Wtem w Holszy rozegrał się dramat. Wypadek przygnał do gniazda tego, który miał nigdy nie wrócić.
Zaczęli o nim szeroko ludzie mówić i wtedy wyraznie pomyślała o nim Gabrynia. Z listu jego wyjęła jedno
zdanie: "Proszę mną nie pogardzać." Niegdyś prośba ta uratowała go w jej sercu rozbitym; teraz uczyniła ją
dla niego bardzo, serdecznie życzliwą.
Ten kniaz nie ideałem jej teraz był, ale człowiekiem biednym, chorym, samotnym i smutnym, którego
ona kochała.
Gdy go zobaczyła nagle przed sobą, zrozumiała, że nie ona, lecz on głębiej cierpi; gdy posłyszała
jego zdanie, uszanowała go i pożałowała może jedna na świecie. Odtąd oswoiła się z myślą o nim. Myśl
smutna była i gorzka. Smutku tego nie było przyczyną poczucie, że ten ukochany nigdy jej własnym nie
będzie: nie zawód uczucia, ale zawód wiary i nadziei.
Wierzyła, że ten ideał jej wielkim będzie i świetnym, a on stał się małym i pospolitym; że czynić będzie
i myśleć, a on bezmyślnie używał - i był teraz ten młodzieniec tyle rokujący lalką, próżniakiem i niewolnikiem
pustych form bez treści i wartości jak ci wszyscy panicze, których niegdyś widywała w Holszy.
113
Gabrynia nie szalała nigdy - kochała - i teraz myśląc o tym, który ją kosztował całą młodość i osobiste
szczęście, latami i pracą wyszlachetniona i dojrzała, nie bolała nad zatratą swego serca, ale nad zgubą
człowieka.
Boć ten człowiek to jej Lew był, plwano na niego słusznie...
Otworzono gwałtownie drzwi. Dziewczyna podskoczyła, nagle ze swych marzeń zbudzona.
Zafrasowany, gryząc wąsy i obracając w ręku jakiś papier, stał nad nią brat.
- Wiesz, kto to przyjechał?
- Może pan Michał.
- Nikodem Chrucki!
- Ten! - rzuciła krótko i pogardliwie. - Czegoż on chce? Przecie nie pieniędzy.
- A właśnie! Pomyśl no: dwie raty podatków zalegają, żona chora, on sam jak z krzyża zdjęty!
Mówiłem ci. Temu człowiekowi trochę dopomóc - wypłynie! Nie pomóc - zmarnuje się... nie on jeden, ale i
czworo dzieci! Nie sposób nie dopomóc.
Grzymała mówił to prędko, natarczywie, bojąc się, że siostra której bardzo słuchał, pobije go
argumentami oczywistymi. Ale ona po chwili namysłu spytała tylko:
- A skądże wezmiesz pieniędzy?
- Nie trzeba. Chrucki tyle nie żąda, bylem mu weksel poręczył na trzy tysiące rubli.
- To gorzej niż gotówka! Nie wiesz, w jakie ręce i w jakim terminie ten dokument się dostanie.
- Jakżeby Chrucki słowa nie dotrzymał? Zresztą będę miał pieniądze. U teściów wpakowałem swoich
półtora tysiąca, a tysiąc mam po ludziach. Sprzedadzą zboże, to oddadzą. Widzisz, żeby to nie był Chrucki,
ale tego te parę tysięcy na nogi postawi. Doprawdy, nie można odmówić.
Gabrynia wstała i, oparłszy mu ręce na ramionach, popatrzyła w oczy łzawo.
- Jurek! Po co się mnie radzisz? Tyś lepszy i szlachetniejszy! Ratuj tego wroga, ratuj!
Grzymała roześmiał się uradowany. Weksel podpisał zamaszyście, ucałował siostrę.
- Zobaczysz, że to się jeszcze okaże świetnym interesem! - zawołał wychodząc.
Gabrynia uśmiechnęła się smutnie. Znała ona śmiech Grzymały i wiedziała, że człowiek ten może już
teraz fatalne skutki swej ofiary przewidywał.
Nie lekkomyślny był i nie zapaleniec, rządzący się wrażeniami chwili, choć na takiego może wyglądał;
ale w naturze jego była moc poświęcania bez granic, obowiązkowości posuniętej do dziwactwa. On ludzi nie
widział, nie dla nich czynił i nic od nich nie wymagał. On czynił to dla idei, dla siebie samego.
Po chwili turkot bryczki oznajmił odjazd gościa.
Pani domu czuła się urażoną, że nie został na kolacji, i bardzo kwaśna zasiadła do stołu. Naturalnie
humor jej zły wylewał się zwykle na męża, który słuchał i znosił, jak ludzie bardzo dobrzy i cierpliwi znoszą
dokuczanie istot słabych umysłowo lub fizycznie.
114
Były tam napaści na nędzę, którą tutaj cierpi, na złego kucharza i brak komfortu, na tysiące
niegodnych wzmianki, domowych przykrości i plotek.
Służba, którą zmieniała co kilka miesięcy, nigdy w niczym dogodzić jej nie mogła: mąż temu był
winien. Jedzenie jej nie smakowało: mąż temu był winien.
Wizyta księcia wzbudziła w niej wymagania. Wymagała gruntownej restauracji domu, nowych mebli,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]