[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jadło! Otóż masz omastę! A toć mi tu przyjdzie wyschnąć jak żerdz w płocie! %7łeby choć
zuchelek chleba. Choć odrobinę kiełbasy! %7łeby choć ryneczkę barszczu!
Dniało już i coraz wyrazniej nędzę tej wioski widzieć było można, kiedy Podziomek na
rozstaju stanąwszy zadarł głowę i tablicę przybitą tu na słupie czytać z wolna zaczął.
Czytał i własnym oczom nie wierzył. Tuman czy co?
GAO DO WA WÓL KA
I znów zaczynał na nowo: Gło do wa Wól ka. Najwyrazniej: Gło do wa!
Załamał ręce Podziomek i stał w głębokiej pogrążony trosce, a słońce z wolna podnosić się
zza lasu poczęło.
Wtedy raz jeszcze na słup ze smutkiem spojrzawszy Gło do wa Wól ka odczytał i
westchnÄ…Å‚.
VI
Tymczasem Koszałek-Opałek chodząc po lesie tam i sam dla rozgrzania się, iż noc była
chłodna, trafił na jakiś dość wysoki, piaszczysty pagórek i głęboką pod nim wykopaną norę.
Dość było okiem rzucić, aby poznać, że to jama lisa.
Ale nasz kronikarz, w księgach cały swój żywot spędziwszy, mało się znał na tym.
Stanął tedy jak wryty, rozmyślając, co by to być mogło.
48
Góra? Nie góra? myślał. Forteca? Nie forteca? Ej, kto wie, czy to nie będzie stara
pogańska świątynia dawnych Krasnoludków? Bardzo możliwe! I z największą uwagą
obchodzić dookoła zaczął.
Wtem z owej jamy wychyliła się ostrożnie spiczasta ruda głowa, o pałających oczach i
nadzwyczaj silnych, ostrych zębach.
Wychyliła się, cofnęła, znów wychyliła, aż się z wolna wysunęło za nią wysmukłe ciało
Sadełka.
Sadełko poznał od razu Koszałka-Opałka, lecz przybrawszy obojętną i poważną minę,
postąpił ku niemu kilka kroków i rzekł:
Kto jesteś, nieznany wędrowcze, i czego szukasz w tych miejscach poświęconych nauce
i cnocie?
Jestem nadwornym kronikarzem króla Błystka z Kryształowej Groty, do usług Waszej
Aaskawości odrzekł uprzejmie Koszałek-Opałek.
Ach, to ty, uczony mężu! zakrzyknął na to Sadełko. Jakiż szczęśliwy trafcie tu
sprowadza? Jak to! Czyli mnie już nie znasz? Jam jest Sadełko, uczony autor ksiąg wielu,
któregoś łaskawie przed niejakim czasem nawiedził.
Uderzył się dłonią w czoło Koszałek-Opałek i rzecze:
Jakże! Pamiętam! %7łem też mógł zapomnieć na chwilę! Proszę, najmocniej proszę, niech
mi to Wasza Aaskawość przebaczy.
Mówił: Wasza Aaskawość , albowiem nie zdawało mu się odpowiednią rzeczą tak
zacnego zwierza wprost panem , jak pierwszego lepszego golibrodę, nazywać.
Padli tedy sobie w objęcia, całując się i ściskając wzajem, po czym Koszałek-Opałek rzekł:
Rad bym się od Aaskawości Waszej dowiedział, co znaczy to wzgórze, które tu przed
sobą widzę? Nie będzie to zbytnią śmiałością z mej strony, gdy o wyjaśnienie prosić będę?
O, to drobnostka! Sadełko na to z uśmiechem odrzecze.
Kazałem usypać to wzgórze, aby zawsze mieć pod ręką dość piasku do zasypywania
ksiÄ…g moich uczonych.
Tu spuścił wzrok zadumany i potarłszy łapą czoło dodał skromnie:
Pracowałem tymi czasy wiele... bardzo wiele... A jakże tam dzieło szanownego kolegi?
rzekł po chwili z uprzejmym ożywieniem.
Och! jęknął Koszałek-Opałek. Lepiej nie mówmy o tym. Spotkało mnie najgorsze
nieszczęście, jakie tylko spotkać może autora: księga moja została zniszczona, a pióro
złamane!
Złamane? pochwycił w lot Sadełko, w którego głowie oczy zabłysły, a zęby jeszcze się
ostrzejszymi wydały. Ależ nic łatwiejszego, jak odzyskać je, i to niejedno! Pięć, dziesięć, co
mówię? Setkę piór gotów jestem szanownemu koledze dostarczyć za drobną, drobniutką, za
tak drobną, jak to ziarnko piasku, przysługę! I to dziś jeszcze! Zaraz! Za godzinę!
Wziął teraz Koszałka-Opałka pod ramię i przechadzając się z nim poufale, tak mówił
przyciszonym głosem:
Jest tu w okolicy pies, którego wprost znosić nie mogę. Sam nie wiem, co jest powodem
tej odrazy: czyjego szpetna powierzchowność, czy złe obyczaje gdyż całe dnie siedzi
bezczynnie przy jakichś tam mizernych siedmiu gąsiakach, którym przecież nic złego nie
grozi; dość, że ścierpieć nie mogę tego nikczemnego zwierza i rad bym się go choć na parę
chwil pozbyć. A jak na złość, przychodzi on razem z małą, obdartą dziewczyniną i z tymi
nędznymi gęśmi, na których tylko skóra i kości, aż tu na tę łączkę pod lasem, wprost mego
mieszkania, zatruwając mi swym widokiem godziny poświęcone uczonym pracom. Otóż jak
tylko dziś przyjdzie, podrażnij go trochę, kochany kolego, tak aby się za tobą uganiać zaczął i
odbiegł dalej nieco, a ja tymczasem dokończę w spokoju dzieła, nad którym rozmyślam od
dawna. Co gdy się tylko stanie, będziesz miał sobie wręczony cały pęk piór
49
najwyborniejszych, i to takiej cnoty, iż gdy wziąwszy jedno z nich w rękę zaśniesz z
wieczora, rankiem zbudziwszy się ujrzysz już ćwierć księgi napisanej. Takie to pióro!
Przełknął ślinę Koszałek-Opałek, któremu nagle oczy zaświeciły, i rzecze:
Ależ chętnie, najchętniej! Ależ z całego serca! Proszę, niech mną Wasza Aaskawość
rozporządza, jak sama za dobre uzna! Cały jestem na usługi Waszej Aaskawości.
Tu kłaniać się począł lisowi, szastając się to w lewo, to w prawo, i z wielką serdecznością
ściskał obie przednie jego łapy.
Tymczasem mgła poranna z wolna się rozpraszać zaczęła, ukazując czysty błękit
wiosennego nieba. Zagęgały gęsiory, zakrzyknęły gęsi, tu, ówdzie zapiał kogut na wysokiej
grzędzie; zaraz też w zbudzonej ze snu wiosce zaskrzypiały żurawie studzienne, zaryknęło
wypędzone na wczesną paszę bydło, a sponad strzech słomą krytych zaczęły się unosić
pasemka sinego dymu, znak, że tam gospodyni wytrzęsła jeszcze nieco zeszłorocznej mąki i
polewkÄ™ dla domowych warzy. Wody zagotuje, mÄ…kÄ… zaklepie, nieco serwatki doda, osoli i na
miskę leje wołając:
Dalej, dzieci, chodzcie jeść! Naści łyżkę, Jagna! Zpiesz się, Maciuś, bo cię Wicek odje!
Dalej! Prędzej! Dwa razy bierz, raz łykaj, żeby gęsi za rosy na pastwisko pognać.
Za chwilę słychać okrutne trzaskanie z biczów i pokrzykiwanie cienkich, dziecięcych
głosików:
Halela, gÄ…ski! halela!... halela!... na trawÄ™!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]