[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przekonuje cię do swoich pomysłów.
Jak to?
Florrie była półprzytomna. Jego dotyk czynił cuda.
Przed przyjęciem był pewny, że dasz się namówić. Te twoje deklaracje powrotu do
Londynu były, według mnie, przedwczesne.
Mogłeś mi zaufać. Umiem wybierać. Właśnie wtedy mu odmówiłam.
Musiał być bardzo rozczarowany.
E, chyba nie. Było to dla niego bardziej niewiarygodne niż przykre. Musiał dać ogłoszenie,
odpowiadać na oferty. Ale ty chyba nie myślałeś...
Wiem, jaki wpływ na angielskie dziewczyny mają tacy dojrzali, przystojni Włosi.
Tak, to uderzenie w głowę musiało ci zaszkodzić. Spojrzała na bliznę na jego czole.
Nie poprawiło moich manier, to prawda. Puścił jej rękę i dotknął bezwiednie nierównej
szramy.
Da się zauważyć uśmiechnęła się Florrie. Przy okazji, czy włoska policja
przesłuchiwała cię jeszcze? Wiedzą, kto podłożył bombę? Do mnie nic nie dotarło.
Robert pokręcił głową.
Powiedzieli tylko, że to była fuszerka. Zamachowcy podłączyli ją do zapłonu, ale drucik
odpadł. Dopiero wstrząsy spowodowały wybuch.
Dzięki Bogu.
Kończąc posiłek rozmawiali o wspólnych znajomych. Po kolacji odprowadził ją do samych
drzwi.
Może byś przyszła na próbę pewnego dnia? powiedział.
Znowu, ku zniecierpliwieniu Florrie, powrócił do swojego przedstawienia.
Spodoba ci się. To coś dla ciebie. No i przyjemnie by ci się pracowało z Weroniką i
Brianem.
Pomyślę o tym.
Czy to obietnica? Przytaknęła.
Zadzwonię do ciebie wkrótce. Pochylił głowę i lekko pocałował ją w usta. Florrie czekała.
Pocałował ją jeszcze raz, tym razem mocniej.
Dobranoc, Florrie.
Wspinała się po schodach, różne myśli i uczucia kotłowały się jej w głowie. Przede
wszystkim radość, że znowu go widziała, nawet jeśli chodziło mu tylko o zwerbowanie jej do
tego przedstawienia.
Zastanawiała się, jak zareagowałby na wzmiankę o Jennifer Grenwood. Ale nie chciała mu
psuć humoru. Pewnie łatwo doszedł do siebie po jej śmierci. Lepiej będzie, jak on sam zacznie o
tym mówić.
Okropne było jednak to, że znowu pobiegła na jego skinienie. Jak piasek.
Musi być w przyszłości bardziej stanowcza.
Po dwóch dniach, w porannej poczcie, znalazła się biała, sztywna koperta. Zawierała
zaproszenie na przyjęcie organizowane przez Roberta z okazji premiery. Robert swoim pismem
Mam nadzieję, że przyjdziesz, kocham, R." I znowu to kocham", tak bez oporów, naturalnie.
Florrie starała się więcej o tym nie myśleć, teraz musiała zatroszczyć się o kreację.
To nie będzie taka prywatka, jak we Włoszech. Na pewno zejdą się dziennikarze oraz ludzie,
którzy finansowo wspierają Roberta. Zaproszenie miało zapewnie ją olśnić i przełamać lody.
Musiała przyznać, że nie miała nic przeciwko jego staraniom. On nie ustanie, dopóki nie
osiągnie celu, a tymczasem... mogła sobie pomarzyć.
Nareszcie przyszła wspaniała, złota i ciepła jesień. Rdzawe, brązowe i żółte liście zaścielały
ulice. Stare i nowe budynki Londynu rysowały się wyraziście na tle czystego nieba.
Florrie udała się po zakupy w doskonałym nastroju, zdecydowawszy się wydać całe swoje
oszczędności. Kupiła czarny kostium, składający się z szerokich spodni i góry, która miała
wąskie ramiona i atłasową aplikację z przodu i z tyłu. Kieszenie spodni również były lamowane
atłasem. Wyglądało to bardzo korzystnie na jej szczupłej figurze.
Przyjęcie miało się odbyć w domu Roberta w North London. Bardzo ciekawił ją ten dom.
Wyszedł do niej nie Robert, ale dostojna postać odziana w czarny frak i wykrochmaloną
koszulę. Prawdziwy lokaj!
Szła za nim po schodach. Nikt nie przerwał rozmowy, gdy zaanonsował ją u drzwi, raczej
zignorowano jej wejście. Dyskretnie rozejrzała się, nie zauważyła jednak żadnej znajomej
twarzy. Miała nadzieję, że spotka chociaż Weronikę i Briana, ale niestety, nie było ich.
Wiele osób znała z okładek magazynów, jedną czy dwie z telewizji. Czuła się fatalnie.
Chyłkiem okrążyła kilka razy olbrzymi pokój. Po drodze wzięła kieliszek szampana z tacy
niesionej przez sztywnego kelnera i zajęła bezpieczne miejsce w kąciku, za wielką rośliną w
doniczce. Zauważyła gdzieś w oddali Roberta, stał w środku małej grupki i zawzięcie
dyskutował. Nie śmiała mu przeszkadzać.
Było jej nieprzyjemnie i zastanawiała się, jakby tu niepostrzeżenie wyjść. Na razie oglądała
olbrzymi pokój. Podłoga była z polerowanego drewna, przykryta indiańskimi dywanikami.
Zauważyła kosztowne chińskie wazy i lakowe pudełka. Pomieszczenie oświetlały ukryte lampy.
Wszystko było gustowne, drogie i obce.
Dwaj mężczyzni, którzy dotąd o czymś nie opodal dyskutowali, zaczęli spoglądać w jej
kierunku. W pośpiechu opuściła swoje schronienie udając, że u-śmiecha się do kogoś
znajomego.
Szybko minęła ich i ruszyła ku łukowatym drzwiom, które prowadziły do innego pokoju,
wypełnionego po sufit książkami. Na ścianie wisiało kilka dobrych obrazów i rycin, a środek
zajmowało wielkie, stare biurko o nieco zniszczonym blacie, zarzuconym papierami. Usiadła na
obrotowym krześle i westchnęła.
Więc tutaj Robert pracuje. Czuje się go tu wszędzie. Ktoś lekko dotknął jej ramienia.
Przestraszyła się.
A, tu jesteś. Myślałem, że się zgubiłaś. Nie widziałem, kiedy wyszłaś powiedział
Robert.
Był bardzo wesoły i zadowolony z siebie. Prawdopodobnie przez myśl mu nie przeszło, że
mogłaby nie przyjąć jego zaproszenia. I miał, niestety, rację.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]