[ Pobierz całość w formacie PDF ]
obok siebie Masona, jednak to Dylan dokonał wyboru, Dylan postawił ich związek pod znakiem zapytania.
- Jednak... - Przysunął się bliżej, poczuła piżmowy zapach jego szamponu. - Gdybym się tu nie
zjawił, ślub odbyłby się w ustalonym terminie.
- Może.
Przypominając sobie ostatnie dni, miała wrażenie, że ogląda niemy film. Dziwne, ale chyba coraz
bardziej oddalała się od Dylana. Im bliższy był dzień ślubu, tym większy stawał się dystans między nimi.
Dylan odsuwał się od niej, ona była coraz bardziej podminowana. Straciła apetyt i wcześniejsze krągłości.
- A może nie - powiedziała cicho.
Mason popatrzył na nią, lecz unikała jego wzroku. Dobijała ją świadomość, że skupiła się
wyłącznie na zaplanowaniu idealnego ślubu, nie zastanawiała się, co będzie potem.
Dylan miał rację. Ociągała się z podjęciem decyzji, bała się popełnić kolejny poważny błąd. Chciała
zrekompensować sobie przeszłość, a zapomniała zadbać o przyszłość.
Czy nie to samo powiedział Mason, komentując jej ślubną suknię?
Popatrzyła na jego krótko przycięte włosy. Kosmyk na czole, który ją roztkliwiał. Jak wtedy, gdy
ujrzała go po raz pierwszy. Zanim ruszył na wojnę, która go zmieniła.
Poczuła kłucie w sercu. Ogarnęło ją znużenie. Chciałaby teraz odetchnąć, uciec.
- Niezależnie od powodów Dylana, zamierzam wydać wielkie przyjęcie. Spokojnie możesz
wyjechać.
Wzięła talerz i wstała, kierując się w stronę kuchni. Mason zablokował jej drogę.
- Nigdzie nie wyjadę - rzekł. - Powiedz tylko, co mam robić. - Wyjął notes, jakby zamierzał
notować.
Intuicyjnie czuła, że Mason nie spocznie, póki nie postawi na swoim. Przestąpiła z nogi na nogę,
próbując się od niego odsunąć.
L R
T
- Dobrze - westchnęła. - Przyda mi się ktoś do pomocy. Jeśli zachowa ostrożność, zajmie Masona
tak, że zapomni o jego niepokojącej obecności...
ROZDZIAA PITY
Kilka godzin pózniej ktoś zastukał do drzwi. Mason właśnie wychodził z łazienki. Prosto spod
prysznica, jedynie z ręcznikiem na biodrach. Po krótkiej drzemce nareszcie znów czuł się jak człowiek. W
nocy prawie nie zmrużył oka, bo do bezsenności dołączyła lekka migrena. Zaniepokoił się, widząc miny
przybyłych.
- Chodzi o panią Michaels - powiedziała siwowłosa Ethel. Zerknęła na stojącego obok męża. -
Martwimy się o nią.
Nie tylko on sceptycznie podszedł do pomysłu Reese, żeby nie odwoływać przyjęcia. Obsługa
rezydencji też nie kryła zdumienia.
Sam miał wątpliwości, czy z Reese wszystko w porządku.
- Co się znowu stało? - zapytał.
- Poszła do chłodni - odparł siwy jak gołąbek mąż Ethel.
Ethel popatrzyła na męża, po chwili dodała:
- Wzięła ze sobą suszarkę. Suszarkę?
Teraz już rozumiał, dlaczego byli tacy zaniepokojeni.
Jak szalony wybiegł z pokoju. Pędził po schodach, przesadzając po dwa stopnie naraz i klnąc w
duchu. Czemu ta rezydencja jest taka olbrzymia? Owszem, to idealne zakwaterowanie dla ważnych gości,
jednak te odległości są zabójcze. Spokojnie mógłby poruszać się tu Bestią. Albo meleksem z GPS-em.
Skręcił do kuchni. Tak się śpieszył, że poślizgnął się na kamiennej posadzce. Biegł w stronę
chłodni. Drzwi były lekko uchylone, ze środka dobiegał wysoki dzwięk włączonej suszarki do włosów.
Pociągnął za masywną klamkę, uchylił drzwi. Reese, w swetrze, dżinsach, czapce i rękawiczkach,
przesuwała suszarką po podstawie lodowej rzezby. Obok stały połączone dziobami, całujące się łabędzie.
- Czyś ty zwariowała?
Nie usłyszała, całkowicie skoncentrowana na swoim zajęciu.
Zdawał sobie sprawę, że Reese znalazła się w wyjątkowo trudnej sytuacji. Nie spodziewał się
jednak, że będzie z nią aż tak zle. Chciał pomóc, pobyć z nią do przyjazdu bliskich jej osób, mieć ją na
oku. Szczerze mówiąc, w jakimś sensie ciągnęło go do niej, mimo tych wszystkich nieprzyjemnych emocji,
jakie ich rozdzieliły. Zaskoczyła go mimowolna reakcja, gdy rano ich spojrzenia się skrzyżowały. Niewiele
brakowało, a wziąłby ją w ramiona.
- Czyś ty zwariowała? - powtórzył głośniej. Spojrzała na niego z ukosa i nadal robiła swoje.
L R
T
- Chcę usunąć imiona z tej rzezby. - Z grymasem popatrzyła na łabędzie. - Nie mam tylko pomysłu,
jak je rozdzielić.
Patrzył na nią. Czerwony sweter podkreślający biust, chyba mniej bujny niż kiedyś, jednak nadal
apetyczny. Dżinsy opinające biodra i nogi. Nogi, którymi tak żarliwie go oplatała. Odepchnął od siebie te
wspomnienia. Jasny kosmyk włosów wychylający się spod czapki przykuł jego uwagę. Chciałby dotknąć
tych złotych włosów, wsunąć w nie palce, przygarnąć ją do siebie! Co z tego, skoro miała wyjść za innego.
Musi się opanować.
W dodatku z Reese naprawdę nie jest dobrze.
Pochylił się i wyciągnął sznur suszarki z kontaktu.
Przez chwilę trwała cisza.
- Czy ty chcesz się zabić?
Reese odwróciła się do niego. Miała czerwone policzki, sine usta, szczękała zębami. Prąd jej nie
zabił, ale zaraz zamarznie.
- Chcę wykorzystać dekoracje - powiedziała. Przemawia niby rozsądnie, ale jest bliska obłędu?
Popatrzył na kabel leżący na podłodze.
- Jeśli lód się rozpuści, zrobi się kałuża, i ten głupi napis nie będzie mieć żadnego znaczenia, bo
porazi cię prąd.
Poczuł na piersi mrozne tchnienie. Przydałaby się zimowa kurtka.
Reese spochmurniała, popatrzyła na niego badawczo.
- Lód jest lepszym przewodnikiem niż woda?
Nie miał zamiaru rozprawiać z nią teraz o fizyce. Było mu zimno, miał wilgotne po kąpieli włosy.
Co niektóre części ciała zaraz mu zamarzną i odpadną.
- Gdybym wiedział, że zaczniesz tak wariować, przekonałbym cię, żebyś odwołała imprezę -
odparł, skrywając rozdrażnienie. - To byłoby najlepsze rozwiązanie. Ci, którym na tobie zależy,
zrozumieliby tę decyzję. - Gdy tak na niego patrzyła, dotarło do niego, że jest prawie nagi. - A na tych,
którzy tylko udają przyjaciół, najlepiej machnąć ręką.
- Nie. - Zacisnęła palce na suszarce. - Wydam fantastyczne przyjęcie i będę się świetnie bawić.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]