[ Pobierz całość w formacie PDF ]
poczuł bolesne ukłucie w sercu. Tak bardzo pragnął mieć dzieci!
Weszli do sekretariatu. Przy biurku siedziała kobieta bez makijażu, ze skrzywioną miną. Na
widok Colby'ego natychmiast się rozpromieniła.
- Dzień dobry, Bernardette - powiedziała do dziewczynki, ale oczy miała wbite w męż-
czyznę.
- Wiem, że się spóźniłyśmy - rzekła pośpiesznie Sarina - ale zalało nas i dopiero pan Lane
przybył nam na ratunek. Pracujemy razem w Ritter Oil. Pan Lane jest zastępcą szefa ochrony.
- Miło mi. Rita Dawes - przedstawiła się kobieta zmysłowym głosem.
- Czy można prosić o karteczkę dla nauczycielki?
- Oczywiście. - Kobieta nabazgrała coś na kartce, którą wręczyła dziewczynce. - Trzymaj,
kochanie.
- Dziękuję.
Bernardette uścisnęła matkę, potem wyciągnęła ręce do Colby'ego, jakby to była
najnaturalniejsza rzecz pod słońcem. Chwycił ją w ramiona i przytulił mocno.
- Bądź grzeczna, mała - powiedział, stawiając ją na ziemi.
- Ty też.
Odwróciwszy się, wyszła na korytarz, ale na widok blondyna i jego dwóch kolegów, którzy
szczerzyli zęby w złośliwym uśmiechu, przystanęła. Sarina wstrzymała oddech. Chociaż Colby
sądził, że ojcem dziewczynki jest jakiś Latynos, w szkole wszyscy wiedzieli, że w żyłach
Bernardette płynie krew Apaczów. Boże, żeby tylko chłopcy nie palnęli nic, co by pozwoliło
Colby'emu domyślić się prawdy!
- O, idzie Pocahontas - powiedział blondyn do kolegów. - Wracaj do Arizony, do swojej
lepianki i prymitywnej indiańskiej kultury, bo... - Urwał, widząc zbliżającego się wielkimi krokami
potężnie zbudowanego mężczyznę.
Colby kucnął, tak by jego twarz znalazła się na wysokości twarzy chłopca.
- Bernardette pochodzi ze sławnej rodziny szamanów - rzekł groźnym tonem, nie do końca
świadom tego, co mówi. - Jej pradziadowie żyli na tych ziemiach, zanim jeszcze twoi tu przybyli.
Kiedy twoi europejscy przodkowie mieszkali w jaskiniach, jej indiańscy przodkowie budowali
kanały i nawadniali pola. I ty śmiesz mówić o prymitywnej indiańskiej kulturze?
Chłopiec zrobił się czerwony jak burak. Jego koledzy, zawstydzeni, spuścili wzrok.
- Ja... Nie, ja... przepraszam...
Colby podniósł się, górując nad blondynem.
- Do zobaczenia, kochanie - powiedział ciepło do Bernardette.
Dziewczynka popatrzyła na niego z uwielbieniem w oczach.
- Dziękuję.
Colby wzruszył ramionami, po czym ponownie zmierzył groźnym wzrokiem jasnowłosego
urwisa.
- Myślałem, że znęcanie się nad słabszymi jest w szkole zabronione. Może powinienem
porozmawiać z dyrektorem?
Chłopiec wystraszył się nie na żarty.
- Już nie będę, słowo honoru! Ja nie chciałem... Chłopaki, chodźcie, bo się spóźnimy.
Rzucili się pędem przed siebie. Bernardette posłała Colby'emu szelmowski uśmiech, po
czym ruszyła w tym samym kierunku co jej prześladowcy.
Sarina i sekretarka obserwowały scenę uśmiechnięte.
- Nie myślał pan nigdy o pracy w szkole, panie Lane? - spytała Rita Dawes.
- To zbyt niebezpieczne zajęcie - odparł żartem. - Pora na nas - dodał, patrząc na Sarinę.
- Mam naradę o dziesiątej.
- Oczywiście. Do widzenia, panno Dawes. - Do widzenia.
i Sekretarka zatrzepotała zalotnie rzęsami. Sarina poczuła ukłucie zazdrości. Starała się ją
ukryć, ale...
Wrócili do samochodu. Colby odetchnął z ulgą: mandatu nie było. Opuściwszy teren
szkoły, skręcił w stronę autostrady.
- Dziękuję, że stanąłeś w obronie Bernie - rzekła Sarina. - Ten chłopiec ciągle jej dokucza, a
ona biedna strasznie się denerwuje.
- Myślę, że teraz zostawi ją w spokoju.
- Pewnie tak.
Uśmiechnęła się. Jego opiekuńczość w stosunku do Bernardette ją cieszyła, a zarazem
niepokoiła. Wolała, by Colby za bardzo nie zbliżał się do małej, bo ta może niechcący coś wygadać.
Przypomniała sobie słowa Colby'ego, że Bernardette pochodzi z rodziny szamanów. Przecież nic
nie wie o jej przodkach, więc skąd ta uwaga?
Usiłował zacisnąć lewą rękę na kierownicy, ale proteza się zablokowała. Zaklął i spróbował
jeszcze raz. Nic, ani drgnęła.
- Co się stało?
- Proteza się zacięła - mruknął. - Psiakrew! Superdrogi, supernowoczesny szmelc! Już lep-
sza była ręka zakończona hakiem. Ludzie się wprawdzie gapili, ale hak się przynajmniej nie psuł!
- Masz zapasową?
- Tak. Prostszą, ale wygląda naturalnie i jest niezawodna. Musimy po drodze zatrzymać się
u mnie... - Zerknął na Sarinę. - Przykro mi, teraz już na pewno się spóźnimy. Ale z zablokowaną
protezą...
- W porządku. Mną się nie przejmuj.
Zaparkował przy krawężniku. Osiedle składające się z kilku czystych, ładnych budynków
było ogrodzone i dobrze oświetlone. Wyglądało o niebo lepiej od tego, na którym sama mieszkała.
Zamierzała poczekać w samochodzie, ale Colby otworzył drzwi i podał jej rękę.
- To może potrwać kilka minut - ostrzegł. Twarz miał napiętą. - A gdyby ci nie prze-
szkadzało, to chętnie skorzystałbym z twojej pomocy... - Pomocy potrzebował do zapięcia
specjalnej uprzęży, którą nosił na piersi. Zwykle radził sobie sam, ale pochłaniało to sporo czasu,
a byli już spóźnieni.
- Oczywiście.
Pchnąwszy drzwi do mieszkania, zaprosił Sarinę do salonu. Mieszkanie miał urządzone w
stylu śródziemnomorskim, w brązach i beżach, w oknach kremowe zasłony, na podłodze dywan.
- Napijesz się kawy?
- Nie, dziękuję. - Potrząsnąwszy głową, usiadła na kanapie.
- Postaram się nie guzdrać...
Oddalił się korytarzem. Sarina rozejrzała się wkoło. Pokój wydał jej się strasznie bezoso-
bowy; nie było w nim żadnych osobistych akcentów, choćby fotografii. Sprawiał wrażenie
smutnego i pustego.
Podeszła do niewielkiego stolika, na którym leżało kilka książek. Hm, lubi greckich klasy-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]