[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wincenty wyszedł z ogródka, przeszedł w poprzek chodnika, w poprzek trawnika i wskazał
jezdnię.
206
Tam, na środkowym pasie. Drzwi i próg - gdzie ta biała strzałka namalowana.
Spojrzałem w lewo - nic nie nadje\d\ało. Wszedłem na asfalt. Stanąłem na strzałce. Jeśli tu
próg, to prosto na zachód -sień. Pierwsze drzwi w lewo: do kuchni. Trzy metry dalej drugie
drzwi: do pokoju.
Przymru\yłem oczy - zobaczyłem pokój. Aó\ko z poduchami. Obraz częstochowski nad nim.
Okno (i jabłoń za oknem). Prawy kątek - święty" - z obrazami, figurkami i fotografiami za
szybą.
Uwa\aj!, krzyknął Wincenty.
Za moimi plecami przeleciało przez chatę auto.
Cofnąłem się do pierwszych drzwi. Wejście do kuchni. Z prawej kaflowy piec z czterema
fajerkami i okapem. W głębi, po lewej i prawej stronie okna - dwa łó\ka.
Tu spały siostry i matka. Ja z ojcem na łó\ku w pokoju.
A tutaj, pod wschodnim oknem, stół, przy którym jedliśmy.
Zapiszczały opony! Cię\arówka. Z kabiny wychylił się Stallone, obsypał mnie wiązanką -
odjechał.
Nie chciało mi się schodzić z tego miejsca. Wyszedłem przed próg. Zobaczyłem w przestrzeni
studnię z \urawiem, wielką gruszę, obórkę, stodołę.
Panie Wincenty, spytałem, roztęskniony: Czy nasze Ry-mary, nasze chaty, gdzieś-jakoś są?
On: W pamięci.
Ja: Czy tylko w pamięci? A jak umrą ci, co pamiętają? Co wtedy? Nic?
On: Zejdz z szosy, to coś powiem.
Zszedłem i wpatrując się w przestrzeń, coraz wyrazniej widziałem to, czego nie ma, ale było.
Wincenty: Tu jeden myśliwy ma lornetkę, która widzi w nocy.
207
Tak, są takie lornetki, potwierdziłem.
On: Nauka wymyśli lornetkę, co będzie widziała to, co było.
Ja: Ale gdzie to teraz jest - to, co było?
On: W tym samym miejscu. A ta lornetka to ona będzie widziała przez czas. A czas to się
nakłada na siebie jak (wskazał trawnik) trawa na trawie. Jak pokolenie na pokoleniu. Albo
słój na słoju, w sośnie. To się tak jakoś składa - jak miech w harmonii. A mo\e to się zwija
jak ta szpula w ki-noaparacie? Pamiętasz? Kinomajster szpulę wkłada, taśmę przeciąga. Ot,
szpulka. A na niej cała wojna! Albo całe czyjeś \ycie! Zwinięte. Panie Ondraszku - jak oni
telewizję wymyślili, to oni i odkręcanie czasu wymyślą. Kinomajster szpulę odwijał. I oni
odwiną.
Oni, czyli kto? upewniłem się. Uczeni?
Tak, potwierdził. Amerykanie.
Karlik, synu, mam mądry pomysł dla ciebie. Powinieneś zrobić sobie dłu\szą przerwę w
\yciorysie - rok, dwa, mo\e trzy - na przemyślenie tego, co było, i obmyślenie tego, co być
powinno. Ale nie do Ameryki, nie do Indii pojechać na medytacje, tylko tutaj - do dziadków.
Stąd, z oddali, przyjrzysz się swojemu warszawskiemu \yciu. Z daleka lepiej widać.
Naprawdę. Widzę właśnie nasze mieszkanie: pudełko zawieszone dwadzieścia metrów nad
ziemią, dwa i pół metra wysokości, czterdzieści sześć metra\u - ty w tym kubiku, w kręgu
lampy. Pięć metrów w lewo - drugie światło -lampka nocna - ktoś le\y poziomo - czyta. To
ja.
Obydwaj zawieszeni w nocnym półmroku, między niebem i ziemią.
Coś absurdalnego w tym widoku. Coś komicznego i strasznego zarazem.
Skąd patrzę?
Z łó\ka. Aó\ko stoi na podłodze. Pod podłogą coś chro-bocze (mysz? kret? łasiczka?).
208
Przestało chrobotać. Cisza. Taka cisza, \e gdyby nie jaśniejszy prostokąt okna, mógłbym
pomyśleć o sobie: studnia jestem. Drzewo jestem. Trawa jestem.
Ale widzę okno, czarne gałęzie jesionu za oknem (grafika). I wiem, \e Andrzej Kmiciś
jestem. Le\ę na łó\ku, w którym kiedyś spałem z ojcem.
Teraz ojciec i matka śpią w kuchni (tam cieplej). Twoi dziadkowie.
Wcią\ mówią o tobie: Karlik.
Tak, Karliku, musisz tu przyjechać. Co wart urlop tych, co wyje\d\ają z tłoku śródmiejskiego
w tłok nadmorski, czy z warszawskiego w londyński - przecie\ my, ludzie, najbardziej
zmęczeni jesteśmy ludzmi. Za du\o wokół nas ludzi, za gęsto. Promieniują mózgi,
promieniują telefony, telewizory, neony, reklamy, gazety, biblioteki, sklepy - kto
elektryczny", odbiera tego za du\o, przeładowany jest, przecią\ony, korki mu wysiadają. A
tutaj? Tylko radio, pół godziny rano i pół godziny wieczorem. Telewizor zepsuł się wiele lat
temu - to działa, to nie działa, stoi na komodzie nieczynny, przykryty obrusem. Twojego
komórkowca dziadek nie chce, choć tłumaczyłem, \e przydałby się, by wezwać pogotowie,
policję, a nawet zamówić przywiezienie czegoś ze sklepu. Dziękuję, ale nie potrzebuję. Stary
fiacik im się rozsypał, nowego nie potrzebują. Trzymają krowę, dwa wieprzki i psa. Aaciaty,
brązowo-biały kundel, babcia przezwała go Dzwonek: w dzień zapowiada gościa, w nocy
intruza. Gdy zaszczeka, znak to, \e ktoś lub coś kręci się wokół obejścia: wtedy wystarczy
przekręcić kontakt w sieni, zapali się pięćsetwatówka na słupie pośrodku obejścia -intruz,
zaskoczony, ucieknie. A gdyby nie uciekł, na półce nad kontaktem le\ą na takiego dwa
pistolety: straszak i gazowiec.
Z czego \yją? Z emerytury ojca. Plus warzywnik i sad (i piwniczka przetworów), do tego
własne mleko i mięso. Ziemię dawno zalesili (świerk, sosna, dąb), małe rolnictwo,
209
[ Pobierz całość w formacie PDF ]