[ Pobierz całość w formacie PDF ]
że spróbuję się odwdzięczyć.
- Wiem, tatku, i doceniam to, ale ja naprawdę lubię gotować. - Podeszła do szafy,
powiesiła w niej płaszcz, najpierw swój, potem Caleba. - Może otworzę puszkę zupy?
Lubisz pomidorową...
- Albo możemy gdzieś wyjść - zaproponował Caleb. - Ja zapraszam.
Widział, że w Sarze narasta frustracja. Podejrzewał, że podobny incydent z przy-
palonym jedzeniem miał miejsce niejeden raz. Martin wysunął podnóżek, po czym włą-
czył telewizor. W pokoju rozległ się głos gospodarza teleturnieju.
- Nie lubię jadać w restauracji. Za dużo fatygi: trzeba wstać, wyjść...
- Tato, proszę cię.
- W takim razie zamówimy coś do domu. Wtedy nie trzeba wychodzić. - Caleb
wyjął z kieszeni komórkę. - Na co ma pan ochotę, panie Griffin? Na steki? Hamburgery?
- Hm, skoro zmuszacie mnie do jedzenia... - Po twarzy Martina przemknął cień
uśmiechu. - Niech będzie stek. Zrednio wysmażony. Do tego pieczone ziemniaki z do-
datkami.
- Może jakieś warzywa, tato?
Martin wzruszył ramionami.
- Ziemniak to nie warzywo?
- Owszem, ale jego walory zdrowotne niwelują te dodatki, czyli śmietana, masło,
sól i bekon. %7łe nie wspomnę o...
R
L
T
- Kotku, kocham cię i wiem, że ty kochasz mnie. Ale jak powiesz jeszcze jedno
słowo o tym, co powoduje miażdżycę lub podnosi cholesterol, zabronię ci oglądać tele-
wizję.
Sara wybuchnęła śmiechem.
- Na szczęście jestem za stara, żebyś mnie karał. Poza tym ktoś musi o ciebie dbać,
skoro sam tego nie robisz. Lekarz mówił ci, że powinieneś ograniczyć spożycie mięsa.
Gdybyś chociaż jadał więcej warzyw...
- E tam. - Martin poklepał się po brzuchu. - Uwielbiam mięso i kartofle. Nic tego
nie zmieni.
Sara posłała Calebowi uśmiech. Wiedziała, że z ojcem uparciuchem nie wygra. Co
najwyżej mogła ukradkiem dodawać startych warzyw do sosu do spaghetti i jabłko do
owsianki, a także nalegać, aby codziennie łykał witaminy.
Odwzajemniwszy uśmiech, Caleb wybrał numer i złożył zamówienie. Czekając na
dostawę, mężczyzni rozmawiali w salonie, a Sara przeszła do kuchni, by posprzątać.
Spaliła z tysiąc kalorii, zeskrobując resztki jedzenia z kuchenki i ścian piekarnika, wy-
szorowała naczynia.
Kiedy skończyła, usłyszała, że Caleb z Martinem dowcipkują niczym starzy przy-
jaciele. Przystanąwszy w wejściu, przez moment się im przyglądała. Ojciec od lat nie
bawił się tak dobrze. Twarz miał ożywioną, oczy mu lśniły i co rusz wybuchał głośnym
zarazliwym śmiechem.
Był taki jak dawniej, taki jak wtedy, gdy żyła jego żona. Po jej śmierci stał się
wrakiem człowieka, cieniem samego siebie. Sara robiła, co mogła, aby przywrócić go do
życia: zapraszała jego dawnych przyjaciół, zapisała go do klubu książki, wyciągała do
kina. Nic nie pomagało, aż do dziś.
Dziś była świadkiem przemiany, o jaką się modliła. Azy napłynęły jej do oczu.
Szybko je starła.
Nagle rozległ się dzwonek do drzwi. Caleb zapłacił; stanowczo sprzeciwił się, gdy
Sara sięgnęła po portfel.
- Ja funduję.
- To miło, ale naprawdę nie musisz.
R
L
T
- Przecież w tym się specjalizuję.
- W czym?
- W zapraszaniu na kolację pięknych kobiet.
Uważa ją za piękną? Nie, niemożliwe. Tak tylko powiedział. Przecież nie jest w
jego typie. Poza wszystkim innym dobrze wiedziała, jakim jest człowiekiem. Pisząc o
nim, wielokrotnie używała określeń: beztroski playboy, urokliwy pretendent do modo-
wego tronu.
Jednak do mężczyzny, który siedział u niej w salonie i wprawił jej ojca w tak do-
skonały nastrój, żadne z tych określeń nie pasowało. Sara zamyśliła się. Albo Caleb uda-
je, próbując poprawić swój wizerunek, albo taki jest naprawdę, a modelkami otaczał się z
sobie tylko wiadomych powodów.
- Dziękuję - powiedziała, biorąc od niego torby z jedzeniem.
Niechcący musnęła palcami jego dłoń.
- Nie ma za co.
Skierowała się do kuchni. Nie myśl o nim, powtarzała w duchu. Nie myśl o jego
spojrzeniu, uśmiechu.
Wyłożyła jedzenie na półmiski. Kilka minut pózniej siedzieli w trójkę przy okrą-
głym drewnianym stole. Panowała swojska rodzinna atmosfera. Sara zerknęła na Caleba:
tak mogłaby wyglądać jej przyszłość.
Mogłaby, gdyby on był kimś innym. Gdyby ona nie bała się ryzyka. Gdyby wie-
rzyła w bajki i szczęśliwe zakończenia, które w realnym świecie rzadko się zdarzają.
- Nie wiem, skąd zamówiłeś to jedzenie, ale jest pyszne - zauważyła.
- Owszem - przyznał Martin, wkładając do ust ostatni kawałek mięsa. - To najlep-
sza krowa, jaką w życiu jadłem!
Caleb uśmiechnął się.
- Naprawdę ci smakowało?
Martin wskazał brodą na połówkę steku, która leżała na talerzu gościa.
- A ty, chudzielcu, zamierzasz to zjeść? Bo jak nie, to może ja bym...?
Caleb przesunął swój talerz.
- Częstuj się.
R
L
T
Martin Griffin skonsumował dokładkę, potem pogładził się po brzuchu.
- Gdybym wiedział, że powodując katastrofę w kuchni, otrzymam tak doskonały
posiłek, to wcześniej bym spalił piekarnik!
- Tato! Mam nadzieję, że nie mówisz poważnie?
Ojciec puścił oko do córki.
- Możemy taką kolację kiedyś powtórzyć - rzekł Caleb. - Tym bardziej, że ma tyle
walorów zdrowotnych.
- Ha, ha! A to dobre! - roześmiał się Martin.
- Wcale nie żartuję. - Caleb napotkał spojrzenie Sary. - Danie było wegetariańskie.
Stek sojowy.
Martin poderwał głowę, na pustym talerzu zabrzęczały sztućce.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]