[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nie ruszaj się z miejsca. Jeśli twój tyłek straci kontakt ze ścianą, ty stracisz
życie, które dotychczas wiodłeś. Rozumiesz?
Tak, proszę pana powiedział Gruby Johnny. Doskonale rozumiem.
W porządku.
Roland odwrócił obu policjantów. %7łyli. To dobrze. Chociaż okazali się po-
wolni i mało spostrzegawczy, byli rewolwerowcami, ludzmi usiłującymi pomóc
przybyszowi w tarapatach. Nie miał ochoty zabijać swoich.
A jednak robił to już, prawda? Tak. Czyż sam Alain, jeden z jego braci po
fachu, nie umarł od kul wystrzelonych przez Rolanda i Cuthberta?
Nie odrywając oczu od sprzedawcy, wsunął pod kontuar czubek należącego do
Jacka Morta półbuta od Gucciego. Wymacał portfel. Kopnął go. Portfel, wirując,
wyleciał spod lady po stronie sprzedawcy. Gruby Johnny podskoczył i zapiszczał
jak płochliwa dziewczyna na widok myszy. Jego tyłek na moment oderwał się
przy tym od ściany, ale rewolwerowiec udał, że tego nie widzi. Nie zamierzał po-
częstować kulą tego człowieka. Prędzej uderzyłby go kolbą i ogłuszył, niż strzelił.
Wystrzał z tak absurdalnie wielkiej broni zapewne sprowadziłby tu pół dzielnicy.
Podnieś go rozkazał rewolwerowiec. Powoli.
Gruby Johnny pochyli się, a kiedy chwycił portfel, głośno pierdnął i wrzasnął.
Rewolwerowiec z lekkim rozbawieniem zrozumiał, że sprzedawca wziął własne
pierdnięcie za huk strzału, który zakończy jego życie.
Gdy Gruby Johnny wyprostował się, był czerwony jak burak. Z przodu miał
dużą wilgotną plamę na dżinsach.
Połóż go na ladzie. Mówię o portfelu.
Gruby Johnny wykonał polecenie natychmiast.
Teraz naboje. Czterdziestkapiątka winchester. I chcę przez cały czas wi-
dzieć twoje ręce.
Muszę sięgnąć do kieszeni. Po klucze.
Roland kiwnął głową. Zastanawiał się, podczas gdy Gruby Johnny najpierw
wkładał klucz do zamka, a potem otwierał gablotę ze stosami paczek z amunicją.
Daj mi cztery paczki rzekł w końcu. Nie wyobrażał sobie, żeby potrze-
bował aż tylu naboi, ale nie oparł się pokusie ich posiadania.
Gruby Johnny położył paczki na ladzie. Roland otworzył jedną z nich, wciąż
ledwie mogąc uwierzyć, że to nie żart ani pomyłka. W środku jednak były naboje,
276
prawdziwe, czyste, lśniące, nowiutkie, nigdy nieużywane. Przez moment uważnie
przyjrzał się jednemu z nich, po czym wepchnął go z powrotem do pudełka.
Teraz wez okowy.
Okowy?
Rewolwerowiec skonsultował się z Mortopedią.
Kajdanki.
Człowieku, nie wiem, o co chodzi. W kasie. . .
Rób, co mówię. Już.
Chryste, to się nigdy nie skończy jęknął w duchu Gruby Johnny. Otwo-
rzył inną część gabloty i wyjął parę kajdanek.
Klucz? zapytał Roland.
Gruby Johnny położył kluczyki obok leżących na kontuarze kajdanek. Cicho
brzęknął metal. Jeden z nieprzytomnych policjantów zacharczał i Johnny wrzasnął
piskliwie.
Odwróć się polecił rewolwerowiec. Nie zastrzelisz mnie, prawda?
Powiedz, że nie!
Nie odparł bezbarwnie Roland. Jeśli zaraz się odwrócisz Jeżeli tego
nie zrobisz, zginiesz.
Gruby Johnny zrobił, co mu kazano, i się rozpłakał. Oczywiście facet powie-
dział, że go nie rąbnie, ale to wszystko za bardzo przypominało mafijne porachun-
ki. A przecież orżnął ich na taką małą sumkę. Płacz przeszedł w szloch. Proszę,
błagam, niech mnie pan nie zabija. Mam starą matkę. Ona jest niewidoma. Ona. . .
Ma tchórzliwego syna warknął zjadliwie rewolwerowiec. Ręce ra-
zem.
Zawodząc, w mokrych dżinsach, lepiących mu się do krocza, Gruby Johnny
splótł dłonie. W mgnieniu oka zatrzasnęły się na nich kajdanki. Nie miał poję-
cia, w jaki sposób ten świr tak szybko znalazł się za ladą. Nawet nie chciał tego
wiedzieć.
Stój tu twarzą do ściany, dopóki ci nie powiem, że możesz się odwrócić.
Jeśli odwrócisz się wcześniej, zabiję cię.
Gruby Johnny dostrzegł nikły promyczek nadziei. Może jednak ten facet go
nie wykończy. Może nie jest zupełnie stuknięty, tylko trochę.
Nie zrobię tego. Przysięgam na Boga. I na wszystkich świętych. Na Jego
aniołów. Przysięgam na archa. . .
A ja przysięgam, że wpakuję ci kulę w gardło, jeśli się nie zamkniesz
warknął świr.
Gruby Johnny zamilkł. Miał wrażenie, że stoi tak całą wieczność. W rzeczy-
wistości trwało to najwyżej dwadzieścia sekund.
Roland przyklęknął, położył na podłodze broń i szybko zerknął na sprzedaw-
cę, upewniając się, że jest grzeczny, a potem przewrócił gliniarzy na plecy. Obaj
byli nieprzytomni, ale uznał, że nie odnieśli poważniejszych obrażeń. Oddychali
277
miarowo. Z ucha mężczyzny, którego nazywano Delevanem, ciekła strużka krwi,
ale nic poza tym.
Roland ponownie zerknął na sprzedawcę, a potem rozpiął pasy rewolwerow-
ców i zabrał im broń. Następnie zdjął granatową marynarkę Morta i zapiął je sobie
na biodrach. To nie były rewolwery, do jakich przywykł, a mimo to dobrze było
znów mieć broń. Piekielnie dobrze. Lepiej, niż przypuszczał.
Dwa rewolwery. Jeden dla Eddiego, a drugi dla Odetty. . . kiedy jeśli bę-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]