[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nie chcę więcej słuchać. I nie chcę dłużej tkwić z tobą na tym
odludziu, ani tu, ani gdziekolwiek. - Podbiegła do kuchennego stołu,
chwyciła kluczyki do samochodu i pognała z nimi do drzwi. - Pokażę ci
teraz bardzo spontaniczną i bardzo szaloną sztukę w jednym akcie, ty
łajdaku! - dodała i rzuciła klucze w krzaki jeżyn, jak najdalej od siebie,
po czym nie oglądając się, wybiegła na dwór.
Zatrzymała się dopiero na końcu pomostu. Zobaczyła, że John na
klęczkach przeszukuje krzewy i raz po raz wkłada zraniony palec do ust.
Uśmiechnęła się, zadowolona, odcumowała łódz i wskoczyła do
środka. Próbowała uruchomić silnik, ale nie chciał zaskoczyć i ciągle
gasł. Zerknęła na krzewy. John zrezygnował z szukania kluczy i
zaniepokojony odgłosami silnika biegł teraz w kierunku pomostu, by ją
zatrzymać. Jeszcze raz pociągnęła za sznurek i tym razem silnik
zaskoczył.
- Wando!!! - krzyknął John, wbiegając na pomost.
Ale ona już wrzuciła pierwszy bieg i odpływała od brzegu. John
chciał jeszcze rzucić się za nią, jednak łódka była zbyt daleko i zamiast
na pokładzie wylądował w lodowatej wodzie.
RS
Wanda odwróciła się ku niemu, ale nie zawróciła łodzi. Nie była
pewna, dokąd płynie aż do chwili, kiedy na drugim brzegu dostrzegła
parę starszych ludzi, którzy wyszli na brzeg, zwabieni hałasami
dochodzącymi od jeziora.
Skierowała łódz na prawo i zaczęła do nich płynąć.
RS
ROZDZIAA CZTERNASTY
- Przyznaję się bez bicia. To ja wywołałam całe zamieszanie -
oświadczyła Wanda, zanurzając się w wannie razem z głową. Po chwili
wynurzyła się, zdmuchnęła pianę z nosa i zerknęła niepewnie na siostrę.
Dusty, która siedziała obok niej na stołeczku, okręciła tylko na palcu
kosmyk włosów. Milczała.
- No! Powiedz to wreszcie, Dusty!
- Co?
- Powiedz, że moje plany zawsze zawodzą.
- Nie mogę. Tym razem to był plan Johna. Kto inny wymyśliłby taki
numer? I kto poza tobą by się na ten numer nabrał?
- Nie nabrałam się na żaden numer. A w każdym razie nie do końca.
Zdemaskowałam go. Nazwałam kłamcą i łajdakiem.
- Słusznie.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- To, że nie powinien więzić cię w zdezelowanej chacie.
- E, nie była zdezelowana, tylko odnowiona i bardzo przytulna. A
poza tym wcale nie byłam uwięziona. John nie zamknął mnie przecież na
klucz.
- Ale zaciągnął cię do niej pod fałszywym pretekstem. Kto słyszał,
żeby o tej porze roku wystawiano w plenerze jakieś sztuki? Nie -
pokręciła głową - John zachował się mało elegancko i w pełni zasłużył
na surową karę. A tak przy okazji, czym w niego rzuciłaś?
- Pantoflem. A potem wrzuciłam jego klucze w jeżyny.
- Bardzo dobrze - pochwaliła siostrę Dusty.
- Wyzwałam go też od najgorszych i powiedziałam mnóstwo innych
rzeczy, których już nie pamiętam. Po prostu byłam wściekła.
- Zasłużył na każde przekleństwo. Miał czelność zaciągnąć cię na
odludzie i tam uwieść. Jak myślisz, co go skłoniło do takich czynów?
- Był zdesperowany. Wiedział, że to nasza ostatnia randka. Próbował
mi udowodnić, że jest w stanie się zmienić i że zależy mu na mnie.
RS
- Kontrolowana spontaniczność? Tylko John mógł się tak zachować.
- W każdym razie próbował. Teraz doceniam jego dobre chęci.
- Bronisz go?
- Wcale nie bronię. Ale prawdę mówiąc, to nie on mnie uwiódł. To
ja zaciągnęłam go do łóżka. - Wanda zauważyła, że Dusty unosi brew i
szybko dodała: - Próbował mi wszystko wyjaśnić, ale ja nie chciałam
słuchać. Chciałam tylko... Och, Dusty! - rozmarzyła się. - To było
wspaniałe! Jak mogłam nie zaufać mu w takiej chwili? Powiedz mi,
może niepotrzebnie go zwymyślałam? Dlaczego to zrobiłam, co?
- Dlatego że jesteś w gorącej wodzie kąpana. Narwana. Impulsywna.
- Wiem, wiem... Teraz to już koniec. Schrzaniłam sprawę. Koniec z
nami, Dusty.
- I bardzo dobrze!
- Co takiego? - Wanda nie mogła uwierzyć własnym uszom.
Rodzona siostra cieszyła się perspektywą rozpadu jej małżeństwa!
- Powiedziałam, że to bardzo dobrze - powtórzyła Dusty po czym
położyła dłoń na głowie Wandy i wcisnęła ją pod wodę.
Po chwili Wanda wynurzyła się na powierzchnię, kaszląc i krztusząc
się pianą.
- Zwariowałaś!? Dlaczego to zrobiłaś?
- %7łebyś wreszcie przejrzała na oczy, wariatko. Kochasz Johna i on
kocha ciebie. Może obydwoje powinniście się zmienić, ale kto z nas nie
powinien? Teraz, kiedy każde z was pokazało, na co je stać, możecie
zacząć pracować nad swoim charakterem. Darujcie sobie tylko podobne
wygłupy, a jakoś się wam ułoży.
- Masz rację. Kończę z moimi pomysłami. Usiądę i porozmawiam z
nim uczciwie. Będę się zachowywać spokojnie, mówić logicznie i
racjonalnie...
- Hej! Tylko nie przesadz. Nikt od ciebie nie oczekuje cudów, raczej
drobnych zmian.
Wanda wstała z wanny i owinęła się w duży ręcznik.
- Jasne. Tylko zmian. Co więc mam teraz zrobić? Zadzwonić, tak?
Dobrze. Zaraz do niego zadzwonię.
Wanda porwała Dusty ze stołka i przytuliła mocno, nie zważając na
to, że moczy jej ubranie. Potem owinęła się ciaśniej ręcznikiem,
RS
podbiegła do drzwi i... zatrzymała się w pół kroku.
- Dusty? John jest pewnie na mnie wściekły. Jak sądzisz, będzie
chciał ze mną gadać? A jeśli nadal szuka tych kluczy?
- To podobno stary harcerz. Na pewno już je znalazł, więc myślę, że
zgodzi się na rozmowę. Nie mówię, że nie będzie wściekły, ale...
- Och, Dusty! - wykrzyknęła Wanda i przysunęła się, by znów ją
uściskać.
- Ej, wystarczy mi jeden prysznic! No, idz już sobie! Wanda
wybiegła w podskokach z łazienki i w tej samej chwili rozdzwonił się
dzwonek u drzwi.
- To on - wyszeptała i ruszyła, by czym prędzej je otworzyć.
W jej głowie przewalały się niespokojne myśli. Czy John jej
wybaczy? Od czego powinna zacząć rozmowę? A może lepiej będzie po
prostu milczeć i tylko go pocałować? I dlaczego tak długo naciska na ten
dzwonek? Czy pragnie się z nią zobaczyć tak bardzo, jak ona?
Otworzyła drzwi i natychmiast odskoczyła do tyłu.
John wypełniał swoją posturą całe wejście. Mokre, oblepione mułem
ubranie przylegało mu do skóry, zaś na czubku nosa sterczały krzywo
okulary. Jedno ze szkieł było zresztą stłuczone. Włosy miał potargane,
twarz podrapaną, z uniesioną i zaciśniętą w powietrzu pięścią wyglądał
jak szaleniec.
W co chciał uderzyć? W drzwi? W jej głowę?
- Nareszcie - powiedział i przepchnął się obok niej do środka.
- John, co się stało?
Zanim odpowiedział, z jego gardła wydobyło się grozne bulgotanie.
- Nadciągnął tajfun zwany Wandą. To się stało.
- Tak mi przykro...
- Mnie też, kochanie. Przepraszam cię, że w ogóle zgodziłem się
wziąć udział w twoim szalonym pomyśle. Muszę sobie przebadać głowę.
Jestem wariatem. Tak, przez ciebie zwariowałem. Nie wiem, dlaczego
uwierzyłem, że kiedykolwiek cię zadowolę.
- Ale przecież ty naprawdę się zmieniłeś. I ja naprawdę jestem
zadowolona. Wiesz co? Od tej pory po prostu cieszmy się życiem i
zapomnijmy o tym, co się stało, zgoda? W końcu nie stało się nic
strasznego.
RS
- Nie, nic. Poza tym, że ci mili staruszkowie znad jeziora wezwali
policję. Widzisz, jacy porządni z nich obywatele?
- Jak to?
- A tak. Nie przesłyszałaś się. Wezwali policję. Tylko nie udawaj
zaskoczonej. Nie wiem, co im powiedziałaś, dość że po twoich słowach
pojechali na posterunek.
- Nic im nie powiedziałam - nieśmiało odparła Wanda. - A na pewno
nic, co mogłoby zainteresować policję.
- Naturalnie, tylko że oni odnieśli wprost przeciwne wrażenie,
zresztą podobnie jak policja - zagrzmiał John. - Przyjechały gliny i
znalazły mnie, buszującego w jeżynach obok otwartego domku, który
nie jest moją własnością. Wyobraz sobie, jak zareagowali, gdy im
powiedziałem, że moja własna żona wrzuciła właśnie w krzaki kluczyki
do samochodu... Celowo!
- O, nie!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]