[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Och, Michaelu. - Kathryn otarła łzy. - Daj mi choć
trochę czasu do namysłu! Może... Nie wiem...
Jeszcze nie mogła mu obiecać, że na pewno zostanie jego
żoną, lecz z drugiej strony, gdyby sir John upierał się przy
małżeństwie, nie było lepszego kandydata od Michaela. Ale
czy mogła przyjąć jego propozycję? To byłoby z jej strony
nieuczciwe.
- Na razie nic nie mów - odezwał się Michael i z uśmie
chem wziął ją za rękę. - Chodz, wracajmy do gości, moja
najmilsza. Nie powinnaś dłużej stać tutaj na zimnie. Wiem,
że Lorenzo na pewno by nie chciał, abyś resztę życia spę
dziła w zgryzocie.
- Szkoda, że nie jesteśmy w Rzymie - przyznała Kathryn.
- Tam jest dużo cieplej.
266
Po raz pierwszy od wielu tygodni szczerze się uśmiech
nęła. Posłusznie poszła z Michaelem w stronę domu.
Nagle muzyka umilkła. Urwał się gwar rozmów, słychać
było jedynie podniecone szepty. Kathryn odruchowo wy
czuła, że coś się stało. Zmienił się nastrój zabawy. W napię
ciu weszła na salę. Wszyscy goście patrzyli w tym samym
kierunku. Na co? Na kogo? Goście zauważyli ją i w jednej
chwili tłum rozstąpił się, niczym morze przed Izraelitami
uchodzącymi z Egiptu. Zapadła głucha cisza. Kathryn jęk
nęła cicho na widok czarno odzianej postaci.
Zwiat zawirował jej przed oczami. Nie, to nieprawda. To
jakieś zwidy, przywołane głęboką tęsknotą. Zbladła jak kre
da i osunęła się na ziemię. Zanim upadła, dwóch mężczyzn
pospieszyło jej z pomocą.
Lorenzo był szybszy. Chwycił ją w ramiona i uniósł jak
piórko. Zacisnął usta i z nienawiścią w oczach popatrzył
na Michaela.
- Nie zapominaj, że to moja żona.
- Wszyscy myśleli, że nie żyjesz. Kathryn ogromnie cier
piała. - Michael też był bardzo zły, bo zrozumiał, że tym ra
zem stracił ją na zawsze. - Stałem przy niej w najgorszych
chwilach.
- Porozmawiamy o tym pózniej.
Lorenzo odwrócił się i odszedł, unosząc ze sobą omdla
łą Kathryn. Otaczała go aura władzy i nikt nie śmiał go za
trzymać. Twarz mu płonęła gniewem. Kiedy stanowczym
głosem spytał, którędy do komnaty Kathryn, służba rzuciła
się, żeby mu wskazać drogę.
267
Sir John obserwował to wszystko z drugiego końca sa
li. Miał nadzieję, że Michael dei Ignacio okaże się bardziej
stanowczy wobec signora Santoriniego. Ale wystarczył mu
jeden rzut oka na Lorenza, aby przekonać się, że wszel
ki opór jest tu niemożliwy. Signor Santorini przyszedł po
swoją własność.
Mimo to sir John zastąpił mu drogę.
- Moja córka, panie?
- Przy mnie będzie bezpieczna.
- Poślubił ją pan pod fałszywym nazwiskiem.
- Nieprawda. Jestem adoptowanym synem Antonia San
toriniego i jego prawnym spadkobiercą. Mój prawdziwy oj
ciec zgodził się, abym na razie pozostał przy tym nazwisku,
dopóki nie przejmę rodzinnego majątku. Mam nadzieję, że
stanie się to jak najpózniej.
Kathryn jęknęła głucho.
- Proszę ją zanieść do jej pokoju - powiedział sir John.
W jego głosie pobrzmiewał cień goryczy. - Rozchorowała
siÄ™ z rozpaczy.
Lorenzo lekko skinął głową. Służący wskazał mu dro
gę na górę, do komnaty Kathryn. Pokojówki w pośpiechu
przygotowywały łoże. Odrzuciły kołdry. Lorenzo delikat
nie złożył swoje brzemię na czystym lnianym prześcieradle.
Panny służebne przypatrywały mu się szeroko rozwartymi
oczami. Odprawił je krótkim ruchem dłoni.
Kathryn poruszyła się. Miała mokre oczy. Zatem pła
kała, chociaż wchodząc na salę, trzymała Michaela za rękę.
Lorenzo z nienawiścią myślał o dawnym przyjacielu. Miał
268
ochotę go zabić. Czyżby Michael zdołał zawładnąć sercem
jego Kathryn?
Z wolna uniosła powieki. Przez długą chwilę wpatrywa
ła się w ukochaną twarz męża, jakby nie wierzyła własnym
oczom. Westchnęła i ponownie zamknęła oczy. Samotna
łza spłynęła jej po policzku.
- Wybacz, że tak cię wystraszyłem.
- To naprawdę ty, Lorenzo? Mówili mi, że już nie ma
najmniejszej nadziei... %7łe... że nie żyjesz...
- A gdybym tak naprawdę umarł? - burknął z gniewem.
- Co wtedy? Wyszłabyś za Michaela?
- Nie! - Uniosła się wyżej na poduszkach. Słabość minę
ła, ale wciąż czuła gorzki smak w ustach. Rozbolała ją gło
wa. - Dlaczego tak patrzysz na mnie? Przecież znasz praw
dÄ™! Kocham ciÄ™...
- Czy na pewno? Poszłaś gdzieś z Michaelem, i to w po
łowie balu wydanego z okazji zaręczyn brata. Może jesteście
kochankami? Trudno się dziwić. Od miesięcy nie miałaś
żadnej wiadomości. Choć, prawdę mówiąc, nie przypusz
czałem, że zapomnisz o mnie aż tak szybko.
- Jak możesz myśleć, że cię zdradziłam? - zapytała
zdumiona Kathryn. W oczach Lorenza zobaczyła błysk
dawnej niechęci. Na pewno winił ją za to, co się stało. -
Ojciec zmusza mnie do małżeństwa. Nie chciałam tego,
ale on jest okropnie uparty. Michael obiecał, że będzie
cierpliwy... - Urwała, widząc minę Lorenza. Był wście
kły! - Zaproponował mi białe małżeństwo. Poprosiłam
go o czas do namysłu.
269
- Uwierzyłaś mu? - z pogardą w głosie spytał Lorenzo.
- Mógłby cię posiąść w każdej chwili. Potrzebny mu tylko
pozór. Ja też cię pragnę, Kathryn. Dotychczas nigdy tak nie
pragnÄ…Å‚em.
Zadrżała pod jego namiętnym spojrzeniem.
- Nie szukałam drugiego męża.
- Ale uległaś namowom ojca i Michaela. Myślałem, że
nasza miłość jest dużo silniejsza.
- Bo jest! - zawołała z rozpaczą. Popatrzyła na niego
błagalnym wzrokiem. - Wiesz, że cię kocham. Zawsze
kochałam.
- Nawet w dzieciństwie? - zapytał gorzko. - Pokochałaś
Lorenza i niemal natychmiast zapomniałaś o biednym Di-
ckonie. Teraz nawinÄ…Å‚ ci siÄ™ Michael...
Był dla niej niesprawiedliwy!
- To nieprawda! Jestem tylko twoja, Lorenzo! Zawsze by
Å‚am...
- Tak, jesteś moja. - Pokiwał głową. - Dobrze, że chociaż
pod tym względem się zgadzamy.
Wstał z łóżka. Kathryn popatrzyła na niego z przeraże
niem.
- Nie odchodz!
- Musisz odpocząć. Ostatnio miałaś za dużo wrażeń. Po
rozmawiamy innym razem. Zaraz tu przyślę pokojówkę,
żeby się tobą zajęła. Z samego rana pojedziemy do Mount-
fitchet. - Popatrzył na nią beznamiętnie. - Wciąż jesteś mo
ją żoną, Kathryn, chociaż twój ojciec wolałby zapewne zu
pełnie inne rozwiązanie. Pojedziesz ze mną. Nie zwykłem
270
łatwo rezygnować z tego, co mi się słusznie należy, i równie
Å‚atwo nie przebaczam.
Kathryn przez chwilę wpatrywała się w zamknięte drzwi.
Nie winiła go za to, że się gniewał. Na pewno widział w niej
przyczynę swojego nieszczęścia. Miłość sprawiła, że zapo
mniał o czujności i wpadł w ręce wroga.
Tak długo czekała na jego powrót. Zawsze wierzyła, że
wciąż żyje. Teraz, gdy wrócił, znów odciął się od niej i znik
nął za grubymi drzwiami. Już jej nie kocha.
Do Mountfitchet Hall pojechali konno. Panował prze
nikliwy mróz, w powietrzu wirowały drobne płatki śnie
gu. Kopyta głucho stukały o zmarzniętą ziemię. Kathryn
jechała u boku męża. Raz po raz zerkała na jego zaciętą
twarz. Towarzyszyły im dwie służące i dziesięciu zbroj
nych.
Wreszcie przybyli do Mountfitchet. Lorenzo poruszał się
całkiem swobodnie, jakby zajrzał tu dużo wcześniej, przed
wizytą w majątku sir Johna. Służba powitała go z szacun
kiem, niczym dziedzica.
- Byłeś tutaj? - spytała Kathryn, gdy przywitania dobieg
ły końca i znalezli się sami w komnacie na prawo od wiel
kiej sali.
- Nie. Przyjechałem prosto do ciebie. Dlaczego
pytasz?
- Zachowujesz się tak, jakbyś znał tu wszystkie kąty.
- Mieszkałem tutaj przez dwanaście lat, Kathryn - od
parł z powagą.
271
Popatrzył na nią z wyraznym napięciem. W tej chwi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]