[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Jesteś niemożliwy, uparty jak osioł. Miałam nadzieję, że zapomnisz o swoim
genialnym pomyśle.
- Uparte osły nie zapominają.
- Nie chcę mieć do czynienia z takim typem.
- Chcesz, chcesz.
- Skąd ta pewność?
- Bo w nocy zdradziłaś się, że bardzo mnie pragniesz. Robiłaś to bardzo
przekonująco. - Zaśmiał się, nie ukrywając swojej męskiej satysfakcji. - Obejrzałaś
nowe szaty?
- Nie będę ich nosić.
Z westchnieniem żalu zerknęła na starannie ułożone rzeczy. Były śliczne,
zwiewne, barwne, lecz nie dla niej.
- Wolałabym coś...
- Szarego? - Tair błysnął olśniewająco białymi zębami i pokręcił głową. - Nie
dostaniesz nic w tym kolorze.
- Szary jest równie dobry jak inne - broniła się Molly. - Wszystkie moje ulu-
bione ubrania są szare. To elegancki kolor.
- Nie wątpię. My niestety nie mamy tu szarych worków. Włożysz coś z tego
albo nic.
S
R
- Czy ty zawsze stawiasz ludzi w sytuacji bez wyjścia? Pewnie już jako nie-
mowlę rządziłeś ludzmi.
Tair dostrzegł w jej oczach wojownicze błyski. Nie przepadał za agresywny-
mi kobietami, a mimo to, gdy Molly buntowniczo uniosła głowę, ogarnęła go czu-
łość. Jak to uczucie wyjaśnić? Czy przyczynia się do tego świadomość, że w życiu
bywają nieszczęścia większe niż ślub z Molly Jones?
- A czy ty już w kołysce byłaś bezsensownie zadziorna? - odparł pytaniem na
pytanie.
- Przyszłam na świat jako czysta karta, ale niańki stale powtarzały, że nie na-
leży słuchać rozkazów samolubnych mężczyzn.
Poirytowany Tair machnął ręką.
- Chodzi mi o to, żeby cię ubrać, a nie podporządkować sobie. Przyznam się,
że bardziej odpowiada mi rozbieranie ciebie niż ubieranie.
- Sama potrafię się rozebrać i ubrać.
Tair wziął do ręki zwiewny materiał i zerknął na Molly.
- Wezmiesz to czy nic nie zakładasz na siebie? To albo nic.
- Przecież to jest nic.
- Wszystko mi jedno, co zrobisz, ale ludzie bardziej ode mnie konserwatywni
nie zachwycą się, gdy zobaczą cię paradującą nago.
- Co innego miałam na myśli. Dobrze o tym wiesz. Te szatki są prześwitują-
ce...
- Każdy ma prawo do marzeń. Będę patrzyć na ciebie i marzyć... - Nie przy-
puszczał, że jego marzenie spełni dziewica o skórze gładkiej jak jedwab, ale języku
ostrym jak brzytwa.
Molly wiedziała, że Tair żartuje, a przyjemnie byłoby uwierzyć, że jest jego
marzeniem.
- Podniecająca jest myśl, że spełnisz wszystkie moje marzenia - dodał Tair.
- Moim zdaniem jest niestosowna. Nigdy nie będę paradowała nago w obec-
S
R
ności mężczyzny. - To wymagałoby pewności siebie albo pięknego ciała, a jej bra-
kowało jednego i drugiego.
- Nie wierzę. Mam nadzieję, że przy mnie będziesz chodzić nago.
- Nie będę. Lubię moje szare sukienki i będę ubierać się tak do końca życia.
Tair skrzywił się poirytowany.
- Kobieta ubierająca się byle jak nie jest atrakcyjna dla mężczyzny - rzekł
oschle. - Nie rozumiem, dlaczego robisz z siebie szarą mysz, ukrywasz zgrabną fi-
gurę pod brzydkimi strojami, gładko zaczesujesz piękne włosy. To zbędne zabiegi,
bo twoja zmysłowość i tak wyziera spod kamuflażu. Jesteś najbardziej podnieca-
jącą kobietą, z jaką się przespałem. I jedyną dziewicą. A teraz pozwól, że cię zo-
stawię, żebyś mogła ubrać się bez świadków.
Molly włożyła szatę obszytą u dołu koralikami. Gdy chodziła, szeleszczący
jedwab podniecająco ocierał się o nogi. Miała wrażenie, że w zwiewnej szacie ina-
czej się porusza, zalotnie kręci biodrami. Czyżby jedwab sprawił, że stała się bar-
dziej kobieca? Zastanowiła się. Zmiany sięgały głębiej. Może w grę wchodzi nie
tyle nowa szata, co nagle odkryta zmysłowość.
Przerwała teoretyczne rozmyślania, gdy w oddali dojrzała charakterystyczną
sylwetkę. Ogarnęło ją podniecenie, przestała myśleć, zaczęła mieć kłopoty z oddy-
chaniem. Wciąż bała się nazwać niepokojące uczucia.
Tair stał obok człowieka trzymającego dwa narowiste wierzchowce. Widocz-
nie rozmawiali o czymś zabawnym, bo mężczyzna wybuchnął śmiechem.
Tair odwrócił się, jakby poczuł wzrok Molly. Z takiej odległości nie widziała
wyrazu jego twarzy, a zresztą nawet gdyby stał bliżej, i tak nic nie wyczytałaby z
jego oczu, ponieważ miał ciemne okulary.
Zauważyła, że konie zaczęły wierzgać. Trzymający je mężczyzna próbował
uspokajać jednego konia, a wtedy drugi stanął dęba. Tair podszedł do konia, ni-
czym nie osłaniając głowy przed wiszącymi w powietrzu kopytami. Coś mówił do
S
R
zwierzęcia.
Molly zamarła przerażona. Według niej słowa były mizerną obroną przed
końskimi kopytami. W podobnej sytuacji rozsądny człowiek ucieka. Sparaliżował
ją strach, gdy kopyta o milimetr ominęły głowę Taira. Czy on sądzi, że skoro wy-
gląda jak grecki bóg, to jest nieśmiertelny? Oczyma wyobrazni ujrzała Taira powa-
lonego na ziemię, zakrwawionego. Pokręciła głową, aby pozbyć się strasznego
przywidzenia. Bujna wyobraznia bywa przekleństwem.
Serce przestało jej bić, gdy Tair z rozłożonymi rękoma podszedł do konia. Nie
wierzyła oczom, gdy poklepał konia i przytulił głowę do jego szyi. Zafascynowana
nie mogła oderwać wzroku od tej niezwykłej sceny. Tair coś mówił do konia, a koń
powoli uspokoił się i wtulił pysk w jego dłoń. Tair odwrócił się i roześmiany spoj-
rzał w stronę Molly. Zgrabnie wskoczył na wierzchowca, ruszył kłusem i zatrzymał
się dwa metry przed nią.
Tair pochylił się, poklepał konia, powiedział mu coś na ucho i spojrzał na
Molly.
- Nie zrobi ci krzywdy - zapewnił.
Ale ty zrobisz, pomyślała. Wystraszyła się, że Tair ją zrani, ponieważ znalazł
drogę do jej serca. Pokochała go! Z wrażenia pobladła. Tair zauważył to i spoważ-
niał.
- Dlaczego boisz się koni?
Lekko zeskoczył na ziemię i zawołał stojącego nieopodal chłopca, który na-
tychmiast przybiegł. Tair podał mu lejce i chłopiec odprowadził konia.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]