[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przyjemność.
Wcale nie zamierzał sprawić jej przyjemności. Powiedział
tylko to, co naprawdę myślał.
Gdy na nią spojrzał, dostrzegł, jak bardzo się zmienia, gdy się
o kogoś martwi. Niebieskie oczy patrzyły ciepło, miękko.
Złagodniała. Lubił taką Tess.
Przeraził się jeszcze bardziej. Co innego jej pragnąć, co
innego ją lubić.
- W porządku - powtórzył. - Chciałem tylko, żebyś
przyznała, że na mnie lecisz.
Nie mógłby wymyślić nic gorszego. Za ten tekst przyznałby
sobie tytuł Męskiej Szowinistycznej Zwini Roku. I podziałało
jak magiczne zaklęcie.
- Jak możesz, ty obrzydliwy padalcu! Wstrętny robalu!
- Niezle - skomentował z uśmiechem. - Jesteś coraz
bardziej kreatywna.
- Zamknij się! - Odwróciła się i uciekła. Został sam z
myślami i bolesnym poczuciem samotności.
154
Mężczyzni, zżymała się Tess, idąc do domu. Paskudne
kreatury. Prędzej czy pózniej z każdego wyłazi świnia. Nigdy
nie miała o Jacku dobrego zdania, więc nie powinna się dziwić,
ale tym razem przeszedł sam siebie.
Miała przyznać, że jej się podoba? Prędzej będzie stąpać po
rozżarzonych węglach. Prędzej wykopie tunel do Chin,
przepłynie Atlantyk wpław!
A najgorsze, że miał rację. Rzeczywiście na niego leci.
Cóż, najlepszy dowód na to, że ma nierówno pod sufitem. Jak
może pociągać ją mężczyzna, który uosabia wszystkie wady
swojej płci? Mężczyzna, który wykonuje pracę tak okropną, że
wstydzi się o niej rozmawiać? Który wygaduje takie rzeczy? Ma
taki okropny gust?
Nie spodziewała się tego. W ciągu minionych lat umawiała
się z wieloma mężczyznami, ale zrywała po kilku randkach,
zazwyczaj dlatego, że ciągnęli ją do łóżka i prędzej czy pózniej
okazywali się nie lepsi niż inni przedstawiciele gatunku. %7łycie
jest wystarczająco skomplikowane bez małżeństwa z chodzącym
kłopotem.
Zdawała sobie sprawę, że na jej obecny stosunek do
mężczyzn wpłynęła postawa ojca, który nie odwiedził jej ani
razu od rozwodu. Och, owszem, przysyłał prezenty na urodziny
i Gwiazdkę, ale nie starał się nawet z nią spotkać.
Nie ufała mężczyznom. Przyznała to otwarcie, wiedziała
nawet, że prawdopodobnie krzywdzi tą opinią większość
mężczyzn na ziemi. I tylko dlatego w ogóle umawiała się na
randki.
Lecz prędzej czy pózniej wszyscy potwierdzili jej obawy. A
Jack był okropny od początku, więc skąd poczucie, że ją
rozczarował?
A tak właśnie się czuła.
Boże, jak bardzo chciała znalezć się w Chicago, z dala od
tego wszystkiego. Wyszło słońce i na dworze znowu królowała
tandetna zieleń. Nie znosiła tego. Tęskniła za szarością.
155
Mżawką. Zniegiem. Za wszystkim, byle dalej od słońca i zieleni,
i lata.
Wyprostowała się. Powie Jackowi, że muszą przestać się
kłócić i skupić na ważniejszych sprawach.
Był tuż za nią. Wpadła na niego, trafiła nosem w guzik jego
koszulki.
- Musisz wziąć prysznic - stwierdziła, ledwie poczuła jego
zapach. Przyjemny zapach, który działał na jej zmysły.
- Naprawdę? - Podniósł rękę, pociągnął nosem. - Niczego
nie czuję.
- Oczywiście. Słuchaj, Mary Todd wie, gdzie oni są.
- Wiem. Chciałem cię przeprosić.
- Za co? - Nawet nie czekała na odpowiedz. - Jak
wydobędziemy z niej informacje?
- Nie mam pojęcia. Chciałem przeprosić, bo zachowałem
się jak jaskiniowiec. Czasami mnie to nachodzi.
- Możemy ją przypiekać żywym ogniem. Albo powiesić
za kciuki?
Złapała się na tym, że bezwolnie ulega iskierkom w jego
oczach. Cofnęła się szybko, wiedząc, że jeszcze chwila, a
poniży się, wyciągając do niego rękę.
- No tak - mruknęła. - Mary wie, gdzie są, więc nic im nie
grozi.
- Myślałem, że już to ustaliliśmy. Na pewno nie podobam
ci się ani odrobinkę? - Zadał to pytanie niemal błagalnie.
Chciała energicznie zaprzeczyć, wiedząc, że to
najbezpieczniejsze rozwiązanie, ale wrodzona prawdomówność
na to nie pozwoliła.
- Cóż... Jesteś w porządku - wybrnęła.
- W porządku? Tylko tyle? Ja ci mówię, że jesteś Dalila, a
ty - że jestem w porządku?
Zaczynała ją bawić ta rozmowa.
- Wiesz, szczerość bardziej się opłaca na dłuższą metę.
- Tylko w porządku? - Pokręcił głową. - Nie, to za mało.
156
- Jestem przekonana, że zostawiłeś za sobą sznur
złamanych serc na wszystkich plażach świata.
- Aha, więc teraz jestem obibokiem - włóczykijem, tak?
Cieszę się, że wierzysz w moje podboje.
- Nie wątpię, że jest ich wiele.
Komicznie poruszył brwiami.
- Tylko widzisz, nie złamałbym tylu serc, gdybym był
tylko w porządku.
Tu ją miał i błysk w jego oku zdradzał, że doskonale o tym
wie.
- Poddajesz się? - zapytał niemal delikatnie.
- Daj mi chwilę.
Zanucił muzykę z teleturnieju Vabanque.
- Och, daj spokój. - Poddała się, choć wcale jej się to nie
podobało. I nie chciała ciągnąć tej rozmowy, bo prędzej czy
pózniej zapomni się i powie, ile o nim myślała od ostatniej nocy.
- Co, brak ci słów? - Uśmiechał się od ucha do ucha. - No,
dobra. Będę grzeczny.
- Dzięki - odparła z godnością. - Co zrobimy z Mary?
Wzruszył ramionami.
- Nie wiem jak ciebie, ale mnie przeraża myśl o starciu z
tą babą.
- %7łartujesz?
- Nie. Jest sprytna, przebiegła i bystra. Mylisz się, jeśli
liczysz, że coś z niej wyciągniemy, chyba że posuniemy się do
morderstwa. Co więcej, jeśli przyciśniemy ją do muru, z
radością skieruje nas na fałszywy trop.
Tess westchnęła.
- Zamorduję Brigitte.
- Pomogę ci. Ale najpierw musimy ją znalezć. A to
oznacza czekanie na dalsze wskazówki.
- Cóż, niech te wskazówki się pospieszą. W poniedziałek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]