[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jakiegoś dużego zbiornika wodnego. Płynąc do brzegu, zobaczyłem biały, marmurowy sufit i
stojące wzdłuż przejścia kolumny, i domyśliłem się, że znalazłem się w głównym zbiorniku
wodociągów. Nie wiedziałem, jak to się stało, bo cała podróż przebiegała zbyt szybko.
Dopłynąłem do brzegu i wydostałem się na chodnik.
Choć byłem przemoczony do nitki, a moje buty z każdym krokiem wyrzucały spomiędzy
szwów maleńkie gejzery wody, dotarłem na ulicę, nim robotnicy przyszli do pracy. Gdy
wybiegałem przez bramę i chowałem się w najbliższej skierowanej ku wschodowi alejce, słońce
właśnie wschodziło. Biegnąc, drżałem i rozpaczałem nad tym, że po raz trzeci straciłem Calloo.
Jeszcze trudniej było pogodzić się z tym, że moje marzenie o miłości Arli nigdy się nie ziści.
Gdy w końcu wdrapałem się po schodach do swego mieszkania, byłem kompletnie
wyczerpany i - teraz, gdy adrenalina opadła - rozpaczliwie potrzebowałem piękna. Nim
rozebrałem się do snu, przygotowałem dawkę i wstrzyknąłem sobie w nadgarstek. Obraz zaczął
mi się rozmywać przed oczami i miałem problemy z rozpięciem przemoczonych spodni. Na
szczęście fioletowy specyfik rozgrzał mnie. Przede wszystkim jednak potrzebowałem kilku
godzin snu. Opadłem na łóżko i natychmiast porwał mnie gorączkowy, narkotyczny sen, który
rzucał mną niczym prąd rzeczny.
Widziałem Calloo i demona pogrążonych w morderczej walce, i strzały z miotaczy, które
pogrzebały walczących za ścianą ognia. Potem widziałem już tylko ogień, płonący bez końca.
Gdy nagle zgasł, z obu przeciwników nie pozostało nic z wyjątkiem czegoś, co wyglądało jak
lśniąca kropelka wody i upadło na cementową ścieżkę z odgłosem przypominającym ten
wydawany przez najwyższy klawisz pianina. Podszedłem i podniosłem kropelkę. Okazała się
zrobiona z kryształu.
Potem znalazłem się na zewnątrz, pod błękitnym niebem. W panującym tam świetle
dostrzegłem, że wewnątrz kropelki coś się porusza. Uniosłem ją do oka i ujrzałem w środku
miniaturowy las. Zawiał wiatr, jakby ktoś dmuchnął, a wtedy ja uniosłem głowę i zobaczyłem
spoglądające na mnie poprzez niebo olbrzymie oko, które wyglądało, jakby znajdowało się za
odległą kryształową ścianą.
Wszystko zadrżało, gwałtownie wyrywając mnie ze snu. Było popołudnie. Podszedłem do
szafy, by się ubrać, z jakąś absurdalną nadzieją, że znajdę w środku skulonego Calloo, ale
oczywiście nie znalazłem nic prócz ubrań. Jako że większość poprzedniej nocy spędziłem w
wodzie, podarowałem sobie kąpiel. Ubrałem się, przygotowałem kilka zaproszeń na wieczór i
wyszedłem, by je rozdać.
Najpierw zatrzymałem się w kawiarni, by kupić Gazetę i wypić dwie filiżanki kopa, które
miały mi pomóc w pełni dojść do siebie. Nagłówek na pierwszej stronie głosił: Oczyszczalnia:
demon zabił trzy osoby. Dalej napisano, że demon zaatakował i zabił trzech uzbrojonych
żołnierzy. Ani słowa o szczątkach Calloo ani o pływającym wśród ścieków płaszczu. Opowieść
była lakoniczna i nie zawierała wielu szczegółów z wyjątkiem personaliów ofiar. Zastanawiałem
się, czy to możliwe, by Calloo ocalał i błąkał się gdzieś z wystającymi spod skóry sprężynami. Z
jakiegoś powodu ta upiorna myśl wywołała na mojej twarzy uśmiech. Rozsiadłem się wygodnie i
piłem kopa, gdy nagle dostrzegłem na trzeciej stronie niewielką notkę, donoszącą, że minister
skarbu skręcił kark wskutek nieszczęśliwego upadku z okna swej sypialni.
Rozdałem zaproszenia na targu, wręczając je na chybił trafił. Skończywszy, natychmiast
wróciłem do biura w nadziei, że jeszcze kilka godzin sobie pośpię, nim pojawią się pierwsi
petenci. Ledwie się ułożyłem w fotelu, przybierając najmniej bolesną dla znękanego ciała
pozycję, gdy ktoś zapukał do drzwi.
- Kto tam? - zawołałem.
Drzwi się otworzyły i stanął w nich Mistrz. Gdy je za sobą zamykał, kątem oka dostrzegłem
uzbrojonego żołnierza obejmującego wartę w korytarzu. Nadolny miał ze sobą torbę z brązowego
papieru. Wyglądał na kompletnie wyczerpanego. Ręce mu drżały. Zdjąłem nogi ze stołu i
wyprostowałem się. Gość usiadł w fotelu naprzeciwko mnie, sięgnął do torby i wyjął dwa kubki
kopa. Potem znów włożył rękę do środka, wydobył świecący przedmiot i rzucił mi na biurko.
Natychmiast rozpoznałem skalpel, który upuściłem w oczyszczalni, gdy demon zaatakował
Calloo.
27.
Bez wahania chwyciłem za skalpel.
- Skąd pan go ma? - zapytałem. - Od lat takiego nie widziałem.
- To skalpel, Cley - burknął.
- Tak, ale Pierpointa. Ze starej szkoły - odparłem.
- A ty jakiego używasz? - zapytał.
- Janusa z dwoma końcówkami - odparłem. - Równiej tnie i łatwiej się nim kroi chrząstkę.
Przyznam jednak, że w rękach kogoś takiego jak Flock czy Muldabar Reiling te noże były bardzo
skuteczne.
- Chcę, żebyś się dowiedział, do kogo to należało - rzekł, spoglądając na mnie sceptycznie.
Odłożyłem skalpel na biurko.
- Właśnie czekam na kolejną grupę pacjentów - powiedziałem. - Lista powoli się wydłuża.
Wytypowałem już pokazne grono niegodziwców.
Skinął głową ze znużeniem.
- Cley - stęknął - nie mogę się pozbyć tych migren. Są coraz częstsze i mają coraz
dziwaczniejsze skutki.
- To znaczy? - zapytałem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]