[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przerabia, obrzuca krytycznym spojrzeniem, niebaczny na obecność matki& Molly usiadła nagle,
całkiem obudzona. On wszedł do mu. Słyszała skrzypienie schodów pod jego nogami. Przystanął,
nasłuchiwał. Musiał wyczuć moją obecność pomyślała Molly i jej serce przyśpieszyło rytm.
Podeszła do drzwi pracowni, by tam na niego zaczekać.
Miał z sobą świecę. Przez chwilę nie zauważył Molly. Postawił świecę na stole i dopiero
wtedy rozejrzał się ostrożnie dookoła.
Marek! zawołała cicho Molly. Marek!
Płomień świecy rozjaśnił jego twarz. Twarz Bena pomyślała Molly ale trochę i z niej samej.
Marek wykrzywił się, a kiedy Molly postąpiła krok w jego stronę, on cofnął się na tę samą odległość.
Marek? powtórzyła, czując, jak twarda, zimna dłoń ściska jej serce, boleśnie zapierając
oddech. Co oni mu zrobili? Zbliżyła się jeszcze o krok.
Po co tu przyszłaś?! krzyknął nagle chłopiec. To jest mój pokój! Po co tu wróciłaś?
Nienawidzę cię!
Rozdział 19
Stalowa dłoń wzmocniła uścisk. Molly po omacku odnalazła framugę drzwi i uchwyciła się jej z
całych sił.
Po co ty tu przychodzisz? wyszeptała. Po co? Wszystko przez ciebie! Wszystko
popsułaś! Oni się ze! mnie śmieją, zamykają mnie za karę.
A mimo to przychodzisz tu. Dlaczego?
Marek rzucił się nagle ku ławie z figurkami i jednym zamachem ręki zmiótł wszystko na ziemię.
Słoń, głowy, stopa, dłonie figurki rozprysły się o podłogę, a on sam skakał po nich druzgocąc
skorupy, szlochając spazmatycznie, wydając nieartykułowane dzwięki. Molly nie poruszyła się. Atak
szaleństwa minął równie nagle, jak się zaczął. Marek spojrzał na ziemisty pył pokrywający podłogę,
na zachowane tu i tam szczątki figurek.
To ja ci powiem, czemu tu przychodzisz rzekła cicho Molly. Cały czas mocno trzymała się
framugi. Zamykają cię za karę w komórce, prawda? A ty się wcale nie boisz. W tej komórce
możesz usłyszeć sam siebie. W wyobrazni widzisz glinę, kamień, któremu nadasz kształt. Widzisz, jak
wyłania się z niego forma to tak, jakbyś ją uwalniał, po zwalał jej swobodnie zaistnieć. To drugie
ja, które do ciebie przemawia, wie, jaki to kształt drzemie w glinie. Mówi ci to przez twoje własne
ręce, w snach, w obrazach, których nikt poza tobą nie może zobaczyć. A oni, ci powtarzają, że jesteś
chory albo niedobry, albo nieposłuszny. mówią tak, prawda?
Marek przyglądał jej się teraz z uwagą. Prawda? powtórzyła Molly.
Kiwnął głową.
Oni tego nigdy nie pojmą, Marku. Oni nie słyszą, jak szepcze, jak ciągle szepcze to drugie ja.
Nie widują takich obrazów. Nie dociera do nich nawet cień, nawet echo tamtego ja tłumią je bracia
i siostry. Szept staje się coraz słabszy, obrazy blakną, aż w końcu znikają zupełnie i tamto ja się
poddaje. Może umiera. Molly przerwała, popatrzyła na Marka i rzekła cicho: Przychodzisz tu, bo
tu właśnie odnajdujesz swoje drugie ja, tak samo jak ja odnalazłam moje. ,A to o wiele ważniejsze
niż wszystko, co ni mogą ci dać albo odebrać.
Marek spuścił wzrok na podłogę, gdzie walały się szczątki figurek, i otarł twarz ramieniem.
Mamo& powiedział i urwał nagle.
Molly zbliżyła się do niego. Udało jej się to zrobić, zanim znów przemówił. Przytuliła chłopca z
całej siły, a on przylgnął do niej. Oboje płakali,
Szkoda, że to wszystko rozwaliłem.
Zrobisz nowe, jeszcze więcej.
Chciałem ci je pokazać.
Obejrzałam sobie wszystkie. Były bardzo udane. Szczególnie ręce.
Ręce były trudne. Palce ciągle tak śmiesznie wychodziły, nie wiedziałem, co zrobić, żeby
przestały być śmieszne.
Ręce są zawsze najtrudniejsze.
Marek odsunął się od niej, a Molly uwolniła go z uścisku. Znowu przesunął ręką po twarzy.
Chcesz się tu chować?
Nie, oni wrócą, będą mnie szukali.
Po co tu przyszłaś?
%7łeby dotrzymać obietnicy odparła cicho. Pamiętasz nasz ostatni spacer na wzgórza, kiedy
chciałeś wdrapać się na sam szczyt, a ja ci obiecałam, że zrobimy to następnym razem? Pamiętasz?
Mam tu trochę jedzenia. Możemy je z sobą zabrać powiedział przejęty Marek. Robię sobie
zapasy, żebym miał co jeść, gdyby mi się zachciało.
Zwietnie, zabierzemy je. Wyruszymy, jak tylko trochę się rozwidni.
* * *
Dzień był piękny, jedynie na północnym krańcu nieskazitelnie czystego nieba widniały pierzaste
chmurki. Każde wzniesienie, każda odległa góra, odcinały się ostro na horyzoncie za wcześnie było
na mgłę, wiał łagodny, ciepły wietrzyk. Cisza była tak doskonała, że ani kobiecie, ani chłopcu nie
śpieszyło się, by zmącić ją słowami, toteż wędrowali w milczeniu. Kiedy stanęli na odpoczynek,
Molly uśmiechnęła się do Marka, a on odpowiedział uśmiechem i ułożył się z rękami pod głową,
wpatrzony w niebo.
Co tam masz, w tym wielkim worku? zapytał pózniej w trakcie wspinaczki. Sam niósł
przygotowany przez nią niewielki tobołek, Molly zaś szła objuczona swoim worem, przytroczonym
teraz pasami do pleców.
Zobaczysz odparła. To niespodzianka. Jeszcze pózniej Marek oświadczył:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]