[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie ugrzązł w wodzie.
W tym momencie usłyszały wołanie z drugiego brzegu i zo-
baczyły dwóch ludzi z zarządu rzek, którzy gestami nakazywali
im przejść na wy\ej poło\one miejsce.
- Więc ju\ wiedzą, co tu się dzieje - westchnęła Joan z ulgą.
- Sytuacja jest powa\na. Tak zle jeszcze nigdy nie było. Jeśli
jeszcze trochę popada, dojazd do szpitala zostanie odcięty.
- Niedobrze. Co będzie, jeśli zdarzy się jakiś nagły wypadek?
Karetka nie będzie mogła do nas dojechać. A jeśli skończą się
nam zapasy? Dojazd jest mo\liwy tylko tą drogą. Od tyłu byłoby
to bardzo trudne.
- O to będziemy się martwić pózniej, jeśli nie przestanie
padać.
Niestety, kilka godzin pózniej rzeka całkiem zalała dro-
gę i podeszła pod bramę szpitala. Podjazd pod budynek pro-
wadził pod górę i poziom rzeki musiałby się sporo pod-
nieść, by zagrozić samemu szpitalowi, ale władze nie chciały
ryzykować.
Cassandra weszła do biura w chwili, gdy przyjaciółka z po-
sępnym wyrazem twarzy odkładała słuchawkę.
- Zarząd zdecydował, \e musimy się ewakuować. Jadą do
nas. Powiadomiłam okręgowy wydział zdrowia. Przyślą nam
ludzi do pomocy i wszystkie wolne karetki.
Cassandra zbladła. To okropne. Przeprowadzka zaszkodzi
wielu pacjentom. Na dodatek akurat w szpitalu nie ma \adnego
lekarza.
- Ile mamy czasu? Oni rzeczywiście uwa\ają, \e grozi nam
powódz?
- Nie chcą ryzykować. Nie sądzą, \eby niebezpieczeństwo
groziło nam ju\ teraz, ale nie wykluczają nadejścia fali powo-
dziowej z wy\szych obszarów. Powiadom ludzi.
Wieść o ewakuacji nie wywołała wśród pracowników paniki,
tylko zdziwienie, \e szpital jest mniej odporny na przeciwności
losu, ni\ myśleli. Zanim od tyłu szpitala zaczęły podje\d\ać
kołyszące się na nierównościach terenu karetki, większość pa-
cjentów wyprowadzono ju\ z budynku.
Spojrzawszy na rzekę, Cassandra z zaskoczeniem stwierdziła,
\e woda zalała najni\ej poło\ony klomb w ogrodzie.
Pierwsza grupa karetek odjechała, robiąc miejsce następnej.
- To istny koszmar! - powiedziała załamana Joan.
Jedna z młodszych sióstr podbiegła pomóc pani Ellis, starszej
osobie, trzymającej się jedną ręką futryny, a w drugiej ściskającej
du\ą sznurkową torbę.
- Chodzmy, babciu - powiedział do niej młody pielęgniarz,
wysiadając z karetki. - Proszę dać siostrze torbę do potrzymania
i wsiadamy.
Pani Ellis kiwnęła głową i zwróciła się do Cassandry:
- Zajmij się moją torbą, młoda osobo - poleciła. - Mam tam
wszystko, co dla mnie najcenniejsze: bi\uterię, prawo własności
domu i fotografie rodzinne.
Powiedziawszy to, powoli wsiadła do ambulansu. Gdy pielęg-
niarz pomagał jej usadowić się w fotelu, policjant, który nie słyszał
tej wymiany zdań, zatrzasnął drzwi pełnego pacjentów pojazdu i ten
ruszył. Cassandra została ze skarbami pani Ellis. Gdy ruszyła przed
siebie, chcąc zatrzymać ambulans, nadbiegła salowa:
- Mamy problem, siostro - krzyknęła zdyszanym głosem.
Karetka zniknęła za rogiem szpitala, a Cassandra, ściskając
pod pachą torbę, pobiegła za salową.
Jeden z pacjentów wskutek zdenerwowania spowodowanego
zamieszaniem dostał ataku astmy. Był siny i z trudem chwytał
powietrze.
- Czy mamy dość czasu, \eby z nim wrócić do szpitala?
- spytała Cassandra pielęgniarza.
- Nie. Za pózno. To ostatnia karetka. Pomó\cie mi go wnieść
do środka. Dam mu inhalator. W tej sytuacji będzie to lepsze ni\
zastrzyk aminofiliny.
- Jedz z nim - poleciła Cassandra dziewczynie - i nie odstę-
puj go na krok, dopóki się nim nie zajmą.
Podbiegła do nich Joan.
- Zostanę i pozamykam wszystko - powiedziała. - Jedz
i dopilnuj tam wszystkiego.
- Nie, to ty jedz, a ja pozamykam i potem pojadę moim
fiatem. Lepiej \ebyś osobiście była przy ich przyjmowaniu do
kliniki, czy gdzie im tam znajdą miejsce.
- Tak sądzisz? - spytała Joan z powątpiewaniem.
- Tak. Biegnij ju\. Zaraz do ciebie dołączę.
Pracownicy zarządu rzek odjechali, gdy tylko zobaczyli, \e
ostatni pacjent został ewakuowany, bo właśnie dostali wiado-
mość, \e powódz zagra\a pobliskiemu kościołowi, pełnemu śred-
niowiecznych dzieł sztuki.
Fiat Cassandry stał na parkingu za szpitalem. Był to szczęśli-
wy zbieg okoliczności, bo zwykle chodziła do pracy piechotą,
ale dziś miała ju\ dość deszczu i postanowiła dotrzeć do pracy
suchą nogą. Parking poło\ony był na tyle wysoko, \e nie musiała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]