[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dumy, która musi chronić ją do chwili, gdy zostanie sama. Gdyby tylko mogła stąd uciec i
schować się przed tłumem, który przyglądał się jej upokorzeniu. Ale nie ucieknie, tylko
wyjdzie stąd z podniesionym czołem.
- Dobrze - rzekła spokojnym tonem. - Skoro tak, lepiej idzmy do domu. - Popatrzyła
na Renata. - Ty mnie tu przyprowadziłeś, więc mnie stąd zabierz.
Gdyby nie była taka wściekła, dostrzegłaby w jego oczach niekłamany podziw, lecz
jej gniew osłabł, gdy spojrzała na stojącą obok Baptistę. Starsza pani wyglądała przerażająco
zle. Cała drżała.
- Wybacz, mamma. To musi być straszne również dla ciebie. Baptista spróbowała się
uśmiechnąć.
- Spróbuj wybaczyć memu synowi, jeśli zdołasz. Nie jest zły, ale zawsze wybierał
łatwe drogi. Rozpuściłam go pobłażliwością i oto skutki.
- To nie twoja wina - rzekła z naciskiem Heather, patrząc znacząco na Renata.
- Jesteś niezwykle łaskawa, moja droga - odparła słabym głosem Baptista. -
Niezwykle... - Zachwiała się - Mamma! - krzyknął Renato i w ostatniej chwili ją podtrzymał.
- Połóż ją. - Angie z druhny zmieniła się w lekarkę i uklękła obok Baptisty.
- Czy to zawał? - spytał Renato, klękając przy matce z drugiej strony.
- Raczej nie. Być może to nic groznego, ale lepiej zabrać ją do szpitala.
Renato wziął matkę na ręce.
- Mamma - powiedział. - Mamma! Miu Diu! - Ruszył w stronę drzwi. - Szpital jest
obok. Zaraz tam będziemy.
- Zajmiemy się gośćmi - dodał Enrico. - Zabierzemy ich do domu, nakarmimy i
pożegnamy.
- Dzięki. - Bernardo pospieszył za bratem.
- Co robimy? - Angie spojrzała na przyjaciółkę.
- Do szpitala - postanowiła Heather. - Ja też ją kocham. W szpitalu zastały Bernarda i
Renata, którzy nerwowo krążyli po korytarzu.
- Czy coś wiadomo? - spytała Heather, nie patrząc na Renata. Udawała, że go nie ma.
Czuła się tak nieszczęśliwa, że z trudem powstrzymywała się od płaczu.
- Jeszcze nie, ale wszystko będzie dobrze - odparł Bernardo. - Zdarzało się to już
przedtem.
- Tak, ale każdy atak przybliża ją do śmierci - jęknął Renato. - Jej serce jest przez to
coraz słabsze.
- Nie bądz pesymistą - zaprotestowała Angie. - Moim zdaniem tylko zasłabła, a w
końcu jestem lekarzem.
Bernardo rzucił jej wdzięczne spojrzenie. Heather nie przeoczyła tego, jak uścisnął
dłoń Angie, ani pokrzepiających uśmiechów, które wymienili. Wyglądali na dobraną parę...
Natychmiast pomyślała o sobie i Lorenzo... Z jej piersi wyrwał się krótki szloch, oczy na
chwilę wypełniły się łzami. Miała na sobie wspaniałą suknię ślubną. W tej chwili powinna
klęczeć przed ołtarzem u boku Lorenza, podczas gdy ksiądz łączyłby ich małżeńskim
sakramentem. Jednak zakpiono sobie z niej, a człowiekiem, który swymi intrygami
sprowadził na nią nieszczęście, był Renato.
Heather dotąd nigdy nie darzyła nikogo nienawiścią, lecz teraz poczuła gorzki smak
tego uczucia. Spojrzała na obserwującego ją Renata i wiedziała, że wyczuwał jej myśli.
Chciała rzucić mu w twarz oskarżenie, lecz powstrzymał ją wyraz jego twarzy. Ze złością
otarła łzy. Jego matka była chora. Nie przeklnie go, lecz nigdy nie pozwoli, by widział ją
słabą i upokorzoną.
- Kochanie - szepnęła Angie, pochylając się ku niej.
- Nic mi nie jest - odparła stanowczo Heather, biorąc się w garść. - Bernardo, czy
mógłbyś coś dla mnie zrobić?
- Oczywiście.
- Czy byłbyś uprzejmy zatelefonować do domu i porozmawiać z pokojówką Baptisty?
PotrzebujÄ™ normalnego ubrania.
- Ja też - dodała szybko Angie.
Skinąwszy głową, odszedł na bok i wyjął telefon komórkowy. Heather stanęła przy
oknie i wyjrzała na zewnątrz. Wszystko wytrzyma, jeśli tylko nie będzie musiała oglądać
Renata.
Bernardo wrócił z wiadomością, że pokojówka jest już w drodze, gdy pojawił się
lekarz.
- Stan stabilny - oznajmił. - Możecie do niej na chwilę zajrzeć.
Obaj mężczyzni wyszli. Angie i Heather siedziały w milczeniu, póki nie przyniesiono
ubrań. Po kilku minutach nikt by się nie domyślił, że wybierały się na ślub.
Wrócił Renato. Wciąż był bardzo blady, a jego głos brzmiał dziwnie.
- Mama chce się z tobą zobaczyć - poinformował Heather.
- Jak siÄ™ czuje?
- Bardzo cierpi. Obwinia się o to, co się stało.
- Bzdura. Wiem, kto tu zawinił, ale na pewno nie ona.
- Więc jej to powiedz. Mów, co chcesz, ale nie zadręczaj jej swoją miną. Tylko ty
jesteś w stanie jej pomóc.
Gdy Heather weszła do pokoju chorej, Bernardo wstał z łóżka i dyskretnie się
wycofał, jednak Renato stanął w drzwiach i obserwował Heather.
Starsza pani, tak niedawno jeszcze władcza i pełna werwy, teraz prawie ginęła w
szpitalnym łóżku, blada, drobna i delikatna. Spojrzała na Heather. Oczy miała zmęczone i
niespokojne.
- Wybacz mi - szepnęła. - Przebacz...
- Nie ma nic do wybaczania - powiedziała szybko Heather. - To nie twoja wina.
- Mój syn okrył cię hańbą.
- Nie - sprzeciwiła się ostro. - Hańbą mogłyby mnie okryć tylko moje własne uczynki i
nic poza tym. To wszystko przeminie, a życie idzie naprzód. - Wzięła Baptistę za rękę. -
Twoje również.
Mamma pogłaskała ją po twarzy.
- Masz wielkie serce - szepnęła - a mój syn jest głupi. Heather uśmiechnęła się
pocieszajÄ…co.
- Jak większość mężczyzn. Wiemy o tym, prawda? Ale nie damy się skrzywdzić ich
głupocie.
Twarz Baptisty rozluzniła się.
- Niech ci Bóg wynagrodzi. Nie odchodz.
- Oczywiście, że nie - zgodziła się Heather. - Dopóki nie dowiem się, że
wyzdrowiejesz.
- Wkrótce będę w domu. Przyrzeknij, że cię tam zastanę. - W głosie Baptisty narastało
napięcie. - Obiecaj.
Heather patrzyła na nią ze zdumieniem. Chciała jak najprędzej uciec z Sycylii.
- Ale... - wyjąkała - ja nie mogę...
- Obiecaj jej! - nie wytrzymał Renato. Baptista denerwowała się coraz bardziej.
- Przyrzekam - powiedziała szybko Heather. - Będę w domu aż do twojego powrotu.
Teraz już pójdę, zostawię cię z rodziną.
- Będziesz w domu - powtórzyła Baptista. - Obiecałaś.
- Zawsze dotrzymuję słowa. - Wyszła na korytarz.
- No i co? - spytała natychmiast Angie, widząc jej pobladłą twarz.
- Sama nie wierzę w to, co zrobiłam. - Szybko zdała relację przyjaciółce.
- Nie miałaś innego wyjścia.
- To prawda, ale jak mam mieszkać pod jednym dachem z Renatem, nie mówiąc mu,
jak bardzo go nienawidzÄ™?
ROZDZIAA SZÓSTY
Residenza była upiornie cicha. Znikły hordy gości spragnionych jadła i napoju, a
przede wszystkim pikantnych szczegółów, pożywki do kolejnych plotek.
Za to ocalał weselny tort, bo wszyscy byli zbyt przesądni, by go napocząć. Wysoki,
piękny i biały, samotnie głosił chwałę związku, który nie został zawarty.
Heather stała w półmroku wielkiej sali, spoglądając na figurki nowożeńców,
wieńczące najwyższe piętro tortu. Czuła się schwytana w potrzask. Za nią znajdowały się
bolesne wspomnienia, drogę do przodu uniemożliwiała obietnica złożona Baptiście.
Nagle poczuła wielki głód. No tak, od zeszłego wieczoru nie miała nic w ustach, zbyt
była podniecona. Czekała do wesela. Podczas krajania tortu zamierzała zdjąć owe dwie
figurki i zachować na zawsze. Cóż, nadal tam były.
Nagle coś w niej pękło. Przez cały dzień choroba Baptisty pomagała jej uciec przed
prawdą, lecz teraz musiała spojrzeć jej w oczy. Lorenzo nie kochał jej, uciekł sprzed ołtarza,
wystawił ją na pośmiewisko. Marzenia o miłości zmieniły się w odrażającą farsę.
Zapomniała o męczących ją ubiegłej nocy wątpliwościach.
Teraz dręczyły ją obrazy, jak Lorenzo swym urokiem i wdziękiem, pogodą ducha i
zalotami umilał jej życie. Była nim zauroczona, i gdyby tak zostało, miałaby sympatyczne
wspomnienia, niestety zakochała się, a teraz cierpiała. Zakryła oczy ręką i oparła się o stół.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]