[ Pobierz całość w formacie PDF ]
w okno, za którym stał sędziwy park smagany raptownymi porywami wiatru, który wykręcił się
teraz i wiał od północy ponad niewidoczną rzeką.
Kiedy zaczęła ściągać suknię, pobrudzoną zielenią wilgotnych mchów, obsypaną złocistym
igliwiem drzew, z czerwonawymi kropelkami żywicy, nagle skądś, pewnie z kieszeni, wypadł
lśniący kamyk i potoczył się po podłodze, błysnął kolorami tęczy, zanim Helena zdążyła schylić
się i złapać zgubę, już skrył się pod przysadzistą komodą. Nie wiedziała, co zrobić. Czy szukać
tego opalu przywiezionego z tamtego świata, czy dokończyć przebierania się i pójść do gości.
Stała koło stołu ze szpilkami do włosów w ustach, bezradna i ciągle jeszcze drżąca, a właściwie
wstrząsana jakimiś spazmami. Pózniej znajdę, mam dużo czasu na szukanie, nie ucieknie,
myślała. Nie ucieknie ten chrabąszcz z Australii.
W salonie na kanapce siedział Korsakow z jakąś damą zbytnio uczernioną i obficie
wymalowaną. Przed nimi stały kieliszki i karafka z rubinową nalewką. W fotelu tkwił sztywno
pan Michał, pociągając z wielkiej fajki słodkawy dym. Korsakow już był mocno czerwony, na
jego pomarszczonym we wszystkich kierunkach czole połyskiwały krople potu, łapał ciężko
powietrze w chrypiące płuca.
Przepraszam powiedziała Helena. Ale u nas w powszedni dzień dużo pracy.
Przepraszam więc za spóznienie.
Korsakow chciał porwać się dworsko z kanapy, ale nie starczyło mu sił. Więc wykonał tylko
okrągły ruch ręką i zachrypiał silniej.
Ach, panno Heleno, to my prosimy o wybaczenie. Ośmieliliśmy się przywiezć pani trochę
kwiatów i pokazał na drewnianą dzieżę, którą ktoś postawił na popękanym niciaku, gdzie
w czarnej wodzie tkwiło kilkadziesiąt czarnych róż.
Nasze róże, pomyślała, matka przed moim urodzeniem wyhodowała.
Co za niespodzianka rzekła głośno. Jestem wdzięczna za łaskawość sąsiadowi. Ale
moje urodziny już minęły.
My wszakże pamiętamy o nich. A przy okazji chciałem przeprosić za to nocne najście. Ja,
zdaje się, zajechałem tu po nocy do państwa kilka dni temu. Nic nie pamiętam, bo miałem
gorączkę. Ale jeśli coś nie tak, to proszę darować staremu człowiekowi.
Pan Michał zachrząkał i puścił kilka mocnych kłębów dymu pachnącego tymi różowymi
kwiatkami, co je suszył w tytoniu Konstanty.
My tu gwarzymy sobie z panem Michałem, choć pan Michał człowiek nie bardzo
rozmowny. Ach, przepraszam, znowu zle wyszło. Zaniedbałem przedstawić moją małżonkę,
Safonę Płatonowną, wstań, duszko, i przywitaj się z gospodynią chciał wstać i sprezentować
żonę, ale tylko się zatoczył, chrypnął i został na przytulnej kanapie. Safona Płatonowna zaniosła
się strasznym, zarazliwym chichotem, ukryła twarz za chusteczką i kłaniała się uprzejmie
Helenie czerwieniejąc i chichocząc coraz bardziej. Małżonka moja z zacnej wielkorosyjskiej
rodziny, ale niestety nie włada językiem polskim, więc proszę o wybaczenie. To znaczy rozumie
wszystko, ale, że tak powiem, krępuje się mówić.
Wtedy zaczął bić zegar wiszący na przeciwległej ścianie. Wszyscy spojrzeli w tę stronę
i nawet Safona Płatonowna umilkła, ciągle jeszcze zakryta koronkową chusteczką. I znowu nie
policzyłam uderzeń, myślała Helena. To bicie zegara oddala nas ciągle od tego wszystkiego,
czego nie możemy jeszcze zapomnieć. Czy on czuje, że tu słońce świeci jak przez krepę i wiatry
wieją żałobne, spojrzała na gościa, który nie proszony dolewał sobie domowego alkoholu do
wysokiego kieliszka.
Jesień przyszła powiedziała Helena na głos, spoglądając w okno. Dlaczego ja teraz stale
patrzę w okno. Dawniej nie widziałam w ogóle okien, choć one zawsze były w tym miejscu.
Tak, zmieniają się pory roku z woli Boskiej westchnął Korsakow, a małżonka jego
zachichotała króciutko. On ją trącił delikatnie łokciem i szepnął: Czego ty chochoczesz, dura?
Potem nastała długa cisza. Pan Michał patrzył nie wiedzieć czemu na swoją fuzję
zawieszoną na ścianie. Ktoś coś wołał za którąś ze ścian. Marudne muchy gziły się na szybach.
Ach, jak ciężko serce otworzyć westchnął pan Korsakow. Niby człowiek mieszka
wśród swoich, a jakoś jednak przykro.
Może podać samowar? spytała Helena nie wiedząc, co powiedzieć.
Pan Michał już proponował. Ale po co pić wodę, jeśli taka ambrozja stoi na stole przed
człowiekiem. Ja, pani Heleno, trochę za interesem przyjechałem.
Podniósł kieliszek, patrzył w niego zbierając myśli, czknął delikatnie w otwarty rękaw.
Ot, powiem po prostu, bo ja jestem człowiek otwarty i kręcić nie umiem. My z moją
małżonką dzieci nie posiadamy i zejdziemy z tego świata bezpotomnie. Dlatego postanowiłem,
za zgodą małżonki Safony Płatonowny, zapisać majątek państwu! Miłowidy po naszej śmierci,
daj Boże lekkiej, wrócą do Konwickich.
Zawiesił głos i spoglądał bystro przekrwionymi oczkami to na pana Michała, to na Helenę.
Safona Płatonowna znowu dusiła się niewczesnym chichotem.
Bardzo szlachetny zamiar podjął pan, sąsiedzie rzekła zmęczonym głosem Helena. Ale
przecież ciąży nad tym majątkiem decyzja cesarza.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]