[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Niech pan profesor powie panu dyrektor - Schaffowa złapała mnie za mankiet - żeby on nie tak
patrzał na szkoła. Przez lewe ramię potrzeć niedopsze, potem ktoś może kaput.
Dyrektor gapił się na każde okno z osobna. Przy nim stał Jurek ze sztandarem. Z ich klasy jest
tylko on, Gośka i Zocha Druga, reszta okupuje od rana nową szkołę. Sztandar kładł na twarz
Dyrektora miękkie, rumianofioletowe cienie, upodabniając ją do portretów impresjonistycznych.
- Teraz będzie sąsiadowi daleko posyłać chłopaka do nas - ni to zażartował, ni stwierdził, nie
patrząc na koziarza .
- Eee, jak będzie miał w głowie, to i w nogach - zaśmiał się koziarz.
Siwy właściciel rolwagi mlasnął lejcami, zagadał fachowo do konia i... po-je-cha-li! Już drugi
raz zawrócił po cięższe ruchomości. Korona nazywa go Dziadkiem , ich klasa panem
Sarzyńskim. Zgłosił się, przyprowadzony przez Koronę, bodaj w godzinę po wczorajszej naradzie.
Chociaż nie rodzic, oznajmił, że grosza nie wezmie, bo cóż z tego, że mieszka w mieście Aodzi,
kiedy ma wituński honor . Nie bardzo mogliśmy się w tej motywacji połapać, jednak Dyrektor był
w siódmym niebie. Wszystko potoczyło się piorunem. Najpierw telefon z komendantury ( Panie
Dyrektorze, jakiś Ruski gada! - wpadła w popłochu sekretarka), potem zziajany ojciec Jacek od
lejtnanta: natychmiast zajmować, bo warta będzie jeszcze tylko dziś i jutro, a podobno amatorów
mnóstwo, wśród nich takie potęgi, jak Straż Pożarna i jakieś tam państwowe autobusy - nowe
przedsiębiorstwo. Dyrektor zadzwonił do Kuratorium w sprawie transportu lub wyasygnowania
pieniędzy. Nie mamy: kredyty jeszcze nie otwarte. Zaczekajcie kilka dni, może coś się
wykombinuje... No, to w takim razie wezcie z komitetowych. Diabli nadali, żeby akurat teraz
świniaki kupować! Kto wpadł na taki pomysł? Na suchej gałęzi bym powiesił! - Pan dyrektor!
Pan dyrektor! - wołaliśmy triumfalnie pod przewodem pani Mieci. I w tym właśnie momencie
Korona przyprowadziła pana Sarzyńskiego...
Rolwaga zatrzęsła się przed wypaloną czynszówką, globus spadł z szafy na łeb prosiaka z
czarną łatką, zwierzę oceniło zjawisko kwiknięciem ni to uznania, ni protestu i zaczęło kulę
starannie obwąchiwać.
- Trzeba się bronić, panoczku, przed sentymentami, bo nas zjedzą - powiedział do Dyrektora
Nik i wziął go pod rękę.
Obaj byli już dziś na nowych śmieciach. Zocha Druga przybiegła rano z wywieszonym
językiem: Chłopaki utworzyli armię - trajkotała przestraszona - obstawili ulicę i mają różne takie
do strzelania. Okazało się, że przesadziła tylko z obstawieniem ulicy. Dyrektor i Nik zostawili tam
panią Miecię, żeby pilnowała dużych dzieciaków i trzaśniętego Piwockiego i żeby ustaliła, co
gdzie ma . na razie stać. O jakimś racjonalnym rozmieszczeniu w tej chwili mowy być nie mogło.
Z tą armią to nie żarty. W Warszawie doszło podobno do strzelaniny między jakimiś dwoma
urzędami, które równocześnie chciały coś tam zająć w Alejach Ujazdowskich. A i profesor Ber
opowiadał mojemu pryncypałowi o jakiejś drace w pałacyku, w którym mieszka, a który oblegają
systematycznie jacyś straszni - jak mówił czerwoni troglodyci z muzeum futurystycznych
obrazów .
- Do widzenia, do widzenia! Do miłego zobaczenia! zawołali za nami trochę nie a propos
sąsiedzi i ich dzieci.
Zlę ci kwiatów całe kosze,
Wciąż mam nadzieję...
Ja się zamęczam, zadręczam,
A Ty... ty wciąż się śmiejesz...
Gośka z Zochą zaczęły i zaraz podchwyciły pierwsze trójki. To teraz najmodniejszy w szkole
szlagier. Istny obłęd.
Ależ procesja! Nik niesie cyrkle i liniały, Dyrektor naręcze dzienników. Za nimi puhacze,
kościotrup, kozły gimnastyczne, czorty, diabły! No i klasy parami - kto z kim siedzi - każdy taszczy
swoją ławkę.
Patrząc na kawalkadę, myślałem o żegnaniu się Dyrektora z każdym oknem folwarku .
Lubimy czas przeszły za jego łagodność. Jest niegrozny jak trzódka baranów w jaskini Cyklopa, a
[ Pobierz całość w formacie PDF ]