[ Pobierz całość w formacie PDF ]
człowiek zachowuje na jakieś szczególnie trudne momenty.
Ta prawda, że woda była zimna, że ręce i nogi jej drętwiały, a przeciążone serce
pracowało z wysiłkiem. Pchała się jednak uparcie do przodu, przez długie chwile nie
spoglądając w stronę brzegu. Głównie po to, by przeżyć miłe zaskoczenie, gdy stwierdzi, jak
bardzo się już do niego zbliżyła.
Prawdę mówiąc fale ją zalewały. Z trudem udawało jej się utrzymać nos nad
powierzchnią.
Dominiku, myślała. Teraz wiesz, że jestem w drodze do ciebie. I pomagasz mi
utrzymać się na wodzie, wiem o tym, czuję to.
Długo nie spoglądała przed siebie. Płynęła z twarzą zwróconą ku cyplowi, który
wchodził głęboko w morze.
Nagle uderzyła w coś kolanami.
O Boże, wąż morski, a może wieloryb albo innymorski potwór, przemknęło jej przez
głowę.
Pospiesznie spojrzała przed siebie. Och, jak blisko do brzegu! Nie dalej niż w
Elistrand od jeziora do domu.
Oba kolana oparły się przeszkodę.
To musi być...
Ostrożnie badała rękami, wystraszona, czy nie natknie się na oślizgłe cielsko jakiegoś
zwierza.
Nic podobnego. Pod kolanami miała dno.
Płycizna musiała tu wchodzić niezwykle daleko w morze.
Właściwie to od jak dawna ciężko pracowała, płynąc tuż ponad gruntem?
Mimo zmęczenia zachowała jeszcze poczucie humoru. Ogarnęła ją niepohamowana
wesołość, gdy sobie wyobraziła, jak zaciskając zęby płynie w wodzie głębokiej najwyżej na
łokieć. Dawała o sobie znać zwyczajna radość, że dotarła do celu.
Villemo dotknęła stopami dna i próbowała stanąć na niepewnych nogach.
Stała! Stała na równym piaszczystym podłożu!
Uczucie ulgi, a także wyczerpanie sprawiły, że po prostu usiadła na piasku, Siedziała
długo, ciężko dysząc, dopóki najgorsze zmęczenie nie minęło.
Pózniej podniosła się i chwiejnym krokiem ruszyła w kierunku lądu, rozpryskując
wodę.
Dzięki ci, Dominiku, mój kochany, przeżyłam tylko dzięki tobie!
Wzeszło słońce. Brzeg ciągnął się w nieskończoność. Nigdzie ani śladu człowieka.
Villemo wyszła na ląd i skierowała się ku porosłej trawą równinie, tam pochyliła się i
pogłaskała płaską skańską ziemię. Potem rozebrała się i rozłożyła wszystkie swoje ubrania,
zarówno te chłopięce, jak i kobiece, by wyschły w słońcu. Sama położyła się w trawie i
wystawiła ku słońcu nagie, zmęczone ciało.
Dominiku, to była jej ostatnia myśl, Dominiku, teraz jesteśmy razem. W tym samym
kraju. Muszę się tylko trochę przespać, bo miałam trudną noc, oka nie zmrużyłam. Potem cię
odnajdę i już nikt nam nie zabroni się kochać.
Pierwszy etap w drodze do celu został pokonany.
ROZDZIAA IV
Nad Oresundem wisiała mgła, choć od czasu do czasu przedzierały się przez nią słabe
promienie porannego słońca. Spoza tej mgły dochodziły jakieś osobliwe dzwięki. Powolne
skrzypienie, jakby tarcie drewna o drewno, ciężkie, głuche dudnienie i żałosne krzyki
wchłaniane i dławione przez mgłę, co sprawiało, że wydawały się nierzeczywiste, jakby
pochodziły z innej epoki, z innej planety. Od czasu do czasu brzeg drżał od armatnich
wystrzałów, co chwila przerywały ciszę przeciągłe, przypominające beczenie krzyki ludzi, po
których następowało zwykle głuche plaśnięcie o nieruchomą, szaro połyskującą powierzchnię
morza. Plaśnięcie mąciło wadę i poruszało zasłoną mgły, powietrze drgało i świat kiwał się
przez moment groteskowo, niemal upiornie.
Villemo stała na szwedzkim brzegu milcząca, jak sparaliżowana, domyślała się
bowiem, co dzieje się we mgle.
To duńskie oddziały szykowały się do zejścia na ląd. Okręty przewiozły przez morze
tysiące żołnierzy, którzy mieli teraz zająć wybrzeże Skanii. Oporu nie napotykali prawie
żadnego. Zaledwie kilka nędznych kutrów wyszło na spotkanie licznych okrętów, które
płynęły przez Oresund. Dochodzące z brzegu odgłosy dobitnie świadczyły o wyniku tego
starcia.
Szwedzi zostali kompletnie zaskoczeni. Nie utrzymywali własnej floty na tych
wodach, już jakiś czas temu przeszła ona w okolice Olandii, piechota zaś miała pełne ręce
roboty pod Ystad, gdzie lądowały oddziały duńskie zza Bałtyku. I oto teraz Duńczycy
schodzili na ląd w całkiem nieoczekiwanym miejscu.
Mgła rzedła stopniowo i Villemo dostrzegała już ciemnobrązowe kadłuby i barwne
żagle, barkasy pełne duńskich żołnierzy lub majaczące w oddali dzioby okrętów w całej ich
groznej wspaniałości. Jeden na wpół zatopiony okręt dryfował opuszczony, leżąc na wodzie z
zamoczonymi żaglami.
Po chwili znowu wszystko jak mara znikało w gęstym tumanie.
Ona zaś stała bez ruchu, starając się zapamiętać to, co zobaczyła.
Już dwa dni Villemo wędrowała po wybrzeżu, kierując się na północ w poszukiwaniu
Dominika.
W końcu jednak szczęście się do niej uśmiechnęło. Dowiedziała się, gdzie wylądował
ostatni statek z Kopenhagi, ten, na którego pokładzie przybył do Szwecji Dominik. Właśnie
mijała to miejsce. Przepytywała, gdzie mogła, starała się łączyć w całość różne informacje i w
końcu domyśliła się, dokąd mógł pójść...
Nad brzegiem Oresundu znajdował się zamek, twierdza właściwie, lecz w gorszym
stanie niż większość szwedzkich zamków obronnych. Skania bowiem przez całe stulecia
należała do Danii i twierdze przeciw własnemu wojsku nie były potrzebne. Pod szwedzkie
panowanie prowincja przeszła niedawno i nie było jeszcze czasu wyremontować wież ani
usypać wałów.
Dominik z Ludzi Lodu zszedł na ląd tej samej nocy, której opuścił Kopenhagę.
Ponieważ w twierdzy stacjonował niewielki oddział żołnierzy, tam udał się po nowiny i
rozkazy.
Wciąż nie mógł pojąć, jak to się stało, że został wypuszczony z duńskiej niewoli.
Najpierw obiecywali, że skórę z niego zedrą i jeszcze gorsze tortury, a potem nagle do aresztu
przyszli strażnicy i powiedzieli, że może sobie iść. Po prostu wyjść. I byli do tego stopnia
uprzejmi, że poinformowali go, iż o północy w największej tajemnicy odpływa statek do
Szwecji, oraz zapewnili mu eskortę do portu.
Doprawdy, niczego nie pojmował!
Choć, oczywiście, był ogromnie zadowolony. A teraz znalazł się tutaj, bezpieczny, we
własnym kraju.
Gdyby tylko tęsknota za Villemo nie była taka dojmująca! Taka nieznośna!
Zdecydował się przerwać wszystko, wyjechać bez pożegnania. Uważał, że tak będzie lepiej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]