[ Pobierz całość w formacie PDF ]
go nagle kilka rąk, przytrzymało jak kleszcze, wykręciło ramiona w tył. Izba była
37
pełna ludzi. Ale nie byli to jego słudzy. Ci stali pod ścianą, pilnowani przez kilku
szlachciców z rusznicami w dłoniach. Pozostali stali i patrzyli. Rozpoznał w nich
kilku spośród okolicznej szlachty i nagle wstrząsnął nim dreszcz. Mieli go.
Dobry wieczór, panie starosto powiedział ktoś, kto wyszedł z tłumu.
Stadnicki rozpoznał go. To był Jan Kunicki, ubrany we wspaniały pozłocisty kon-
tusz, z szablą przy boku.
Chyba nie przyszedłem w niewłaściwej chwili? Mam nadzieję, że nie prze-
szkadzam.
Rozległ się cichy szloch. Jeszcze chwila i Jan trzymał w ramionach Annę. Nie
zauważył, kiedy wybiegła z sąsiedniej komnaty. Płakała, z głową opartą na jego
piersi. Pogłaskał ją po włosach, objął i przytulił mocno. To było dziwne, ale w tej
chwili nie myślał o żonie.
Przybyłeś w czas wyszeptała. Ty żyjesz, żyjesz, żyjesz. . . Nie zdążył
nic mi zrobić. Zabij go! Zabij tego przeklętego psa.
Trzeba chyba będzie to zrobić powiedział Ostrzycki. Coś mi się
widzi, że to najlepsza rada. Mości Stadnicki, zapraszamy waści na szubienicę.
Będzie przestronne jak w pałacu u Jego Królewskiej Mości, tylko trochę chłodno.
Dzisiaj wieje.
Pomiędzy szlachcicami przeszedł pomruk. Wszyscy byli co do tego zgodni.
Ale Jan obejrzał się na Borutę.
Zrób z nim, co chcesz powiedział diabeł.
Jan delikatnie, ale stanowczo odsunął na bok Annę, a potem rozpiął i zrzucił
delię. Sięgnął do boku stojącego obok Mielecińskiego i wydobył szablę. Ostrze
zabłysło błękitnawo. Trzymając je poziomo zaczął iść w stronę Stadnickiego. Sta-
rosta zbladł, zatrząsł się, jego czoło momentalnie pokryły kropelki potu. Ale ten
strach nie sprawił Janowi żadnej satysfakcji. Miał tamtego przed sobą. Mógł, jeśli
chciał, zrobić z nim wszystko. . .
Nie zabijaj wydyszał tamten. Nie. . .
Puśćcie go!
Ci, którzy trzymali starostę, spojrzeli dziwnie na Jana, ale usłuchali. Kunicki
rzucił szablę pod nogi Stadnickiego.
Jesteś mi coś winien powiedział. Mam nadzieję, że nie zapomniałeś,
jak się tym obraca.
Stanisław schylił się. Wolno, ostrożnie. Kunicki widział, jak na jego czole
zaczęła pulsować ledwie widoczna, jasnoniebieska żyła. Starosta bał się. Niemal
wyczuwał ciągnący od niego obrzydliwy, wstrętny swąd lęku.
Stadnicki podniósł szablę. Zamierzył się. . . Kunicki odparował pierwszy cios,
leniwie, jakby od niechcenia wyprowadził własne uderzenie. Starosta odbił, wkła-
dając w to zda się całą swoją sztukę szermierczą, a przecież było to proste, ła-
twiutkie cięcie. Sam uderzył od boku; Kunicki cofnął się i szabla przecięła puste
powietrze. Starosta zawinął klingą pod lewym ramieniem i wyprowadził następne
38
cięcie, też odbite. Jan zaczął się rozgrzewać. Pchnął szybko, wyprowadził cios od
góry i zasłonił się przed uderzeniem Stadnickiego. Tamten ciął znowu, na skos,
Jan szybko przekręcił szablę ostrzem skośnie w dół, a łokciem w stronę lewego
ramienia i wykonał szybki, półkolisty ruch nad swoją głową. Stadnicki krzyknął,
omal nie wypuszczając szabli. Skoczył za nią. Z trudnością odbił cięcie Jana i za-
atakował z półobrotu. Nie trafił. Spróbował jeszcze raz, wściekły. Kunicki nawet
był tym ubawiony. Pragnął, żeby starosta wściekł się, żeby rzucił się na niego jak
dziki zwierz. Ale Stadnicki też potrafił się opanować. Mimo wszystko chyba miał
świadomość, że szło o jego życie.
Walczyli już długo, wszystkie oczy śledziły ich z wytężoną uwagą. Ale pra-
wie wszyscy, nie licząc kilku pachołków Stadnickiego, byli sprzymierzeńcami
Jana. To dodawało mu odwagi. Cięcia szlachcica stawały się coraz szybsze, coraz
gwałtowniejsze, otaczały przeciwnika migotliwym kręgiem. . . A potem starosta
dostrzegł chwilę nieuwagi i uderzył tam, gdzie Jan prawie wcale się go nie spo-
dziewał. Chybił. . . Jakimś, chyba diabelskim szczęściem, Jan wywinął mu się
spod szabli. Uderzył z góry. Stadnicki stracił równowagę. Upadł wypuszczając
szablę. Szlachcic przyłożył do gardła pióro zygmuntówki.
Zabij! zakrzyknęli wszyscy jak jeden mąż.
Kunicki spojrzał na Stadnickiego.
Nie powiedział cicho. Wszyscy zamilkli. Kunicki odstąpił od przeciwni-
ka. Schował broń do pochwy i przytulił do siebie Annę. Spojrzał na twarz Boruty
i zobaczył na niej może nie podziw, ale szacunek. I zrozumienie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]