[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się, obejmuje jej biodra. Zaraz zginie. Lecz ponieważ to nastąpi, bo nastąpić musi, jest jeszcze
trochę czasu. Możesz popatrzeć, posłuchać. To przecież fascynujące. Pamiętasz, mówiłeś jej
kiedyś, że chciałbyś podejrzeć innego mężczyznę w chwili... Teraz to masz. Masz to, co
chciałeś. Patrz!
Karina wykrzykuje coś, jak zawsze, kiedy... Jej twarz staje się napięta. Tak, to ten bieg.
Zaraz meta. Nie pozwolę! Boże, jakie to straszne! Przecież ja autentycznie cierpię. Jak nigdy
dotąd. Jestem tam, z nią, z Hildą wszędzie! Nie ma mnie. Nie zabiję tego człowieka. Dam
mu odczuć swojÄ… pogardÄ™. Niech i on siÄ™ dowie, jaki jestem. »Jest już pani w moim archiwum
akt dawnych. Litera K, rozumie pani? Litera K...« Teraz jeszcze pogardliwy, peÅ‚en wyższo-
ści uśmiech. Nie uśmiech, uśmieszek. Dłoń na klamce. Cztery schodki. Ogródek i już ulica. A
jeśli oni się z ciebie śmieją?... Nie, Rudi musi zginąć. Odczekam jeszcze chwilę. Potem jakieś
słowo. Obojętnie, jakie. A w chwilę pózniej jej szeroko rozwarte oczy i usta, które coś krzy-
czą. I jego białe zęby. Cofa się nagi, wspiera plecami, wgniata te plecy w poręcz łóżka. Przy-
wiera do tej poręczy całym tym swoim pięknym, zdrowym, młodym ciałem. Już wie, że to
nieodwracalne, że już raz... Prosi o coś, pada na kolana. Ona to widzi. Dobrze, wspaniale!
Niech wie, z jakim chłystkiem mogła... Niech porówna. Usta jej wyginają się w pogardliwym
uśmiechu. Melodramat. O to chodziło. Strzał nie pada.
Błagam! Błagam pana! Już nigdy!! mamrocze tamten. Zlina spływa mu z ust. Wtedy on,
mściciel, zaczyna się śmiać i z tym coraz to naturalniejszym śmiechem wychodzi, nie mówiąc
już ani słowa. Na ulicy, tuż przy wejściu do Highgate Wood, obok autobusowego przystanku,
stoi Hilda. Uśmiecha się do niego. Objęci, ruszają przed siebie.
Będę budował domy. Studiowałem architekturę. Po wojnie wszystko się zacznie na nowo.
Będę ci grała na fortepianie. Lubisz Wagnera? Nieprawda, wcale nie jest ponury! Zapalimy
świece i zrobimy muzyczny wieczór. Zaprosimy Bertę i dziewczyny, a ja będę o ciebie
okropnie i beznadziejnie zazdrosna.
Siostro, szybko! zawołał ktoś i od razu, jakby do wtóru tym słowom, zastukały obcasy.
Redaktor usiadł i rozejrzał się. Była już noc. W przeciwległym rogu sali ktoś pospiesznie
zaciągał zasłony wokół łóżka lorda . Doktor Thunder zrobił, jak zwykle, zabawny grymas,
mijając łóżko chłopca bez nóg. Zniknął tak szybko za zasłonami, jakby się zapadł pod ziemię.
Cienie tańczyły na suficie w prostokącie światła. Wtem przestały się poruszać.
Redaktor podniósł się i zsunąwszy na ziemię sięgnął po swoje kule. Fotografia Kariny na
stoliku połyskiwała. Kuśtykał przez salę, odprowadzany spojrzeniami tych, którzy nie spali.
Pan tu nie jest potrzebny, sorry jedna z sióstr, korpulentna szatynka, zastąpiła mu dro-
gę. Miała na imię Betty. Uśmiechała się tym typowo angielskim grymasem, pokrywającym
w zależności od sytuacji lęk lub gorycz. Nie dał się nabrać.
A może jednak zaoponował. Przecież wczoraj wieczorem grałem z lordem w sza-
chy. Rozmawialiśmy... Nawet nie dokończyliśmy partii.
Niech pan wraca do łóżka, dobrze? Betty przestała się uśmiechać. Zrozumiał. Jones
poprosił o otworzenie lufcika. Redaktor zawrócił i przeszedł obok jego łóżka. W rogu znalazł
drąg służący do otwierania, gdyż okna były niezmiernie wysokie. Walijczyk nie pytał o nic.
Spoglądał gdzieś przed siebie. Student miał chyba nowy atak bólu, gdyż kiwał się miarowo
śpiewając to, co zwykle.
Minąwszy jego łóżko, przyspieszył. Butelka whisky, zostawiona przez Eigenbrachta, stała
w szafce obok łóżka. Pociągnął z niej spory łyk. Przez chwilę pragnął miłosnego spełnienia.
123
Starał się myśleć o Betty i wyobrazić sobie jej ciało. Bez skutku. Betty była sobą jedynie z
daleka. Kiedy zbliżała się, miała twarz Kariny. Próby przełamania tego kosztowały go sporo.
Zasnął. Obudził się tuż przed śniadaniem. Ciało lorda zabrali i wywiezli w nocy tak dys-
kretnie, że nawet student tego nie zauważył.
Karina pojawiła się, kiedy siedział obok człowieka z obandażowaną głową, czytając mu
gazetę. Nagle artykuł o zatargu pomiędzy Pakistanem a Indiami przestał mieć jakikolwiek
sens. Była w liliowym kostiumie, którego nie znał.
Siedz! przytrzymała dłonią jego ramię.
Przyszła moja żona powiedział do swego słuchacza.
Wiem odparł tamten, jakby widział wszystko. Halo!
Halo! rzuciła jasnym głosem w odpowiedzi.
Jaka jest dzisiaj pogoda?
Jest trochę chmur i wiatr rzekła po angielsku, uśmiechając się do męża. Ujęła jego
dłoń. Nie uwierzysz, byłam w Edynburgu. Wysłałam ci kartkę. Poznałam kapitalną starszą
panią. Nazywa się Mrs Mary Lampton i pisze pamiętniki. Niegdyś była śpiewaczką. Wybiera
siÄ™ tu do ciebie.
A w Edynburgu? Byłyście razem?
Właśnie. To stało się zupełnie nieoczekiwanie. Poznałam ją, a tu problem jej przyja-
ciółka w ostatniej chwili zrezygnowała ze wspólnego lotu. W tej sytuacji za bilet zwróciliby
grosze. Więc ja szybka decyzja. Samolot i jesteśmy obie na Princes Street. Zupełnie jak sen.
Dwa cudowne dni. Nie mogłam przecież zrezygnować z takiej okazji. Jakaś bogata lesbijka?
Mężczyzna kryjący się pod kryptonimem Mrs Lampion? Zostaw to teraz. Nie myśl.
Jasne. Jasne że nie powiedział.
Niech państwo sobie nie przeszkadzają władował się w ich nagłe milczenie zabanda-
żowany. Spojrzeli oboje na jego poruszające się wargi. Nigdy nie sądziłem, że polski jest
taki melodyjny i ostry jednocześnie.
Polski to pikantna przyprawa innych języków. Coś w rodzaju tatarskiego sosu rzekł re-
daktor i podniósł się. Do czytania wrócimy pózniej.
Ależ naturalnie. Przepraszam, że pana eskploatuję. Dziękuję bardzo rzekły wargi.
See you! mogły się jeszcze nawet uśmiechnąć.
Co mu jest? Chodzisz już dużo lepiej, wiesz? rzekła, kiedy wlekli się w stronę łóżka.
Boże, jak to szybko poszło! Jak obłędnie, przerażająco i nieodwołalnie dzieje się to
wszystko między nami! Przecież ona zupełnie nie wie, co powiedzieć. Przychodzi tu do mnie
jak do obcego człowieka. Nawet nie uważa za stosowne wspomnieć, gdzie była w ciągu po-
zostałych dwóch dni... Gdzie była NAPRAWD! Nie widziałem jej przecież cztery dni i no-
ce! Załóżmy, że no przylocie była zmęczona. Ale mogła przecież zadzwonić. Pozostaje poza
tym jeden długi dzień, a ja...
Jesteś tchórzem, zwykłym parszywym tchórzem! Boisz się wyrzucić z siebie otwarcie, że
wszystko... Tak, boję się. Umieram ze strachu. Zawsze się tego lękałem, ale teraz właśnie,
kiedy jestem odrażający, chory, słaby, kiedy przybyły mi nowe zmarszczki dopadło mnie.
Tak, doktor Thunder jest ze mnie zadowolony. Mówi, że jestem taki chłopak zrobił
knajacki grymas. A jemu? Wypadek w laboratorium, wybuch, ale oczy całe. Ma tylko popa-
rzone powieki, policzki no i last but not least pęknięcie miednicy. Jak doszło do tego
ostatniego, nikt nie wie. Podobno zupełnie. nietypowe. Inżynier chemik. Miły chłopak. Wy-
glądasz świetnie.
To znaczy, zdrowo?
Zdrowo i pięknie. Co porabiają Joe i Robert?
124
Och, to nieważne. Joe wyjechał. Ma jakiś koncert we Francji. A Robert... Nawet telefo-
nował dzisiaj rano i pytał o twoje zdrowie. Kręci film telewizyjny o ochronie środowiska na-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]