[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nie chodzi o to, że za mało cię kocham - odezwał się Jake od progu. Josey i Chloe odwróciły
się, zaskoczone. Jake miał rozczochrane włosy i krzywo zapięty płaszcz. Za nim, w korytarzu, stał
Adam. - Kocham cię bardziej niż własne życie.
Chloe spojrzała na Josey.
- Zadzwoniłam do Adama, kiedy byłaś w łazience - przyznała się Josey, wstając. - Przepraszam.
Nie wiedziałam, co robić. Ale nie prosiłam, żeby przyjechał, przysięgam.
Jake wszedł do pokoju, Adam za nim, wyciągając rękę do Josey.
- Chodzmy, zostawmy ich - powiedział.
- Nie! - rzuciła Josey, usiłując go odtrącić.
- W porządku, idz - powiedziała Chloe.
- Mogę zostać.
- Nie. - Musiała to zrobić. - W porządku. Naprawdę.
Chloe odprowadziła wzrokiem Adama wychodzącego z Josey. Widziała, że Josey nie jest za-
dowolona. Ledwie drzwi się za nimi zamknęły, Jake ukląkł przed nią.
- Chloe, spójrz na mnie.
Zajrzała mu w oczy. Te magnetyczne, jasnozielone oczy.
- To była Eve Beasley - powiedział.
- Wiem.
Drgnął, jakby go zdzieliła w głowę.
R
L
T
- Wiesz? Kto ci powiedział?
- Nieważne.
- Nie chciałem tego. Ona też nie. Natychmiast tego pożałowaliśmy i od tej pory się nie widuje-
my. Nie twierdzę, że to przez sprawę. Wina spada wyłącznie na mnie. Wiem o tym. A gdybym mógł
cofnąć czas, zrobiłbym to. Bardzo przepraszam. - Usiłował wziąć ją za ręce, ale ukryła je za poduszką,
którą tuliła. - Tęsknię za tobą.
- A twoja rodzina? Ojciec kazał ci się do mnie nie zbliżać, a matka przyniosła prezent na poże-
gnanie. - Wskazała brodą koszyk na stoliku.
- Ojciec chciał, żebym trzymał się z daleka, dopóki nie będziesz gotowa. Mówił, żebym cię nie
popędzał. Chce, żebyś weszła do naszej rodziny. Mama przyniosła koszyk, bo chce być obecna w two-
im życiu, niezależnie od tego, czy ja w nim będę. Na swój wariacki sposób wyrażają miłość. - Jake
pokręcił głową. - Wszyscy jesteśmy świrnięci, ale bez ciebie nasze życie nie ma sensu. Moje życie.
Rozległo się klapnięcie; książka, która leżała na poręczy kanapy, upadła na podłogę między ni-
mi. Znajdowanie wybaczenia. Chloe zacisnęła usta. Do oczu napłynęły jej łzy.
Papier, sznurek i klej.
Osobno były przedmiotami czekającymi, aż nabiorą sensu. Razem stały się całością. Czymś
ważnym, godnym zaufania. Pod tym względem bardzo przypominały ludzkie związki.
- Zacznijmy od nowa - poprosił Jake. Oderwała wzrok od książki i spojrzała mu w oczy. - Po-
zwól, że zadzwonię do ciebie i zaproszę cię na randkę. Zapukam do drzwi twojego domu. Przyniosę
kwiaty. Będę zdenerwowany. Zaczekam do trzeciej randki, zanim cię pocałuję, choć przez ten czas nie
przestanę o tym myśleć ani na sekundę. A kiedy w końcu pozwolisz mi zostać na noc, będę ci szeptał
przysięgi, których nigdy nie złamię. Przysięgnę, że nigdy, nigdy więcej cię nie zranię. Przysięgnę, że
prędzej umrę.
Nie przeżyli okresu randek. Wszystko działo się bardzo szybko i namiętnie. Czy naprawdę mo-
gą zacząć od nowa, w tradycyjny sposób?
- Nigdy więcej mi tego nie rób. - Chciała to powiedzieć ostro, ale głos jej zadrżał.
- Nie zrobię. Uniosła głowę.
- Mam książki.
- Wiem.
- Mnóstwo książek. I od tej pory będą przy nas. Musisz się z tym pogodzić.
- Nigdy nie przeszkadzały mi twoje książki. One cię określają.
Powoli pochylił się do niej. Im bardziej się zbliżał, tym silniej czuła jego przyciąganie, jak je-
dzenie pociąga głodnego albo łóżko zmęczonego. Odsunął poduszkę i objął ją. Przyciągnął ją tak bli-
sko, że wtuliła twarz w jego szyję. Zrozumiała, że zawsze będzie budził w niej desperację. Czuła ją
nawet teraz, wdychając zapach jego skóry. Ale nie była już tak zdezorientowana jak dotąd. Nie czuła
R
L
T
paniki. Ogarnęło ją dziwne wrażenie zakotwiczenia, jakby wiedziała, że nigdy więcej nie straci gruntu
pod nogami.
Położyła głowę na ramieniu Jake'a i zerknęła na Znajdowanie wybaczenia.
Ale książka znikła.
Josey uparcie oglądała się na drzwi mieszkania, kiedy Adam ciągnął ją po schodach.
- Nic jej nie będzie. Wiesz, że muszą to zrobić, w przeciwnym razie byś nie zadzwoniła - ode-
zwał się.
- Zadzwoniłam, bo zaniepokoiłam się jej stanem - odpowiedziała Josey, zdenerwowana, że
Chloe może się na nią pogniewać. - Nie prosiłam, żebyś przyprowadził Jake'a.
- Nie musiałaś. Było oczywiste, co trzeba zrobić.
Josey wyszarpnęła rękę z jego uścisku i otworzyła drzwi na parterze.
- Mówiłam ci, od początku ci mówiłam, że nie powinniśmy się wtrącać do ich związku.
- Tak, tak mówiłaś - przyznał Adam ze spokojem, idąc za nią zimnym chodnikiem. Zaparkował
swój samochód na ulicy. Jej wielki cadillac wystawał zza rogu parkingu. - I, o ile pamiętam, nie przy-
znałem ci racji. Ich spotkanie wyjdzie na dobre obojgu.
- Skąd wiesz? Nie masz pojęcia, co ją dziś spotkało.
- Może mi powiesz? Ależ się wpakowała.
- Po prostu miała zły dzień i tyle.
- Innymi słowy, nie powiesz.
Josey roztarła ramiona, usiłując je rozgrzać.
- To nie moja tajemnica. Adam zmarszczył brwi.
- Gdzie twój płaszcz?
- W domu. Wybiegłam w pośpiechu. Zdjął żółtą kurtkę termoizolacyjną.
- Masz - powiedział, podając ją. Josey otuliła się nią. - Dogadają się, daję ci słowo. Chcesz
gdzieś pójść? Coś zjeść? - Spojrzał na nią, kładąc jej ręce na ramionach. Mało brakowało, a dotknęłaby
swoich ust, choć nie jadła od wielu godzin. Trudno się oduczyć starych nawyków. - Albo możemy
pójść do mnie - dodał tonem tak znaczącym, że nie mogła udawać, że nie rozumie. - Akurat zamówili-
śmy pizzę, kiedy zadzwoniłaś. Może jeszcze nie wystygła.
Oddech uwiązł jej w piersi, wyzwalając najróżniejsze, gwałtowne dreszcze. W zeszłym tygo-
dniu każde ich spotkanie miało coraz bardziej intymną nutę. Krótkie, desperackie spotkania w mroku
ganku albo w jego samochodzie. Nikt nie mógł ich zobaczyć. Nikt nie mógł się dowiedzieć. To była ta-
jemnica, jak większość rzeczy w jej życiu. Tak było łatwiej, łatwiej ominąć lęk, zamiast stawić mu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]