[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wym kloszu.
Milczał przez chwilę, zbierając myśli. Była matką jego dziecka, najważniejszą
osobą w życiu Lucasa, i pozostanie nią, niezależnie od okoliczności. Musieli się porozu-
mieć. To było w tej chwili najważniejsze.
- Powinnaś była mi powiedzieć - odezwał się z powagą. - Nic, absolutnie nic nie
powinno było cię przed tym powstrzymać. Ani ta idiotyczna rodzinna waśń, ani...
Fia potrząsnęła głową i zacisnęła dłonie na blacie stołu.
- Gdybym ci powiedziała, mój syn znalazłby się dokładnie w centrum tej idiotycz-
nej waśni! - wybuchnęła.
- To jest także mój syn. - Santo pochylił się nad stołem. - Razem powołaliśmy go
na świat. Nie wyprzesz się tego.
- Nie, nie wyprę się tego. - Spojrzała mu prosto w oczy. - A ty przyznasz, że tamtej
nocy oboje zachowaliśmy się jak ludzie niepoczytalni. Popełniliśmy błąd. Ale ty nie mu-
sisz ponosić jego konsekwencji - dodała szybko. - Nie oczekuję od ciebie, że będziesz się
poczuwał do odpowiedzialności za dziecko. Przecież nie planowałeś zostać ojcem. Za-
pewniam cię, że ja i Lucas radzimy sobie bardzo dobrze. Możesz spokojnie wrócić do
swojego życia, bądz pewien, że ani ja, ani mój syn nie będziemy wysuwać żadnych
roszczeń wobec ciebie. %7łeby uprościć sprawę, w metryce urodzenia podałam, że ojciec
jest nieznany...
- Dość! - warknął, przerywając potok jej słów. - Ojciec nieznany?! Raczej utrzy-
mywany w nieświadomości! Zataiłaś przede mną, że mam dziecko, a teraz, kiedy prawda
wyszła na jaw, wielkodusznie pozwalasz mi postąpić wobec niego jak ostatni drań?! Ja-
kim prawem podejmujesz decyzje za mnie? Powinnaś była mi powiedzieć, że jesteś w
ciąży, kiedy tylko się zorientowałaś. Razem byśmy...
- Razem? - zaśmiała się gorzko. - Nie żartuj sobie ze mnie. Przecież my w ogóle
nie byliśmy razem, oprócz tych kilku nocnych godzin. Nic nas nie wiąże, wręcz przeciw-
nie, wszystko nas dzieli. To nie była zwykła, poczciwa miłosna przygoda, która zakoń-
czyła się nieplanowaną ciążą. Nasza sytuacja jest o wiele bardziej skomplikowana.
L R
T
- Fakt, sytuacja jest skomplikowana. Ale decyzja, żeby powiedzieć mi o dziecku,
powinna być raczej prosta. - Uniósł ręce i gwałtownym gestem zanurzył palce we wło-
sach. Miał wrażenie, że czaszka za chwilę mu pęknie od natłoku chaotycznych myśli, od
nadmiaru pytań, na które nie znał odpowiedzi. - Dlaczego postanowiłaś milczeć? Czy to
był pomysł twojego dziadka? Namówił cię, żebyś zataiła przede mną istnienie dziecka w
ramach wyrafinowanej zemsty za krzywdy, jakich rzekomo doznał od naszej rodziny?
- Ależ skąd! - żachnęła się, rzuciła szybkie spojrzenie w stronę drzwi i odruchowo
ściszyła głos. - Mój dziadek nie ma z tym nic wspólnego.
- Madre de Dio...! - wyrwało się Santowi. - On nie wie, prawda?
- Posłuchaj, to nie twoja... - Odwróciła wzrok i chciała wstać, ale zatrzymał ją,
przykrywając dłonią jej rękę.
- Odpowiedz mi na pytanie - wycedził nieswoim głosem. - Nie powiedziałaś Giu-
seppe, kto jest ojcem Lucasa?
- Jak mogłam mu powiedzieć? - westchnęła i przygarbiła się, jakby przytłaczał ją
ciężar, którego nie miała już siły dzwigać.
Patrzył na nią bez słowa. Odwzajemniła spojrzenie; nie sprawiała już wrażenia
chłodnej ani zamkniętej w sobie. Była po prostu wyczerpana. Twarz miała ciągle niena-
turalnie bladą, pod zmęczonymi oczami zauważył sine cienie. Ze zdumieniem odkrył, że
w jakimś sensie jej współczuje. Jak mogła żyć, dzień w dzień, przez trzy lata, zupełnie
sama z tajemnicą takiego kalibru? Tysiąc wieczorów, kiedy zasypiała ze świadomością,
że jej najbliżsi nie znają prawdy. Tysiąc poranków, gdy otwierała oczy i zadawała sobie
pytanie, czy właśnie nadszedł dzień, w którym ta prawda wyjdzie na jaw...
Jej dziecko było w połowie Baracchim, a w połowie Ferrarą. Już samo to brzmiało
jak makabryczny żart, a przecież czarny humor losu na tym się nie kończył. Bo mały
Lucas był owocem bardzo szczególnej nocy. Rozpoczęła się wybuchem namiętności o
sile supernowej, który pchnął ku sobie dwoje obcych ludzi, olśnionych odkryciem
wspólnej bliskości. Zakończyła się szokiem, bólem i żałobą, która rozdarła ich intym-
ność, rozdzieliła niczym przepaść bez dna. Giuseppe Baracchi nie wiedział, że gdy jego
wnuk rozstawał się z życiem, wnuczka leżała w ramionach człowieka, którego o tę tra-
gedię obwiniał. Nie wiedział, że w żyłach jego prawnuka płynie krew Ferrarów. Jak to
L R
T
się mogło stać, że patrząc na chłopca, nie zauważył podobieństwa do człowieka, którego
nienawidził? Santo nie mógł tego zrozumieć. On rozpoznał swojego syna na pierwszy
rzut oka.
- Nie, to nie do wiary. - Potrząsnął głową, jakby w nadziei, że wszystko, czego do-
wiedział się tego wieczoru, ułoży się w jakąś spójną całość, którą będzie w stanie zaak-
ceptować.
Na próżno. Nadal, poza niebotycznym zdumieniem, czuł żal, dojmujący żal i tę-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]