[ Pobierz całość w formacie PDF ]
siostra wygląda intrygująco i atrakcyjnie. Było jej do twarzy w luznej
aksamitnej szacie, którą zdobił naszyjnik z gagatów oprawionych w srebro.
- Tak się cieszę, że wpadliście - przywitała ich w progu. James wręczył jej
paczuszkę.
- Przyniosłem ci drobny upominek. Chcę ci się przypodobać, żebyś mnie
jeszcze kiedyś zaprosiła.
- Uwielbiam niespodzianki! - zawołała radośnie Megan, natychmiast
rozrywając papier.
Jej oczom ukazała się mała rzezba w ciemnym kamieniu,
przedstawiająca... męską twarz? Cóż za paskudztwo, pomyślała Delyth. Megan
jednak była zachwycona.
- To naprawdę dla mnie? - upewniła się ściszonym głosem, w którym
słychać było niedowierzanie. - Jest prześliczna, ale chyba nie mogę tego
przyjąć...
- Ależ możesz, możesz - uspokoił ją James. - Ktoś mi ją podarował, a ja z
przyjemnością podaruję ją komuś, kto potrafi docenić jej piękno. U mnie
poniewierała się w szufladzie.
- 30 -
S
R
- Jest cudowna. Na pewno nie będzie ci...?
- Na pewno. Nie chcę jej ani nie potrzebuję. I podejrzewam, że Delyth
uważa ją za brzydką. Myślałem jednak, że tobie powinna się spodobać.
- I nie pomyliłeś się! Muszę się nią zaraz pochwalić. Chodzcie,
przedstawię was znajomym.
Zdaniem Bronwen Price, matki obu sióstr, jej córka Megan dobierała
przyjaciół równie starannie jak większość ludzi dobiera meble.
W dużym salonie z balkonem znajdowało się ponad dwudziestu gości,
którzy krążąc po pokoju, rozmawiali, wybuchali śmiechem, popijali drinki.
Atmosfera była tak przyjazna, a znajomi Megan tak bezpośredni i spontaniczni,
że Delyth i James bez oporu się do nich przyłączyli. Delyth wdała się w
pogawędkę z Charlesem Kayem, prawnikiem, który zajmował jedno z czterech
mieszkań w domu. Po chwili jednak James odciągnął ją na bok, prosząc, by
przekonała jego przeciwnika w dyskusji, że Walia jest nieporównanie lepszym
miejscem na spędzenie urlopu niż Szkocja.
Delyth sączyła szprycera, James z umiarem popijał piwo. Zauważyła, że
bardzo się spodobał przyjaciołom Megan - był bardziej odprężony niż zwykle i
częściej się uśmiechał.
Delyth poszła z Megan do drzwi wyjściowych, by pożegnać jednego z
gości, który musiał wcześniej opuścić przyjęcie.
- Zwietnie się bawię - wyznała, kiedy schodami wracały do salonu. - I
sądzę, że James...
Nigdy przedtem nie spadło to na nią aż tak nagle, dosłownie w jednej
chwili. Przeszył ją ból, ogarnęło przerażenie. Doznanie było tak nieoczekiwane,
że nie dokończywszy zdania, w panice uchwyciła się poręczy, w obawie, że
upadnie. Zupełnie jakby z kimś... współcierpiała.
- Delyth! Nic ci nie jest? Może coś ci zaszkodziło? Coś, co zjadłaś albo
wypiłaś? - Megan pobladła z niepokoju i pomogła siostrze usiąść na
drewnianym stopniu.
- 31 -
S
R
Ale to był ból innego rodzaju, toteż Delyth zaprzeczyła ruchem głowy.
- Po prostu zrobiło mi się nagle trochę słabo. Nie przejmuj się, zaraz mi
przejdzie...
Mimo usilnych protestów siostry, Megan poszła po Jamesa.
Zatroskany, przykląkł obok Delyth; dotknął dłonią jej czoła, sprawdził
tętno.
- Co się właściwie stało? - próbował się dowiedzieć. Znowu ogarnęło ją to
przeklęte poczucie pewności.
- Kto tu mieszka? - spytała, wskazując drzwi po przeciwnej stronie
podestu.
Megan wyglądała na zdezorientowaną.
- Czemu o to... To mieszkanie Charlesa, tego prawnika. Rozmawiałaś z
nim dziś na przyjęciu. Wyszedł wcześnie, bo w poniedziałek ma jakąś ważną
sprawę w sądzie, do której musi się przygotować. Ale dlaczego...
- Ktoś w tym mieszkaniu jest poważnie chory - oznajmiła z wysiłkiem
Delyth. - A może nawet umierający.
Megan potrząsnęła głową.
- Charles mieszka sam, a kiedy był u mnie, nic mu nie dolegało.
- Masz jakieś podstawy, żeby tak myśleć? - zwrócił się do Delyth James.
Oczywiście nie miała żadnych podstaw. I wiedziała, że ich zdaniem
zachowuje się niedorzecznie. Może faktycznie powinna dać sobie spokój i
wrócić na przyjęcie... Jednak gdy tylko o tym pomyślała, pewność powróciła ze
zdwojoną siłą: ktoś potrzebuje pomocy!
- Musimy z nim porozmawiać - upierała się. - Albo przynajmniej
zadzwońmy do drzwi...
- Będzie zły, że mu przeszkadzamy - mruknęła Megan. - Ale skoro
nalegasz...
Zadzwonili trzy razy, lecz nikt im nie otworzył.
- 32 -
S
R
- Pójdę do siebie i zatelefonuję do niego - oświadczyła Megan. - Może
jest w gabinecie i nie słyszy.
- Uważasz mnie za wariatkę, prawda? - spytała Delyth Jamesa, gdy zostali
sami.
- Nie, wcale tak nie uważam. Myślę tylko, że możesz się mylić. Nigdy
jednak nie nazwałbym cię wariatką.
Zirytował ją ten jego diabelny zdrowy rozsądek.
- Nie pozostaje nam nic innego, jak tylko poczekać i przekonać się -
rzekła ostrym tonem, kończąc tę przykrą dla niej wymianę zdań.
W tej samej chwili wróciła do nich Megan.
- Telefonu też nikt nie odbiera. A przecież jestem pewna, że Charles jest
w domu. Może bierze kąpiel?
- Zapewniam cię, że nie - odrzekła beznamiętnie Delyth.
Z niepewną miną Megan wyciągnęła z kieszeni klucz do mieszkania
[ Pobierz całość w formacie PDF ]