[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pragnÄ….
- Lepiej odwiez mnie do domu - poprosiła. - Może in-
nym razem będziemy mieli więcej szczęścia...
S
R
ROZDZIAA SZÓSTY
W poniedziałek rano Jane przyjechała do szpitala w bar-
dzo pogodnym nastroju. Szorowała właśnie ręce przed ope-
racją, gdy usłyszała za sobą czyjeś kroki. Odwróciwszy gło-
wę, zobaczyła Davida.
- Cześć - rzekła z promiennym uśmiechem.
Zmarszczywszy brwi, zatopił wzrok w gazecie, którą trzy-
mał w ręku. Ponieważ nie odpowiedział, pomyślała, że może
jej nie usłyszał.
- Dzień dobry - powtórzyła głośniej, wciąż się uśmiecha-
jąc. - Los spłatał mi wczoraj figla, ale...
- Czy moglibyśmy odłożyć na pózniej tę towarzyską po-
gawędkę? - przerwał jej chłodnym tonem. - Jesteśmy tu po
to, żeby pracować.
Przyjrzała mu się zdumiona. Nie wierzyła własnym uszom
- czy naprawdę odezwał się do niej w ten sposób?
- Davidzie, co się... - zaczęła, ale nim zdążyła dokoń-
czyć, już go nie było.
W sali operacyjnej wciąż uciekał spojrzeniem gdzieś
w bok i do nikogo się nie odzywał, toteż nawet Edmund
zauważył, że coś jest nie tak. Podczas przerwy na lunch
zniknął jak kamfora i nie przyłączył się do Jane w stołówce.
- Davidzie, czy coś się stało? - spytała, dopadłszy go
wreszcie po południu. - Jesteś jakiś dziwny.
S
R
- Zapewniam cię, że nic mi nie dolega - odparł chłodno.
- I przestań udawać, że obchodzi cię to, jak się czuję.
Gdy wyminąwszy ją, odszedł, z otwartymi ze zdumienia
ustami wpatrywała się w jego plecy, absolutnie nic nie rozu-
miejąc. Wieczorem trzykrotnie do niego dzwoniła, za każ-
dym razem zostawiając wiadomość na automatycznej sekre-
tarce. Mimo jej próśb nie oddzwonił. Najpierw się martwiła,
potem denerwowała, wreszcie wpadła w złość. Nie pozwoli
się tak traktować!
Nazajutrz sytuacja się powtórzyła, ale Jane nie zamierzała
ciągnąć tego w nieskończoność.
- Możemy zamienić parę słów? - spytała wprost, dopadł-
szy go samego na korytarzu.
- Nie mam teraz czasu - burknął, próbując ją wyminąć.
Zagrodziła mu drogę.
- Jesteś mi winien wyjaśnienie - powiedziała rzeczowym
tonem. - Jeśli nie chcesz się już ze mną spotykać, w porząd-
ku. Ale byłabym wdzięczna za odrobinę uprzejmości. Wy-
starczy choćby jedno krótkie zdanie. Możesz mnie obrażać,
ale nie pozwolę, żebyś mnie ignorował. Skoro to koniec,
powiedz mi chociaż dlaczego.
- Wystarczy jedno krótkie zdanie? - rzucił ostro. - Będę
łaskawy i zdobędę się na więcej! Otóż nad ranem wezwano
mnie do chorego. Kiedy mijałem twój dom, czułem się jak
zakochany po uszy nastolatek. Spojrzałem w okno twojej
sypialni... i kogo zobaczyłem? Jakiegoś faceta w piżamie!
Ziewał rozkosznie, i było oczywiste, że spędził tę noc razem
z tobą. Zresztą, ty byłaś obok, w szlafroku. I obejmowałaś
go. Mam nadzieję, że był tego wart.
Patrzyła na niego blada jak ściana, nie mogąc wykrztusić
S
R
słowa. Gdy ponownie spróbował ją wyminąć, znów zagro-
dziła mu drogę.
- Teraz kolej na moje jedno krótkie zdanie. Ale będę
łaskawa i zdobędę się na więcej! Owszem, ten chłopak spał
u mnie w niedzielę. Mało tego, dał mi nawet pieniądze. To
jeszcze pogarsza sprawę, prawda? Jest młodszy od ciebie
i nie tak przystojny jak ty, ale całkiem niczego sobie. Spę-
dziłam z nim uroczy wieczór. Ma mnóstwo cech, których ty
nie masz i nigdy mieć nie będziesz.
On też był już blady jak ściana.
- Nie chcę tego słuchać! - wybuchnął.
- Nie chcesz, ale będziesz musiał. W przeciwnym razie,
ominie cię najlepsze. Bo choć ten chłopak spał w mojej sy-
pialni, to spędził noc na podłodze. Tak jak już wiele razy
przedtem. Ale, ale, nie powiedziałam ci chyba jeszcze, kto to
taki? Otóż ten chłopak nazywa się Peter Cabot i jest moim
bratem. Wspierałam go finansowo podczas studiów, więc
teraz, kiedy zaczął zarabiać, chce zacząć spłacać swój dług.
Tyle co do pieniędzy, a co do mężczyzn nocujących w na-
szym domu, to mamy pewne surowe zasady, od których
bracia sÄ… wyjÄ…tkiem. Zadowolony?
Na jego twarzy pojawił się wyraz nagłego olśnienia. Wi-
dać było, że od razu jej uwierzył. Nie miał zresztą powodów,
by nie wierzyć.
- O Boże, Jane... -jęknął. - Co mam ci powiedzieć?
- Cokolwiek powiesz, niczego to nie zmieni. Powiedzia-
łeś już swoje. Fakt, że tego rodzaju podejrzenia ośmielasz się
żywić właśnie ty, wieczny Casanova, zakrawa na ponury
żart... To kwestia zaufania, Davidzie. O nic mnie nie spyta-
łeś, nie dałeś mi szansy niczego wyjaśnić, z góry założyłeś,
S
R
że dobrze wiesz, co jest grane. Ja do tej pory nie wiem, czy
mogę ci zaufać, czy nie. Ale gdybym to ja była na twoim
[ Pobierz całość w formacie PDF ]