[ Pobierz całość w formacie PDF ]
fałszywość tego obrazu i od czasu do czasu zastanawiał się, jakim człowiekiem jest naprawdę.
Odpędzał od siebie te myśli, gdy tylko je sobie uświadomił, miał bowiem nieprzyjemne
poczucie własnej słabości i bardzo go ono dręczyło. Obraz, który ukształtował na użytek
publiczny, przedstawiał kogoś, kim chciał być i nie potrafił znieść podejrzeń, ze może wcale
taki nie jest. Nie było jednak sposobu, żeby to sprawdzić. Nigdy dotąd nie został poddany
próbie. Ubodła go nieukrywana pogarda Wyatta i poczuł coś w rodzaju wstydu, że próbował
ukraść samochód. Mężczyzna nie powinien tak postępować. Gdy więc nastała dla niego
godzina próby, jakiś wewnętrzny impuls sprawił, że skrzyżowawszy ręce powiedział śmiało
do podinspektora Roseau wynoś się do diabła, koleś, i to migiem .
Teraz więc, gdy wokół rozpętało się istne piekło, leżał na łóżku zdumiony tym, co zrobił.
Nigdy by nie uwierzył, że zdoła znieść tyle bólu. Odczuwał dumę, że tracąc już przytomność
w gabinecie Roseau spojrzał w jego nieprzejednaną twarz i wymamrotał jeszcze raz
powtarzam: idz do diabła, sukinsynu .
Ocknął się w czystej pościeli, mając zabandażowane ręce i opatrzone rany. Nie wiedział,
jaki był tego powód. Nie pojmował też, dlaczego nie może podnieść się na łóżku. Próbował
kilka razy, a potem zrezygnował, koncentrując uwagę na swym nowym, zdumiewającym
wcieleniu. W ciągu jednej krótkiej godziny odkrył, że już nigdy nie będzie musiał tworzyć
swego publicznego wizerunku i że nie potrzebuje się więcej wzbraniać przed autoanalizą.
- Już nigdy nie będę się bał - wyszeptał głośno przez posiniaczone wargi. - Na Boga,
wszystko przetrzymałem. Nie muszę się więcej bać!
A jednak odczuwał znowu strach, gdy zaczął się ostrzał artyleryjski. Nie umiał
zapanować nad pierwotnymi reakcjami organizmu. Jego gruczoły pracowały normalnie
i kiedy na Place de la Liberation Noire spadła lawina pocisków, zaczął się bać. Skulił się na
łóżku i patrzył w sufit, zastanawiając się bezradnie, czy nie wleci tamtędy jakaś bomba, by
pozbawić go odwagi, którą właśnie w sobie odkrył.
V
Wyatt siedział obok, w rogu celi, zatykając rękami uszy z powodu nieopisanego,
ogłuszającego hałasu. Przelatujący kawałek szyby przeciął mu twarz, ale na szczęście oczy
nie ucierpiały. Przez jakiś czas wyjmował ostrożnie ze skóry odłamki szkła, co było bardzo
bolesnym zabiegiem. Musiał tak się na tym skoncentrować, że nie zwracał uwagi na nic
więcej. Teraz jednak zaczął zdawać sobie w pełni sprawę, co się dzieje.
Wyglądało na to, że Favel skierował wszystkie działa na Place de la Liberation Noire.
Eksplozje następowały jedna po drugiej, a przez okienko wpadał do celi gryzący zapach
prochu. Posterunek policji nie został jeszcze trafiony, a przynajmniej tak się Wyattowi
zdawało. Był pewien, że zauważyłby to. Siedział w kącie, skulony jak konik polny,
z podkurczonymi nogami i głową opuszczoną między kolana, zastanawiając się intensywnie,
co zrobi, gdy na posterunek spadną pociski - o ile w ogóle pozostanie wtedy przy życiu.
Nagle rozległ się potężny huk, od którego zadrżało w celi powietrze. Wyatt poczuł się jak
mysz w ogromnym bębnie. Przez moment był kompletnie ogłuszony i wrzawa z zewnątrz
docierała do niego jakby przez sto warstw tkaniny. Stanął chwiejnie na nogach, potrząsnął
skołataną głową i oparł się o ścianę. Po chwili poczuł się lepiej i zaczął oglądać z uwagą
niewielkie pomieszczenie, w którym go więziono. Posterunek został trafiony - to nie budziło
wątpliwości - i, na miły Bóg, coś musiało się zawalić.
Popatrzył na przeciwległą ścianę. Z pewnością nie było na niej przedtem wybrzuszenia.
Podszedł bliżej, aby mu się przyjrzeć i zobaczył biegnącą pionowo długą, zygzakowatą
szczelinę. Przyłożył w tym miejscu rękę, napierając ostrożnie na mur, a potem przywarł do
niego ramieniem, próbując pchnąć mocniej. Mur nawet nie drgnął.
Cofnął się i zaczął rozglądać się po celi, aby znalezć coś, czym mógłby go rozbić.
Spojrzał na taboret, ale mu nie odpowiadał - był zrobiony z lekkiego drewna. Stanowiłby
wystarczająco dobrą broń przeciwko człowiekowi, ale nie nadawał się do walki z murem.
Pozostawało jeszcze łóżko. Zrobiono je z żelaza, a u wezgłowia i w nogach główna rama
osadzona była w otworach. Wezgłowie łóżka składało się z metalowych rurek połączonych
sworzniami, które jednak pordzewiały i wyciąganie ich było nie lada zadaniem. Ale pół
godziny pózniej Wyatt miał już niezły zestaw narzędzi, którymi mógł się posłużyć: dwa
prymitywne łomy, kilka skrobaczek, wykonanych ze sprężyn od łóżka oraz przedmiot, dla
którego nie znalazł nazwy, ale który bez wątpienia potrafiłby do czegoś wykorzystać.
Czując się jak Edmund Dantes uklęknął pod ścianą i za pomocą skrobaczki zaczął
usuwać ze szczeliny luzną zaprawę. Liczyła sobie kilka wieków, była twarda i nie poddawała
się łatwo, ale eksplozja nadwerężyła mur, stopniowo więc Wyatt zdołał wydrążyć niewielki
otwór, na tyle szeroki i głęboki, by wsadzić weń końcówkę łomu. Potem napiął do oporu
mięśnie i udało mu się poruszyć odrobinę kamienny blok, z którym walczył.
Cofnąwszy się o krok, by zbadać sytuację, uświadomił sobie, że intensywny ostrzał
artyleryjski placu ustał. Pocisk, który spowodował pęknięcie muru, musiał być jednym
z ostatnich, jakie wystrzelono w ich kierunku i teraz słychać było tylko ogólny zgiełk bitwy,
toczącej się na północ od miasta.
Wyatt przestał myśleć o wojnie i spojrzał z zadumą na swój zaimprowizowany łom. Aom
[ Pobierz całość w formacie PDF ]