[ Pobierz całość w formacie PDF ]
poszła niedzielna zbiórka w myjni? Dużo zdobyliście pieniędzy? Przyjechałabym, ale jak
może pamiętasz, nie mam samochodu.
- Za to twój tato przyjechał jakimś innym samochodem, na pewno to nie był garbus.
Pewnie nam nie ufa na tyle, by oddać Groszka do myjni - uśmiechnął Charlie. - Miły z niego
gość.
- Tak, macie dużo wspólnego - stwierdziła Lilly. - Obaj zachowujecie się tak,
jakbyście dorastali w latach sześćdziesiątych tyle że mój tato ma dowód osobisty który to
potwierdza.
- Lata sześćdziesiąte to stan umysłu, a nie metryka. Zapytaj kogokolwiek.
- Kogoś, z kim ty się zadajesz, tak? To w końcu jak poszło w myjni?
- Niezle. Uzbieraliśmy trochę ponad pięćset dolarów. Może się wydawać, że to dużo,
ale tak naprawdę to kropla w morzu.
- Możliwe, ale zawsze lepsze to niż nic - zauważyła Lilly. - Najważniejszy jest udział,
zrobiłeś coś ważnego dla sprawy, w którą wierzysz.
Charlie podrapał się po brodzie i spojrzał w sufit.
- Wiesz co, ten tekst podejrzanie przypomina motto cheerleaderek.
- Jeśli nawet, to co z tego? - prowokowała Lilly. Uważam, że to prawda.
- W sumie to masz rację - zgodził się Charlie. - Liczy się udział, nawet jeśli
zebraliśmy tylko małą kwotę.
- Gdybyście organizowali takie zbiórki co roku, albo częściej, uzbierałoby się więcej.
- Racja, nigdy nie myślałem o tym w ten sposób.
- Uwaga - kobieta z poradni zawodowej postukała w mikrofon. - Uwaga, proszę
wszystkich o powrót na miejsca.
- No cóż... w takim razie do zobaczenia jutro - powiedziała zawiedziona Lilly.
- Jasne. O siódmej, tak? Mogę się trochę spóznić. We czwartki pracuję do wpół do
siódmej, a jeszcze muszę wziąć prysznic i się przebrać. Ale na pewno przyjdę.
- O ile wykąpiesz się przed kolacją, wybaczymy spóznienie - droczyła się Lilly.
- Czy powinienem się spodziewać jakiejś inspekcji? - zapytał Charlie z uśmiechem. -
Sprawdzisz, czy umyłem uszy?
Lilly lekko się zarumieniła.
- Ja...
- Ludzie! Wracajcie na miejsca! - ponaglała prowadząca.
Lilly rozejrzała się po auli. Okazało się, że prawie wszyscy zajęli już swoje krzesła.
- Do zobaczenia wieczorem... to znaczy, jutro wieczorem - szepnęła, po czym
pospieszyła na swoje miejsce, za plecami Tracy. Na szczęście siedziała na początku rzędu,
więc nie musiała się przeciskać między krzesłami.
- I jak poszło? - zapytała szeptem przyjaciółka, kiedy prowadząca konferencję kobieta
przedstawiła kolejnego mówcę.
- No wiesz... tylko rozmawialiśmy, to wszystko.
- Widziałam! Ale czy umówiliście się na weekend? Powiedziałaś mu, co czujesz? %7łe
nie możesz przestać myśleć o...
- Daj spokój, OK? Charlie i ja jesteśmy tylko przyjaciółmi.
- Skoro tak twierdzisz, Lilly - westchnęła Tracy, rzucając jej sceptyczne spojrzenie.
Charlie czuł się jak idiota. Stał przed drzwiami domu Cameronów z pudełkiem
ciastek, które specjalnie na tę okazję upiekła jego matka.
- Cześć.
Charlie podniósł głowę, kiedy Lilly otworzyła drzwi.
- Co to? - zapytała, zerkając na pudełko, które trzymał w ręce.
- Ach, to dla ciebie, dla was. - Wręczył jej ciasteczka.
- Dzięki. Wejdz do środka. - Lilly cofnęła się, wpuszczając chłopaka do domu. -
Charlie, to moja mama, Bridget Cameron.
- Witaj, Charlie. Cieszę się, że mogę cię poznać. Poczęstuj się mrożoną herbatą -
przywitała go matka.
- Dziękuję. - Charlie sięgnął po stojący na stole dzbanek i napełnił szklankę.
- Nie martw się, mama już wie o twoich zwyczajach żywieniowych.
- Wiesz co, twoja wizyta okazała się doskonałym pretekstem do wypróbowania
nowego przepisu na wegetariańską potrawkę, jak leci, Charlie? - Pan Cameron odwrócił się
od woka, w którym coś smażył i pomachał łopatką.
- Dziękuję panu. Wszystko OK - odpowiedział Charlie.
- Mów mi Curtis. Kolacja będzie gotowa za dziesięć minut. Możecie się sobą zająć.
- Zobaczcie, Charlie przyniósł ciasteczka - powiedziała Lilly. - To miłe, prawda?
- Położę je na talerzu - uśmiechnęła się pani Cameron. - Dzięki, Charlie.
- Drobiazg. To ciasteczka domowej roboty, moja mama je piekła - wyznał z dziwnym
zakłopotaniem. Miał na sobie białą koszulę i swoje najlepsze szerokie czarne dżinsy, co
więcej, włożył skarpetki.
- A więc... tak mieszkasz - powiedział, kiedy przeszli z kuchni do salonu. Rozejrzał się
po pokoju, zwracając uwagę na bibeloty i wiszące na ścianach zdjęcia. Uśmiechnął się na
widok stojącej na kominku rodzinnej fotografii, którą otaczały zdobyte przez Lilly puchary.
- Już tu kiedyś byłeś - przypomniała Lilly. - Pamiętasz? Tego dnia, kiedy
przyprowadziłeś samochód - dodała szeptem.
- Racja, pamiętam - powiedział Charlie. Wydawało mu się, że od tamtego czasu
upłynęły wieki. Teraz przypomniał sobie, że Lilly omal go nie przewróciła, wybiegając z
domu, żeby obejrzeć naprawiony zderzak. Zupełnie nie wiedzieli, o czym ze sobą rozmawiać.
Teraz było inaczej. Potrafił się już przy niej rozluznić.
- Chodz, coś ci pokażę. Padniesz trupem. - Lilly zaprowadziła go bliżej kanapy i
wskazała wiszący na ścianie plakat z koncertu Grateful Dead z lat siedemdziesiątych. - Tato
chyba nigdy się z nim nie rozstanie.
Charlie nachylił się, żeby dokładniej przyjrzeć się plakatowi.
- Lilly, powiedz, jak twój tato reaguje na kradzież?
- No cóż, myślę, że cię bardzo lubi, ale na twoim miejscu bym nie przeginała.
Umówmy się, że jest do niego prawie równie mocno przywiązany jak do swojego samochodu.
Charlie kiwnął głową.
- No trudno, jakoś będę musiał to przeżyć. Może pokażesz mi swój pokój? - Spojrzał
w stronę schodów.
- OK, ale wcześniej musisz mi obiecać, że nie będziesz kpił z tego, co tam zobaczysz.
- Jasne, że nie będę, Przecież ty wcale nie kpiłaś z tego, co lubię i w co wierzę.
- Tak, tylko że jest pewna różnica. Ja mam zawsze rację.
- Czyżby? Tak uważasz? - Charlie uśmiechał się szeroko, robiąc krok w jej kierunku.
- Oczywiście. Tak właśnie uważam. - Lilly zerknęła na niego, kiwając głową. - No
cóż, niełatwo mieć zawsze rację i być chodzącym ideałem.
- O tak, wiem coś o tym - zażartował, opierając dłoń o ścianę za jej plecami. Patrzył
Lilly w oczy, próbując wyczuć jej nastrój. Wydawała się bardzo zadowolona, że go widzi.
Prawie tak zadowolona jak on, mogąc spędzić z nią trochę czasu. Na dodatek spotkanie nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]