[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Oj, kroi się coś niedobrego, panie dowódco, oj, kroi. Niezwyczajny to czas...
Idalgo pokiwał głową, jakby chciał wszystko potwierdzić. Zgasił
fajkę i pokazał wzrokiem krzaki.
- Dla matki i dziecka trza zrobić nosze - powiedział zdecydowanie.
-Dwa długie badyle muszą wystarczyć. W Sagdenii nazywają to travois. Przywiązuje się koniowi
dwa badyle na karku, a z tyłu robi leże... Odsapnijcie trochę i ruszamy. Noc idzie, a droga do księcia
daleka...
- Co z trupami, łapaczu? - odezwał się z niepokojem Maqui. -
A i konie znaczne...
Nie musiał czekać na odpowiedz. Human zaczął właśnie ściągać ciała zabitych strażników w krzaki.
Chwytał ich za nogi po dwóch i wlókł w największą gęstwinę. Kiedy lunął deszcz, wszyscy
znajdowali się pod grubą warstwą gałęzi.
- Konie wezmiemy tak, jak stoją - zawołał olbrzym. - Nas mało, a ich dużo... Powiemy, że
znalezione. - Zaśmiał się, wiążąc wierzchowce w długi szereg. Na niebie pojawiła się długa
błyskawica i kilka sekund pózniej rozległ się grzmot. Ulewa zrobiła się jeszcze gęściejsza, a pioruny
raz po raz uderzały w pobliskie drzewa. Kilka z nich zapaliło się, rozkwitło płomieniem i szybko
zgasło w strugach wody. Poruszali się wolno i ostrożnie. Kobieta z dzieckiem, osłaniając się przed
deszczem aż trzema czerwonymi płaszczami zabitych strażników, jechała na noszach ciągniętych
przez niskiego siwka. Dwaj ranni żołnierze księcia Syriusa posuwali się powoli na końcu grupy,
zatrzymując się co pewien czas i uważnie nasłuchując. Wierzchowce królewskich strażników
ciągnęły się posłusznie za koniem Pinta. Z
przodu jechał Human. Olbrzym wpatrywał się w noc, pilnował tempa i doglądał noszy. Mimo że
deszcz zelżał, nie zapalili pochodni i poruszali się w ciemnościach. Chmury zasłaniały księżyc, więc
droga była niewidoczna i musieli zdać się na instynkt. Kilkadziesiąt kroków w przodzie jechał
Idalgo. W razie napadu dawał im czas na ukrycie kobiety i dziecka. Nieraz czekał na nich, zamieniał
kilka zdań z wycieńczonymi strażnikami i ponownie mszał do przodu. Po przejechaniu połowy drogi,
kiedy do świtu pozostały jeszcze zaledwie dwie godziny jazdy, kobieta wyjrzała spod
przemokniętych płaszczy i zawołała do jadącego najbliżej Maquiego:
- Musimy się ogrzać, panie. Dziecko ma dreszcze, a i ze mną nie jest najlepiej. Przemokliśmy.
Zdałoby się stanąć w jakim zajezdzie...
%7łołnierz, który sam ledwie trzymał się w siodle, skinął głową i przyspieszył jazdę. Pinto nawet się
nie odezwał. On również znajdował się na granicy wycieńczenia i gorączkowego letargu. W
nocy temperatura obniżyła się, a padający deszcz stał się zimny i przenikający do kości. Mimo to
obaj żołnierze trzymali się w siodle tak, jak ich nauczono. Byli wyprostowani, a jedna ręka zwisała
luzno wzdłuż boku. W przypadku Pinta była to zdrowa lewa ręka. Konia prowadził nogami.
- Kobieta i dziecko muszą odpocząć. - Maqui zrównał się z Humanem i spojrzał w jego stronę.
Olbrzym popatrzył na niego przenikliwie i mruknął, że zrozumiał. Uderzył konia piętami i z miejsca
ruszył galopem. Tylko on mógł sobie na to pozwolić. W nocy widział
nie gorzej niż w dzień. Kiedy zbliżył się do łapacza, tamten miał już gotową odpowiedz.
- Widzi mi się, że trza im wytchnienia - powiedział na powitanie.
- Gdzieś tutaj był zajazd. Księstwo zaczyna się od rozdroża, a zajazd jeszcze po stronie Kreporu...
- Cni mi się, że jako dzieciak byłem tu z cyrkiem... - wtrącił
niepewnie Human. - Będzie z dziesięć lat, albo i więcej...
- Podła to była buda, a gospodarz drab i złodziej - stwierdził na wpół do siebie łapacz. - Chybaśmy
się nie polubili...
- Granica blisko, czas inny, może nie pozna? - myślał głośno olbrzym.
- A i książęcych możemy tam spotkać...
- Na pewno - zgodził się Idalgo. - Tak samo jak królewskich - dodał
kwaśno. - Albo co gorszego...
Brwi Humana podniosły się ze zdziwieniem do góry. Zatrzymał
konia
i powiedział wyczekująco:
- Dziwnie gadasz...
- Słyszałeś o pellegrisach? - Pytanie łapacza zabrzmiało sucho.
- Różnie nasi gadali - odpowiedział bez przekonania olbrzym.
-Podobno mordują w szale...
- Pellegrisi wierzą, że ich bogom jest za ciasno, i zabijają na ilość
-wyjaśnił Idalgo. Za plecami słyszeli zbliżające się konie Maquiego i Pinta.
- Wpadają nagle w szał i wyrzynają wszystkich, dopóki sami nie zostaną zabici. Szkolą się w walce
w tłumie... Widziałeś kiedyś ich broń? Nie... Podobna do twojej. Tylko trochę krótsza i trzy razy
szersza. Dobra do rąbania mięsa w jatce... Mają też długie kije...
- Boisz się, że ich spotkamy? - Teraz głos Humana brzmiał
niemalże oficjalnie.
- Zły to czas i trza się pilnować - zakończył łapacz. - Szalonych nie brak, a w zajezdzie tłoczno.
Kiedy zatrzymali się przed bramą zajazdu, do świtu pozostało tylko kilka chwil. Wrota były
uchylone, a światło pochodni rozchodziło się po dziedzińcu. Stało tam kilkanaście koni i trzy
powozy. Nad wejściem do zajazdu paliła się lampa naftowa, a przez małe okna wydostawały się na
zewnątrz smugi żółtego światła. Z wnętrza dolatywały pijackie okrzyki i śpiewy. Wokoło unosił się
zapach pieczonego mięsa i dymu z komina.
Idalgo podszedł do koni i sprawdził je. Niektóre należały do królewskich strażników. Rozpoznawał
siodła i rasy Pandabu, Sagdenii, Ougi i królestwa Kreporu. Były nawet dwa wierzchowce
wyhodowane w Lasach Orchy, na rozległych polanach pośród tysiącletnich drzew. Miały wychudłe
[ Pobierz całość w formacie PDF ]