[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wprawdzie tak duży, jak ten, który zajmowała Marlenę, ale
równie piękny i luksusowo urządzony.
Postawiła walizkę na przygotowanym specjalnie stojaku i
ruszyła prosto do przyległej łazienki, pragnąc niezwłocznie
zmyć z siebie brud podróży i przebrać się w świeże ubrania.
Rzuciła spojrzenie przez okno, które sprawiało wrażenie obrazu,
dostrzegła w dole strumień, szemrzący tuż pod jej balkonem i
próbowała stłumić narastające w niej poczucie winy.
Jakież to cudowne miejsce! Jaki piękny dom! I ta luksusowa
łazienka! Nachyliła się nad marmurową wanną, rozpinając jedną
ręką sweterek, a drugą odkręcając kran.
Marlenę nie była w tak złym stanie psychicznym, jak się tego
obawiała. Z niechęcią musiała przyznać, że Conner miał rację.
Grozby samobójstwa, do których uciekała się jej kuzynka, miały
jedno tylko na celu - skłonić Hilary do przyjazdu. No cóż... -
pomyślała, wchłaniając woń pienistego płynu do kąpieli,
podczas gdy ciepła woda z szumem lała się z kranu - cóż w tym
złego? Po prostu spędzę tu przyjemnie kilka tygodni.
Conner wsuwał się do ciemnego domu niemal ukradkiem. Za
wszelką cenę pragnął uniknąć kontaktu z Marlenę. Miał za sobą
RS
34
ciężką noc i bardzo wyczerpującą naradę. Obawiał się więc, że
w tym stanie może mu zabraknąć cierpliwości wobec bratowej.
Nalał sobie szklankę czystej whisky, pogrzebał w kominku,
by wygasić ostatnie tlące się jeszcze kawałki drewna, po czym
ruszył w stronę swojego gabinetu. Było bardzo pózno, lecz zbyt
wcześnie, by zasnąć. Zwłaszcza teraz, po tym cholernym
zebraniu.
Skąd u diabła przeciekła wiadomość, że to on stoi za ofertą
nabycia Smoczego Potoku? Przełknął ostatni łyk whisky i
sięgnął do barku, by wyjąć z niego karafkę i ponownie napełnić
szklankę. Ktoś mi za to zapłaci! Cena wyjściowa wzrosła
podwójnie, z chwilą gdy właściciele Smoczego Potoku odkryli,
z kim mają do czynienia.
Psiakrew! Marlenę musiała nastawić termostat na pełny
regulator. Trudno było oddychać. Rozluznił krawat, zrzucił
płaszcz i otworzył francuskie drzwi balkonowe. Orzezwił go
podmuch chłodnego powietrza. Dotąd nie był świadom, że go
potrzebował. Usiłował sobie przypomnieć, ile wypił podczas
kolacji po naradzie i nie potrafił. Jak widać, wypił za dużo. Aby
odpokutować, wyszedł na balkon. Natychmiast zaatakował go
wiatr, wciskając lodowate igiełki pod kołnierz, między guziki
marynarki, pod mankiety. Czuł, jak jego skóra napina się i drży.
- Panie St. George?
Początkowo nie wiedział, skąd dochodzi głos. Księżyc
przesłaniały chmury, a na balkonach nie zainstalowano
elektrycznego oświetlenia. Zwiatło kilku lamp padało na
liściaste korony pobliskich drzew, dobywając z mroku nie dzieło
człowieka, lecz dzieło natury.
W końcu jednak, pomimo słabego światła, zdołał ją dojrzeć.
Hilary Fairfax znajdowała siew odległości niecałych trzech
metrów od niego, choć stała na balkonie powyżej. Wybierając
dla niej pokój gościnny, nie uświadomił sobie, że umieszczają
tak blisko zajmowanej przez siebie części domu.
RS
35
Przechyliła się przez balustradę, a jej długie włosy ześlizgnęły
się z ramion w dół, tuż nad nim. Miała na sobie jakąś lekką,
miękką szatę, która spowijała ją od szyi aż po kostki i przeguby
rąk. Nie potrafił określić koloru, ale było to coś aksamitnego,
coś, co niejasno kojarzyło się z epoką elżbietańską.
- Panie St. George?
Przechyliła głowę, a światło padające z pokoju sięgało
fragmentów jej twarzy, ukazując blady zarys policzka w
miejscu, gdzie ten stykał się z ciemnym cieniem oka. Widział
tylko kąt jej ust, lecz te wydały mu się rozmarzone i nabrzmiałe,
jakby za sprawą płaczu czy pocałunków...
Przez chwilę, która zdała się wiecznością, stał jak zapatrzony
Romeo, a równoczesną reakcję jego ciała trudno byłoby uznać
za niejednoznaczną. Ten nie kontrolowany odruch spowodował
jego irytację. Czyżby przestrzegany od pewnego czasu celibat
doprowadził go do tego? Czyżby dlatego reagował jak
zgłodniały nastolatek, podniecony widokiem każdej kobiety o
pociągających ustach i odzianej w nocny strój Julii? A przy tym
kobiety, której przecież się nie podobał. Aż zbyt dobrze
pamiętał twardy i oskarżycielski wyraz tych miękkich, okrytych
cieniem oczu, gdy patrzyły na niego dzisiejszego popołudnia.
,, Co pan takiego zrobił?" - spytała, z góry przyjmując, że to
on jest winien. Natychmiast uznała go za czarny charakter.
No cóż, trudno. Jeśli ma to uszczęśliwić Marlenę, niech i tak
będzie. Pogodzi się z niechęcią Hilary Fairfax.
Ale jego ciało najwyrazniej nie było mu posłuszne, a on sam
irytował się tym coraz bardziej. Spojrzał bez uśmiechu w górę.
- Czy nie moglibyśmy mówić sobie po imieniu? Jeśli mamy
wspólnie mieszkać, wszystkie te grzecznościowe formułki mogą
stać się uciążliwe. - Jego głos zabrzmiał lodowato. Sprawiło mu
to satysfakcję. Przynajmniej ona nie odgadnie, jak niedorzeczny
rozpaliła płomień.
- Dobrze. - Wyprostowała się, a jej twarz znów zniknęła we
włosach. - Cieszę się, że jeszcze nie śpisz.
RS
36
[ Pobierz całość w formacie PDF ]