[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Carlo stał nieruchomo z zapartym tchem. Gdy
powoli uświadomił sobie prawdę, poczuł tak
ogromną ulgę, że aż zrobiło mu się słabo. Po dłu
gim milczeniu, gdy czterej mężczyzni stali jak za
hipnotyzowani, oczekujÄ…c na reakcjÄ™ Carla, ten
wreszcie odetchnął głęboko i odpowiedział:
- Pozdrów Adelajdę i powiedz jej, że nie musi
wstępować do klasztoru ani opuszczać męża. Ja
sam jestem w podobnej sytuacji. Nie wierzyłem
już, że kiedykolwiek ujrzę moją ukochaną Wene
cję. Dwa lata to długi czas. Ja też znalazłem po
cieszenie gdzie indziej...
Marsilio otworzył szeroko oczy i przez chwilę
wydawało się, że jego wzrok przepełnia oburze
nie i gniew. Jednak zamiast wybuchnąć złością,
nagłe się roześmiał.
Godzinę po tym, jak Marsilio Poliziano - głoś
no rozmawiając i śmiejąc się serdecznie - wraz ze
swymi synami opuścił willę rodziny di Credi, przy
szli rodzice Carla. Gdy tylko usłyszeli radosną no
winę o powrocie pozostałych rozbitków z Marii
Medici, przybyli najszybciej jak tylko mogli.
Carlo dostrzegł ich, kiedy mijali bramę, i po
spieszył ku nim, aby przygotować ich na spotka
nie z Signe. Radości z powitania nie było końca.
Wszyscy troje odczuwali podobne wzruszenie.
Gdy matka ściskała syna, płacząc z radości, spy
tała w pewnej chwili z obawą w głosie:
- Czy Marsilio Poliziano był tutaj?
Carlo skinął głową i uśmiechnął się tajemniczo.
- Tak. Przyszedł z synami, przynosząc mi naj
radośniejszą nowinę dnia!
Rodzice spojrzeli na niego zaskoczeni, a Carlo
objÄ…Å‚ matkÄ™ ramieniem.
- Chodzcie! Mam dla was niespodziankÄ™. Nie
wróciliśmy z tej tragicznej wyprawy z pustymi rę
kami. Znalazłem moją Wenus!
W dużym, jasnym pokoju, z którego okien roz-
taczał się widok na ogród, Signe stała pełna nie
pokoju, nasłuchując odgłosów z hallu.
Nagle drzwi otworzyły się i Signe ujrzała idą
cą ku niej raznym krokiem kobietę, która zapew
ne była matką Carla. Tuż przed Signe owa pani
przystanęła, aby móc przyjrzeć się wybrance sy
na. Dziewczyna skąpana w promieniach słońca
wyglądała prześlicznie. Tak, to była prawdziwa
bogini miłości, która wynurzyła się z morza i ura
towała ich ukochanego Carla. Wzruszona kobie
ta podeszła bliżej, aby uścisnąć zjawiskowo pięk
nÄ… wybawicielkÄ™ jej syna.
Cała czwórka siedziała do póznej nocy, a Car-
lo opowiadał o swoich niewiarygodnych przeży
ciach - o tragedii Marii Medici, o swoich współto
warzyszach, którzy na jego oczach umierali w sza
lupie, o długich, pełnych trwogi dniach spędzo
nych na smaganej wichrami, opustoszałej wyspie
Sandoya, o czterech miesiÄ…cach pobytu w domu
Signe na Rost, daleko za kołem podbiegunowym.
Rodzice z zapartym tchem słuchali relacji sy
na, próbując wyobrazić sobie wyspę tak płaską,
że ledwie wynurzała się z wody, na której żyje
w całkowitym odosobnieniu sto dwadzieścia
osób, narażonych na ataki ze strony wzburzone
go, targanego sztormami lodowatego morza.
Na takiej właśnie wyspie wychowała się ta cza
rująca młoda kobieta. Widziała, jak rozszalały ży
wioł pochłania jej ojca i braci, przeżyła śmierć
matki, która zgasła z żalu. Jednak mimo tych tra
gedii i życia w ubóstwie siedziała przed nimi, spo-
glądając oczami tak jasnymi, tak błękitnymi jak
Morze Zródziemne, uśmiechając się tak ciepło,
jak tylko piękna dusza potrafi.
Matka Carlo, kierowana impulsem, położyła
swoją dłoń na dłoni Signe, a łzy nie przestawały
płynąć z jej oczu.
- Mówisz, że księżyc świecił przez całą dobę? -
spytał ojciec z niedowierzaniem.
Cztery miesiące pózniej, dwudziestego kwiet
nia 1433 roku, we wspaniałym śródziemnomor
skim mieście przyszła na świat prześliczna, mała
dziewczynka. Carlo, wyraznie wzruszony, stał
z córeczką na rękach, szepcząc drżącym głosem:
- Tak samo jasnowłosa jak mama... - Uśmiech
nął się szczęśliwy do Signe i dodał: - Pomyśl tyl
ko, Signe. Może za pięćset lat ciągle jeszcze bę
dzie można spotkać jasnowłosego wenecjanina!
- Na pamiątkę Rost - odpowiedziała Signe
z uśmiechem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]