[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Słucham?
- Bardzo się cieszę, żeśmy się dowiedzieli, dlaczego nasze życie właśnie tak
się potoczyło. Skłamałbym, gdybym stwierdził, że nie chciałbym naprawdę cofnąć
się w czasie i wszystkiego naprawić. Niestety, to niemożliwe. Musimy się zadowo-
lić tym, czym los zechciał nas obdarzyć.
- Po co ty znów o tym mówisz?
Dość soli nasypano na otwarte rany w tym tygodniu.
- Ponieważ mam ci coś do powiedzenia, a jestem zbyt wielkim tchórzem, że-
by ci to wyznać wprost.
- Mów śmiało. - Usiadła.
Z niepokojem czekała na jego słowa.
- Widzisz, chciałbym, żebyśmy tym razem nie stracili ze sobą kontaktu i... A
niech to! Powiem ci to prosto z mostu. Gdyby w naszym życiu coś się zmieniło,
powinniśmy się o tym dowiedzieć. Ty o mnie, a ja o tobie.
Bardzo się wzruszyła, ale nie chciała tego okazać. Bała się, że wybuchnie pła-
czem, powie mu całą prawdę, a tego pod żadnym pozorem nie wolno jej było zro-
bić.
- To nie jest dobry pomysł.
R
L
- Dlaczego? Przecież może się tak zdarzyć, że w przyszłości i ty, i ja zosta-
niemy sami... Gdyby nam wciąż na sobie zależało, moglibyśmy... Moglibyśmy
resztę życia spędzić razem.
- Obawiam się, że to nie byłoby uczciwe. Wobec naszych małżonków. No bo
co by się stało, gdybym zadzwoniła do ciebie i powiedziała, że właśnie się rozwio-
dłam? Przecież nie wiedziałabym, czy ty też jesteś wolny.
Robert zastanawiał się nad tym przez chwilę.
- Rozumiem - westchnął. - To by była nie lada pokusa. Ale może ja też już
bym był po rozwodzie. Gdyby tak się stało, to nie miałbym możliwości dowiedzieć
się, że ty też jesteś wolna. Rozumiesz?
- Tak, ale...
- No i jeszcze coś - dodał szybko, jakby się bał, że zaraz wyzna jej całą praw-
dę. - Między mną i Eriką wcale nie jest dobrze...
Serce Kelly biło coraz szybciej. Panowanie nad słowami przychodziło jej z
coraz większym trudem.
- Nigdy bym nie zaryzykowała - mówiła powoli. - Nie chciałabym przyspie-
szać decyzji, której beze mnie być może wcale byś nie podjął.
- Ale przecież tobie wciąż na mnie zależy.
Kelly zorientowała się, że weszli na grząski grunt. W duchu dziękowała Bo-
gu, że, mimo pokus, nie przyznała się Robertowi do wdowieństwa.
- Kiedyś kochałam cię całym sercem - powiedziała. - Jestem pewna, że gdy-
byśmy się pobrali, bylibyśmy bardzo szczęśliwi. Ale teraz każde z nas ma swoje
życie i w tym życiu jest inny człowiek. Nie wolno go krzywdzić. Gdybyśmy pozo-
stali w kontakcie, w końcu zrobilibyśmy coś podłego.
Milczał. Kelly pomyślała, że odłożył słuchawkę.
- Muszę przyznać, że masz rację - odezwał się wreszcie - chociaż bardzo nie
mam na to ochoty.
R
L
Kelly otarła łzy wierzchem dłoni. Na szczęście Robert nie mógł tego zoba-
czyć.
- Tak, to na pewno właściwa decyzja - powiedziała - ale ja też jestem zadowo-
lona, że udało nam się dociec prawdy. To co nas łączyło, było zupełnie wyjątkowe.
yle się czułam, mając do ciebie żal o to, że to wszystko tak brzydko się skończyło.
- Dokładnie tak samo myślę.
- Wobec tego możemy uznać sprawę za zamkniętą. Do zobaczenia na śniada-
niu.
Missy stała przy drzwiach. Z niecierpliwością czekała na matkę. Bardzo
chciała jak najszybciej zobaczyć się z Lisą, lecz Kelly jeszcze nie była gotowa do
wyjścia.
- Chodz już, mamusiu - przynaglała Missy.
- Idę, kochanie.
Zapukano do drzwi. Missy otworzyła. Pisnęła z radości, zobaczywszy stojącą
w progu Lisę.
- Tatuś powiedział, że mogę po was przyjść - oznajmiła z dumą w głosie.
- Czy mogę już pójść z Lisą, mamusiu? - Missy błagalnie patrzyła na matkę. -
Chciałybyśmy zobaczyć, co jest w sklepie z upominkami.
- Idzcie, ale nie do sklepu z upominkami. Nie chcę, żebyście się szwendały
same po hotelu. Pójdziecie prosto do jadalni, jasne?
- Jasne - odpowiedziały dziewczynki zgodnie.
Trzymając się za ręce, pobiegły do windy.
Kelly postanowiła zwrócić Robertowi uwagę, żeby nie puszczał Lisy samej.
Sześcioletnia dziewczynka nie powinna bez opieki myszkować po takim wielkim
hotelu.
Szybko skończyła się ubierać i poszła do windy. Musiała chwilę poczekać,
zanim winda zatrzymała się wreszcie na jej piętrze.
R
L
Pomyślała nawet, że może szybciej by było, gdyby zeszła schodami, ale miała
pęcherz na pięcie i wolała nie forsować nogi. Tym bardziej że mieli się wybrać na
wycieczkę.
Winda wreszcie przyjechała. Kelly omal nie jęknęła, zobaczywszy w niej Ja-
nis Faircloth. Prócz Janis nikogo w windzie nie było.
Kelly nie miała ochoty nawet na tak krótkie sam na sam z dawną koleżanką.
Jednak wsiadła. Nawet skinęła głową na dzień dobry. Nie chciała, żeby Janis po-
myślała, iż się jej boi.
Drzwi się zamknęły, Kelly wcisnęła guzik oznaczający parter, ale winda ani
drgnęła. Kelly jeszcze raz nacisnęła guzik. Tym razem także nic nie zdziałała.
- Wygląda na to, że utknęłyśmy na dobre - odezwała się Janis.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]